Piłem sobie kulturalnie napój i próbowałem jak najmniejszą uwagę poświęcać dziewczynie, która prawie zagryzła mnie na śmierć 10 miesięcy temu, a to wszystko tylko dlatego, że uratowałem jej dziecięcą pupę. Rozumiecie coś takiego? Człowiek chce pomóc, nadstawia karku, które jest i tak już mocno obite przez Radę (czytaj -> sam ma niełatwe problemy z prawem do rozwiązania), a drobne dziewuszątko, które ku mojemu zdziwieniu zostało Klasą S, warczy, drapie i gryzie. Tak pogrążyłem się w własnych myślach, że dopiero po chwili ogarnąłem, iż Atalia przygląda mi się co najmniej dziwacznie, a sekundę później zaczęła przepraszać, więc omal się nie zakrztusiłem, bo nie mogłem uwierzyć, że z jej krwiożerczych ust padły takie słowa. Nawet się nie zająknęła!
- CZY OPRÓCZ MNIE KTOŚ JESZCZE TO SŁYSZAŁ NA SALI? - powiedziałem ciut za głośno. No dobra, wziąłem; krzyknąłem. Wzrok co poniektórych osób spoczął na nas, ale ja uśmiechałem się do nich od ucha do ucha, bo dalej nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. W tym momencie nastąpiła głucha cisza, typu; zagrał wesoło świerszczyk tu, a później tam, grając nam wesołą melodię zawstydzenia Lyona, który jest po prostu jedną, wielką porażką, co do rozmowy z kobietami i z ludźmi. Paparapa.. I kicha. Czasami powinienem po prostu przemyśleć to, co zamierzam powiedzieć; ale komu to potrzebne? Lepiej robić z siebie błazna, tak jak przy tym incydencie "Patrzcie wszyscy, wiewiórka biegnie!". A wszyscy "WOOOO wiewiórka! PRZECIEŻ ONE WYMARŁY, ALE JAK TO MOŻLIWE W OGÓLE?!". Dobra, nieważne. Po jej słowach nieco się speszyłem, a ludzie w końcu ostatecznie zapomnieli o tym, że podróba "O Lyona Wielkiego Pierwszego" coś do nich pisnęła. Dziewczyna przeprosiła raz jeszcze, chociaż w końcu musiała palnąć, że jestem jej winny sok. Prawdziwa natura jednak przetrwa nawet największą z burz.
- A już myślałem, że masz gorączkę i miałem lecieć ci po apap - westchnąłem, ale nie kłamałem. Jej zachowanie było okropnie "inne" (nie wiem, jak powinienem to nazwać), miałem pytać, czy oby na pewno z nią jest wszystko w porządku. Gdzie się podziała ta dzika istota, która odgryzłaby mi rękę, zanim zdołałbym ją schować? Zniknęła, przepadła i nie wiedziałem, czy powinienem się tego obawiać, czy raczej skakać z radości i całować Jezuska po piętach. Złapałem barmana za ramię i poprosiłem o sok dla tej młodej Panny; mężczyzna spojrzał na mnie oskarżycielsko (nadal gniewał się na mnie za bycie podróbą Świętego Maga?), ale ostatecznie przytaknął, przyjmując moje zamówienie, gdyż to w końcu jakaś część zarobku. Czułem się dziwnie, że będę musiał siedzieć z nią jeszcze przez jakiś czas, bo dziewczyna nie należy do osób nad wyraz miłych. Chwilę później przyglądałem się tętniącemu życiu za oknem, ponieważ barman specjalnie się guzdrał. Byłem niemal pewny, że pojechał do innego kontynentu, zebrał świeże owoce i teraz powolutku wyciskał z nich sok; tak długo to trwało, ale ostatecznie przylazł. Atalia dostała to, co jej obiecałem, więc jakby nie patrzeć w świetle prawa byłem już wolny i mogłem sobie czym prędzej pójść, ale nie zrobiłem tego, dlaczego? Sam nie wiedziałem, może to wyuczona kultura osobista Ur? Większość czasu spędziliśmy już bez rozmowy, a kiedy nadeszła chwila na pożegnanie się, niestety musiałem fuknąć..
- Odprowadzę Cię - widząc jej wzrok od razu dodałem - Nie bardzo mam na to ochotę, ale jest już ciemno. Rozumiem, że moje towarzystwo irytuje Cię do potęgi entej, dla mnie to też nie jest wygodne położenie, ale nie chce mieć nikogo na sumieniu, o dziwo nawet Ciebie - uśmiechnąłem się ironicznie do dziewczyny - Jeżeli się nie zgodzisz, to tak czy siak będę za Tobą lazł, aż do twojej gil.. A właśnie, co to za gildia? - uniosłem wysoko jedną brew. Nie rozmawialiśmy, więc nie wiedziałem o niej zbyt dużo; no dobra, jedyne co wiedziałem, to to, że ma na imię Atalia i magicznie stała się Klasą S. Próbowałem zgadywać; ale za bardzo mi to nie wychodzi. Zawsze miała taką surową twarz, lubi gryźć... Często rzuca się na biedne Bogu ducha winne osoby (czyt. mnie). Jest tylko jedna, legalna gildia, której magowie traktują się z taką pogardą i wyższością, więc gdy dziewczyna chciała mi już odpowiedzieć (Szok, nie?) szybko walnąłem;
- Blue Pegasus! - krzyknąłem w jej stronę - wiedziałem, że jesteś takim uroczym, słodziasznym króli... - przerwałem, bo miałem wrażenie, że nie złapała żartu (czemu mnie to nie dziwi?) i zaraz wydłubie mi oczy żywcem - No dobra, Panno z Sabertooth - burknąłem i podniosłem ręce w geście poddania się, bo nie chciałem jeszcze dzisiaj trafić do szpitala; albo gorzej. Co jakiś czas przyglądałem się Atalii, która nie uchodzi za bardzo rozmowną, a sam nie wiedziałem, jak mam podsycić rozmowę i... Niespodziewanie zza liści, po których chodziliśmy uwolniła się "siatkowa" pułapka. W mgnieniu oka dyndaliśmy na jednym z drzew. Atalia wyciągnęła jakiś nóż z kieszeni i zaczęła ciąć linę.
- Blondynko - westchnąłem - Nikt nie robi pułapek, z których daje się tak łatwo wydostać - przewróciłem oczami. Tak, może i jest Magiem Klasy S, ale nie za długo i musi się jeszcze wiele nauczyć. Najlepiej będzie, jak poleci na jakąś misję i dowie się wtedy, co to znaczy "być w prawdziwym niebezpieczeństwie". - to są ANTYURZĄDZENIOWE i ANTYMAGICZNE liny moja droga i zabierz tą cholerną nogę z mojej klatki piersiowej na litość boską! - zaczęliśmy się wiercić.
- A ty swój przebrzydły ryj od mojej osoby - fuknęła, a ja zacząłem się śmiać. Czyli na nowo odpala jej się styl zołzy. Dobrze, brakowało mi tego powoli i zaczynałem się poważnie martwić, czy oby na pewno jest z nią wszystko w porządku.
- Trzeba obmyślić jakiś plan, bo to nie jest pułapka na zwierzę - zacząłem przyglądać się całemu otoczeniu i nasłuchiwać, czy intruzi zdążyli już zorientować się, że ich mało przemyślana pułapka jednak wypaliła. - Patrz! - wskazałem palcem na miejsce, w którym linę przytrzymuje wielki głaz - Trzeba to jakoś no ten teges - myśl, Lyon, myśl. Skoro liny za żadne skarby nie da się przeciąć, to... wiem! - Musisz jeść więcej pączków, to może nas puści - nie obyło się bez mojej kąśliwej uwagi.
- Czasami nie wierzę, że jesteś Świętym Magiem, naprawdę - to było CAŁE ZDANIE. Nie przypuszczałem już, że uda mi się coś takiego usłyszeć od tej drobnej, choć niebezpiecznej kobiety, ale ostatecznie połapała się i zaczęliśmy bujać się w tę i we w tę.
- Przestań ze mną walczyć - warknąłem, bo nie wychodziło nam to jakoś zbyt równo - Czy raz na litość boską mogłabyś odrzucić swoją pierdoloną dumę i robić to, o co cię poproszę? Inaczej skończysz na rożnie, bo nie wiadomo, co po nas przyjdzie - nabrałem już poważnego wyrazu, gdyż ta sytuacja nie należała do lekkich. Zacząłem się zastanawiać dlaczego nas zaatakowano; komu lub czemu na nas zależy i co będą z tego mieli? Prawda była taka, że miałem na pieńku z paroma osobami, ale żeby tak bezdusznie od razu atakować? Nie. Nie zrobiliby tego przy świadkach, tzn. przy "damie". W końcu udało nam się upaść na ziemię, a moja kość ogonowa zaczęła pulsować ogromnym bólem, na bank przez jakiś czas siedzenie będzie dla mnie czynem niemożliwym do wykonania. Pozostał jeszcze jeden problem; nadal byliśmy zaplątani w linach, a z oddali było słychać nadchodzące kroki niejednej osoby.
Ilość słów: 1186
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz