Wytarłem swoją mokrą twarz i zauważyłem, że dziewczyna zacisnęła palce w pięść, ewidentnie zastanawiała się nad czymś, co nie było dobre, a raczej na nic takiego nie wróżyło. Spojrzałem na kota, który o dziwo siedział przy mnie i miauczał, jakby nakazywał mi w tej chwili coś zrobić "Per Sebastianie, proszę mi to jak najszybciej odkręcić. I po co jesteś taką beksą? Żaden z Ciebie okrutny demon, od co!". Wywróciłem oczami, które były już mocno czerwone. To wszystko nie przyszło mi łatwo, ale za to jak szybko otrzeźwiałem! Właśnie miałem coś powiedzieć, gdy..
- Dobrze, a więc niech tak będzie - wyszeptała ledwo słyszalnym tonem i odsunęła się ode mnie w mgnieniu oka, po czym jak z bicza strzelił wyszła z pokoju; trzaskając przy tym niekulturalnie drzwiami. Usłyszałem, że weszła do swojej sypialni, no bo przecież była tuż obok, jednak zaniepokoił mnie odgłos zamykającego się zamka; serio? Zamknęła się w pokoju? To był ten czas, w którym załączał mi się typowy dla mężczyzn: ERROR. Zrobiłem coś nie tak? A może powiedziałem? Drżącym krokiem ruszyłem za nią i zacząłem walić w drzwi. Nic, zero odzewu, jednak słyszałem bardzo wyraźnie, że płacze. Może te jej jeleniowate coś tam zdechło, a ja jak zwykle zarzuciłem jej na barki własne problemy? Brawo Sebastianie, ty intuicyjny Lordzie, z nadzwyczajnym poziomem rozwijającej się empatii! Zapukałem raz jeszcze, ale dziewczyna nadal nie dawała żadnych oznak życia, więc krzyknąłem.
- Przysięgam, że zaraz wywarze drzwi - mruknąłem, staczając się co jakiś czas to na lewo, to na prawo - I to będzie tylko i wyłącznie twoja wina, a kto chciałby stracić tak cudownie zrobione DRZWI? - ostatnie słowo celowo podkreśliłem, żeby dały jej stanowczo do zrozumienia, iż ja nie żartuję. - Dobra, no to jak chcesz - mruknąłem, nie otrzymawszy odpowiedzi i cofnąłem się parę kroków dalej. Najtrudniejsze w tym wszystkim było to, żeby dokładnie wymierzyć, gdzie mam kopnąć te spróchniałe drewno (wyższa matma, mówię poważnie), podczas dalszego upojenia alkoholowego. Poszedłem na żywioł, bo teraz jakoś nieszczególnie miałem dobrym poziom koncentracji; wbiegłem w te drzwi niczym byk w czerwoną płachtę i usłyszałem jedynie spadające drzazgi, kilka z nich wbiło mi się nawet w ramię, które wzięło na siebie cały ciężar mojego ciała, uderzając z impetem w wejście. Margaret aż podskoczyła, a ja wylądowałem szczęśliwie na podłodze, wśród pozostałości drewnianych drzwi. Płakała, ewidentnie płakała, bo jej twarz była cała czerwona, a oczy mocno spuchnięte.
- Złośliwość rzeczy martwych - wydukałem. Chwilę później wygramoliłem się jakoś spod sterty popękanych desek (które będę musiał naprawić, ale pomartwię się tym kiedy indziej) i ruszyłem w stronę dziewczyny. Usiadłem przy niej i zacząłem ją głaskać po głowie. - No heeej, co się stało? To człowiek opowiada Ci najgorsze sceny ze swojego tragicznego życia, a ty uciekasz od niego niczym ogniem poparzona? Bardzo nieładnie, droga panno - próbowałem być zabawny, ale nawet to mi najwidoczniej nie wychodziło, bo dziewczyna wgramoliła się bardziej pod kołdrę. - Okej, dosyć tego - odparłem, wstałem i z całej siły wziąłem od niej kołdrę, otworzyłem okno i wyrzuciłem ją na dwór. Może i wyraz twarzy mojej Pani nie wskazywał, że jest teraz cholernie szczęśliwa, ale nie miała już takiego pola do popisu. Nie zważając na jej sprzeciwy, jęki i różne takie pierdoły, z całej siły ją przytuliłem. Po pięciu minutach wiercenia się i odgłosów typu "Zostaw mnie. Masz mnie natychmiast puścić, bo zawołam policję!". Nie no, o policji nic nie mówiła, ale od razu wiedziałem, że sąsiedzi z naprzeciwka już ją wezwali - tak czy siak, po tych odgłosach w końcu się przełamała i odwzajemniła uścisk - No to jak będzie? Powiesz mi o co chodzi? - odważyłem się na delikatny uśmiech.
- Powinniśmy zerwać... Zerwać umowę, Sebastianie. Nie chcę, nie mogę patrzeć na to, jak cierpisz. - westchnęła, wtulając się we mnie jeszcze mocniej. Moje ramiona rozluźniły się nieco.
- Margaret - pierwszy raz ośmieliłem się tak powiedzieć do niej nagłos, będąc w pełni tego świadomym - Nie obchodzi mnie w tym sensie to, czego aktualnie sobie życzysz. Po pierwsze, ja sam tego nie chcę. Nie chcę Cię stracić - przełknąłem głośno ślinę, bo słowa te nie wychodziły z mojego gardła jakoś bardzo łatwo - A po drugie, to nawet jeżeli oboje byśmy tego chcieli, to jesteśmy na siebie skazani już do końca twojego lub mojego życia, więc nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - mruknąłem, otarłem jej łzy i poprawiłem włosy, głaszcząc przy tym delikatnie jej policzek, ale tylko przez sekundy. Wiedziałem, że od tej pory nasza znajomość weszła na jakiś dziwny i chory poziom, zacząłem się zastanawiać, czy powinienem się tego obawiać.
Margaret?c:
Ilość słów: 756
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz