18 lut 2018

Od Margaret c.d: Sebastiana


Po kilku sekundach już mi przeszło, a mojemu życiu nie zagrażało utopienie się kropelką wody. Dopiero teraz zorientowałam się, że jest cicho. Za cicho. Zdecydowanie za cicho. Przebiegłam po wszystkich pokojach. Nigdzie nie było Sebastiana. Na moim łóżku siedział tylko Śnieżynek, oblizując swoją łapkę. Może po prostu wyszedł gdzieś na chwilę? Niby to nic wielkiego, ale miałam złe przeczucie co do tego. Coś w środku mówiło mi, że dzieje się coś niedobrego, wręcz jakby ktoś ściskał moje płuca, serce, cokolwiek bardzo mocno, w żelaznym uścisku bez wyjścia. Niewiele myśląc wybiegłam z domu. Im dłużej go szukałam, tym bardziej było mi niedobrze.
Jakież było moje chwilowe zaskoczenie i późniejsza frustracja i gniew wylewające się drzwiami i oknami, gdy znalazłam go zlanego w trzy dupy w jednym z barów. Potężnym krokiem zaczęłam się do niego zbliżać, powodując małe wgniecenia w podłodze. Mówi się trudno. Uratowałam go z więzienia Rady ryzykując własnym życiem, wybroniłam przed mistrzem i przyjęłam we własny dom, a on co? Przyszedł do baru i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wypił dziesiątek tysięcy hektolitrów wysokoprocentowych napojów. Już miał zaliczyć bliskie spotkanie z podłogą, ale zdążyłam go złapać. Miałam najszczerszą ochotę wywalić go poza orbitę, jak pewnego jegomościa podczas naszego pierwszego spotkania. Gdy tylko mnie zobaczył, odskoczył jak sparaliżowany, patrząc na mnie wzrokiem, jakby właśnie zobaczył ducha. Wybełkotał coś pod nosem, a mi wcale nie było do śmiechu. Łapiąc go za kołnierz, zaczęłam wywlekać z baru. Ktokolwiek choćby parsknął śmiechem, zaraz spotykał mój lodowaty, zabójczy wzrok i natychmiast milknął. Naprawdę nie było mi do śmiechu. Sebastian swoje ważył, więc zaciągnięcie go do domu trochę mi zajęło. Przynajmniej nie stawiał żadnego oporu.
- Powinieneś schudnąć- mruknęłam, wciągając go do jego pokoju.
Gdy tylko usadowiłam Sebastiana na łóżku, zaczęłam przybierać się do opuszczenia pomieszczenia. Dosyć nerwów, nie miałam zamiaru psuć sobie nastroju na resztę dnia. Stałam już przy drzwiach z zamiarem wyjścia, ale zaczął bełkotać nieporadnie moje imię. Jednak to, że “musi mi coś powiedzieć, bo jutro nie będzie miał odwagi” sprawiło, że ostatecznie, niechętnie, zostałam, siadając na krawędzi łóżka. Ponownie zaczął coś burczeć pod nosem, ale żeby się nieco otrzeźwić, uderzył się w twarz. Zaczął mówić coraz bardziej płynnie, przy okazji starając się unikać patrzenia na mnie i mojego wzroku. To, co usłyszałam chwilę później, kompletnie zwaliło mnie z nóg. Moja złość i cała frustracja na niego automatycznie zniknęła, rozpłynęła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Ja.. Ja ją zabiłem, Margaret - spuścił głowę - Zabiłem Cornelię i zjadłem jej duszę, pomimo tego, iż nie mogłem. Jestem potępiony bardziej, niż reszta demonów, mój czas niedługo się skończy, ale chciałem, żebyś w końcu się o tym dowiedziała. Nie jestem dobry, jestem mordercą. Nie mogę pozwolić sobie na żadne uczucia, żadne. - jego głos, każde słowo coraz ciężej wychodziło z jego ust - Nie jestem też godzien bycia twoim sługą. Jeżeli jeszcze raz zrobię coś takiego, to po prostu sobie nie wybaczę. Ona mi się śni, śni praktycznie każdej nocy, jako dusza, która namawia mnie do zjedzenia - Sebastian… zaczął płakać.
Płakać jak zagubione, niewinne dziecko. Nigdy nie spodziewałabym się zobaczyć go w takim stanie, płaczącego i wyznającego mi coś takiego. Byłam jak w transie, skołowana jak nigdy wcześniej.
- Oh - ciche, ledwo słyszalne, uciekło z moich ust niekontrolowanie.
Było mi go okropnie żal. Bez zastanowienia, wdrapałam się na łóżko i przytuliłam go. Przytuliłam najczulej i najmocniej na świecie, pozwalając aby jego łzy spływały na moje ramię. To tylko kawałek koszulki. Nie powiedziałam już nic. Słowa nie były teraz w najmniejszym stopniu potrzebne. Po prostu przy nim byłam, bo moja obecność była jedyną rzeczą, jaką mogłam mu teraz dać, samą świadomość tego, że nie jest sam. Morderstwo, zwłaszcza swojej poprzedniej Pani, nie brzmiało dobrze. Jednak bardziej niż to, martwiły mnie jego słowa o tym, że jego czas niedługo się skończy. Co mogłam zrobić? Pytanie, czy cokolwiek mogłam zrobić. Do głowy przyszła mi pewna myśl, bolesna z resztą. A kolejną chwilę później jeszcze okrutniejsza. Zacisnęłam dłonie w pięści. Czy jeśli to zrobię, będzie mu lepiej i wszystko się naprawi?
- Dobrze, a więc niech tak będzie - wyszeptałam ledwo słyszalnym tonem i odsunęłam się od niego.
Musiałam stamtąd jak najszybciej wyjść, inaczej sama zaczęłabym przy nim płakać. Szybko podeszłam do drzwi, na chwilę się zatrzymując, po czym lekko chwiejnym krokiem opuścić jego pokój i zamykając je za sobą. Przysięgam, jeszcze chwila, a z moich oczu zacząłby wpływać gęsty strumień słonych łez, który z trudem już powstrzymywałam. Gdy tylko weszłam do swojej sypialni, zatrzasnęłam drzwi, aby nikt nie wszedł. Chowając się pod grubym, ciepłym kocem na łóżku, skryłam twarz w poduszce. Teraz to ona stała się gąbką na moje łzy. Dotknęłam dłonią ramienia, które swoją drogą nadal było w niektórych miejscach jeszcze wilgotne.
Sebastian?

Ilość słów: 772

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz