20 lut 2018

Od Margaret c.d: Sebastiana


Drzwi zniknęły, obracając się w stertę desek, a kilka chwil później moja biedna, bogu ducha winna kołdra wylądowała za oknem. To, co zdarzyło się później, było serią niespodziewanych rzeczy. Kompletnie niespodziewanych rzeczy. Ostatecznie udało mi się uspokoić i nie wyrywać z objęć Sebastiana. Po prostu dałam się otulić przez te przyjemne ciepło, nie chcąc już nigdy opuszczać tego bezpiecznego miejsca. Zdziwiło mnie nawet ździebko, że nareszcie powiedział do mnie po imieniu. Cieszyły mnie jego słowa, ale jednocześnie oznaczało to coś nowego. Coś, czego sami nie byliśmy pewni i że to coś dobrego. Wiadome było, że od tej chwili nasza relacja już nie będzie taka sama, a najbliższe dni mogą być odrobinkę dziwne.
- Już wszystko w porządku, ale zanim będzie już wszystko na sto procent dobrze, musisz zrobić jeszcze jedną rzecz - zaczęłam, a ten spojrzał na mnie poważnie, jakby obawiając się, że zaraz usłyszy coś nieprzyjemnego. - Musisz naprawić mi drzwi i przynieść z powrotem moją kołdrę - dodałam z cichym parsknięciem śmiechem, bo powiedzenie czegoś takiego w takim momencie na pewno było niczym z rodu jakiejś komedii.
Sebastian westchnął tylko ciężko i spojrzał na mnie pobłażliwie. Trochę jak na dziecko, które właśnie powiedziało w swojej wersji, jak coś powstaje. Ostatecznie na twarzy demona również pojawił się delikatny uśmiech.
- Ale ja nie żartowałam. Masz mi naprawić te drzwi do wieczora i przynieść świeżo wypraną, pachnącą kołdrę - mruknęłam, starając się udawać jak najbardziej poważną.
Zdradził mnie jednak mój późniejszy napad śmiechu. Zabawne, bo jeszcze dziesięć minut temu panowała tutaj taka ponura i grobowa atmosfera, a dwadzieścia minut wcześniej wciągałam zachlanego Sebastiana do łóżka. A, właśnie. Nadal capiło od niego wódką i tym specyficznym, barowym zapachem. No i chyba nadal do końca nie wytrzeźwiał.
- Dobra, a teraz marsz do łazienki. Plus masz się przebrać w ubrania nie przesiąknięte zapachem alkoholu, a później powyjmuję ci drzazgi z ramienia - westchnęłam cicho z lekką dezaprobatą, ale z moich ust nadal nie schodził delikatny uśmiech.
Sebastian mruknął coś cicho, ale ostatecznie wstał i posłusznie podreptał do łazienki. Zanim porządnie się wykąpał, ja zdążyłam trochę posprzątać w pokoju. Nie będę czekać, aż w końcu potknę się o jakąś deskę. Gdy tylko usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, weszłam do środka ze stołkiem i igłą. Kazałam mu nie zakładać koszuli i usiąść przed sobą. Oczywiście nie obyło się bez protestów, że sobie poradzi oraz, że nic mu nie będzie. Ostatecznie i tak skończył siedząc przede mną, a ja wydłubywałam mu drzazgi z ramienia. Mało ich nie było, więc trochę to zajęło. Kiedy skończyłam, podnosząc się rozczochrałam tą jego nienaganną fryzurę i ruszyłam w stronę kuchni. Zawsze chciałam to zrobić albo przynajmniej chociaż spróbować. Przydałoby się nakarmić maluchy. Gdy tylko potrząsnęłam paczką z karmą, oboje natychmiast przybiegli. Rozsypałam im do misek ich jedzenie, a ci bez chwili zwłoki zaczęli je pochłaniać. Wyglądali w sumie zabawnie i chyba się dogadywali. To dobrze. Czułam się dziwnie, a jednocześnie jakby… szczęśliwsza? Spokojniejsza? Da się tak w ogóle? Nie ważne. Jednocześnie zmieniło się wszystko i nic. Moją głowę zaprzątały teraz w sumie tysiące myśli. Czy nasza relacja nadal będzie wyglądać tak samo? Nie do końca. Potrząsnęłam głową. Gdybanie trzeba zostawić. Czas sam pokaże, jak to będzie.

Ilość słów: 518

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz