9 kwi 2019

Od Satoru c.d: Manon

Satoru wpatrywał się w zaczerwienione od łez oczy Cassiopeii. Serce dudniło mu w piersi i ręce drżały, kiedy wysłuchiwał tego, co mówiła czarownica. Jego ukochana Manon poświęciła się za jego brata. Jakże to było... piękne. Z jednej strony czuł jednak się wszystkiemu winny - gdyby tamtej nocy nie pozwolił wyjść Arsene'owi z domu, Arsene nie wylądowałby w Piekle i nikt nie musiałby się za niego poświęcić, jednakże wtedy... wtedy Manon i Satoru nie mieliby syna. Młodszy Yoshida zacisnął zęby, obrzydliwe poczucie winy wciąż krążyło w jego żyłach - to on powinien teraz siedzieć w Piekle i odbębnić tam robotę za swojego brata, a nie jego ukochana! Pozwolił sobie na jeden, rozrywający gardło szloch, a później spojrzał na Arsene'a ze spojrzeniem zapewne niemiłym. Co za bezuczuciowy dupek. Co za idiota! Nic, tylko siedział tutaj z rękoma skrzyżowanymi na piersi koniec i kropka! A przecież Satoru i Manon ledwo co zaczynali wspólne życie! Mieli się wyprowadzić, zacząć żyć samodzielnie, wychować syna - Satoru nawet od dłuższego czasu planował się Manon oświadczyć. Co czekało ją w Piekle? Co chcieli jej zrobić? Dzika furia wkradła się do jego głowy i głos Łowcy, zaginiony, w końcu głośno się ozwał:
Idziemy zabić każdego, kto ją tknie.
Ponownie wrócił spojrzeniem do Cassiopeii, zaciskając dłonie, wciąż emanując wściekłością, której opanować nie mógł.
- Chcę się dostać do Piekła, natychmiast - na koniec zdania, jakby je akcentując, skinął głową. Cassiopeia puściła dłoń Henry'ego i zmierzyła Satoru od stóp do głowy zmęczonym spojrzeniem. Skinęła głową w odpowiedzi i wstała z kanapy. Wszyscy w pokoju obserwowali siebie nawzajem, swoje zatroskane i mokre od łez twarze.
- Przygotuj mi jakąś broń - warknął do brata. Ten, ku jego zaskoczeniu, burknął coś w odpowiedzi i od razu ruszył się do całego swojego łowieckiego arsenału. W tym czasie, bowiem, Satoru chciał jeszcze raz zerknąć na swojego syna i mówić do niego choć przez chwilkę, mimo tego, że maluszek i tak pewnie nie zrozumie jego słów.
Wszedł ostrożnie na górę i przystanął przy łóżeczku maleńkiego Henry'ego. W tych czasach dzieci nie leżały przez pierwsze swoje chwile w inkubatorach, lecz w swoich łóżeczkach albo przy matce. Tak samo od razu piły mleko matki, aby zaspokoić swój głód. Satoru, myśląc tak, prawie opadł na swoje kolana i spuścił wodę. Zabije tego Salomona, a później brata, no chyba że ten zmądrzeje i okaże krztynę wdzięczności. Jego Manon żyła, prawda? Poniekąd? Wróci po nią, zabierze ją i wszystko będzie jak dawniej. Musi wziąć sprawy w swoje ręce, a nie wierzyć bogom na słowo, że będą szczęśliwi. Spojrzał ostatni raz na pogrążonego we śnie syna i wstał, wypowiadając do maleństwa proste "Kocham cię".
W pokoju obok, najprawdopodobniej tam, gdzie wezwano Salomona, bo śmierdziało wszędzie siarka, Cassiopeia już czekała na Satoru, by odesłać go do Piekieł. Satoru nie miał bladego pojęcia, gdzie szukać Manon, na pewno w okolicy pałaców Salomona, ale gdzie konkretnie? Zarzucił plecak na plecy, strzelbę przewiesił przez ramię i skinął wszystkim wokół. Wciąż był zły. Był okropnie wściekły - na siebie. Wszedł do środka wielkich okręgów, podobnych do tych na pierścieniu i w milczeniu wysłuchiwał rytuału odprawianego przez dwie czarownice. Jego oczy błyskały wściekłością i gromami jak wzburzony ocean. Kiedy ostatnia zwrotka rytuału się zakończyła, Satoru dostrzegł, jak wszystkie kształty się zamazują, cały pokój wiruje i podłoga zapada się pod nim. Właśnie trafiał do Piekła.
xxx
Wylądował na miękkiej, niepasującej do Piekła trawie. Sprawdził, czy wszystko ma i podniósł się na łokciach. Zadarł głowę do góry i nad jego twarzą wisiały trzy, ogromne psie łby. Zamiast poblednąć, jak niegdyś by to zrobił, uniósł z furią strzelbę i ją odbezpieczył, kiedy pies odezwał się niepozornym, idiotycznym tonem głosu:
- O matko, to Łowca! Proszę nas nie zabijać, wy psów i tak nie jadacie! - Cerber cofnął się o kilka łokci.
Satoru nie opuszczał broni, ciężko mu było uwierzyć, że legendarny strażnik Piekieł to taka oferma, która w dodatku ma głos strasznego przygłupa. Chyba tylko straszyła wyglądem tych rzekomo "odważnych". W końcu Yoshida opuścił broń.
- Czy trafiłem na ziemie Salomona? - młody Yoshida uważnie zbadał wzrokiem okolicę - były to jakieś przedmieścia, prawie jak wieś, lecz na swój sposób urokliwa. Satoru jednak widział tu jedynie potencjalne zagrożenie życia, nic więcej.
- Och, tak, to tutaj. Pewnie się zastanawiasz, co tak pusto, no nie? - Cerber zaszczebiotał i wyszedł na przód Satoru. - Dzisiaj Salomon się żeni, całe jego księstwo jest na ceremonii!
Satoru odeszły wszystkie kolory twarzy tak szybko, jak nowa fala wściekłości zamroczyła mu w oczach. Salomon się żenił, tak? Czyżby z Manon? Żołądek mu się ścisnął, co jak...? O matko, co jak on się spóźnił?
- Jesteśmy daleko? Musisz mnie tam zaprowadzić - Satoru warknął niezbyt mile na Cerbera, lecz ten nawet tego nie zauważył i radośnie skinął głową. - Tylko żwawo, nie jestem tutaj na wycieczce.
- A powinieneś - rzucił tylko w odpowiedzi Cerber i ruszył swoje ogromne, płowe cielsko.
Szli dosyć długo, Satoru cały w nerwach, ciągle majstrując coś przy strzelbie. Podobno jej naboje są w stanie zabijać demony. Jeśli Salomon choć tknął Manon, Yoshida już wiedział, że cały magazynek pójdzie na szczytny cel zabicia tego demona. Cerber w tym czasie plótł trzy po trzy i bujdy na resorach o Piekle, pewnie byle się komuś wygadać. Satoru nie za bardzo go słuchał, za co też czuł się może troszkę okropnie. Pies prowadził go, szczebiocąc radośnie po mieście, nawet nie pytał się o cel przybycia Yoshidy ani o jego imię, po prostu sam gadał jak najęty i podśpiewywał. Satoru trochę się rozluźnił słuchając takich dyrdymałów, lecz kiedy stanęli przy wejściu do głównej części miasta złość, wręcz wściekłość oraz reszta negatywnych emocji wróciła, tak samo jak głos Łowcy, który drażnił i prowokował. Satoru miał ochotę tu wszystko zniszczyć, instynkt mu mówił, że wszystko jest tutaj przeklęte, że naturalnym dla niego jest właśnie zniszczenie wszystkiego wokół. Zabawne, jakoby jego geny rodzinne ujawniły się dopiero po dwudziestu dwóch, prawie trzech, latach. Cerber zauważył jego spięcie, więc przekrzywił swoje trzy łby, co wyglądało komicznie i wychrypiał:
- Tak właściwie, to po co ty się tam na to wesele pakujesz? Demonem raczej nie jesteś - psisko zachichotało.
- Cóż... stare porachunki - Satoru syknął i wiedziony siłą wyższą lawirował między uliczkami, wysilając swe zmysłu. Nie mógł teraz wybuchnął, byłaby to strata czasu, którego i tak, kto wie, może już nie miał wcale. Przyspieszył.
- Czekaj! Nie biegnij tak! Jesteś człowiekiem, oni cię zjedzą! - Cerber ruszył za nim, prawie jak ogary Satoru, noga za nogą.
- Niech tylko spróbują - Satoru spojrzał na psa w trzy pary jego oczu. - W naszej rodzinie od wieków się na to nie pozwala. I dzisiaj też na to nie pozwolę.
Cerber zacisnął swoje szczęki każdego z łbów i już w milczeniu prowadził młodego Yoshidy, trochę chyba przerażony spojrzeniem młodego mężczyzny i jego stanowczością. Cerber, jak Boga w Piekle kocham, nie spotkał jeszcze tak śmiałej duszy. W prawdzie, Satoru i tak rzucał się w sam ogień piekielny, a za kim? Cerber mógł tylko snuć domysłu. Może i na pozór głupi, domyślał się, że piękna, młoda małżonka Salomona wcześniej mogła być z tym dziwnym człowiekiem. Cerber patrzył na Yoshidę ukradkiem. Był to na pewno chłop wysoki, dobrze zbudowany. Wojskowy? Z Ziemi? No nieźle. W dodatku ta strzelba. Zwykle normalne naboje nie krzywdzą demonów, więc Cerber nie miał, co się obawiać, ale ta broń pachnęła znacznie inaczej niż ludzka. Co w niej było? Strażnik Piekieł nie wiedział, postanowił milczeć, bo sztorm w oczach chłopaka mógł zatopić furią niejednego Księcia Piekieł.
- Em... człowieczku, to tutaj.
Wraz z Satoru zatrzymał się przed ogromnym gmachem czarnej jak smoła, lecz urzekającej budowli, która zdawać by się mogła kościołem z daleko. Tak na prawdę był to budynek wzniesiony raczej ku kpi kościoła - patrzcie, bierzemy ślub w odświętnym miejscu. Satoru zacisnął szczękę tak mocno, że aż poczuł nieprzyjemne chrupnięcie w żuchwie. Nie miał na co czekać, więc ruszył żwawym krokiem do wrót, kiedy wielkie łapsko Cerbera.
- Chcesz tam tak po prostu wbiec? Pomyślałeś, co dalej? - Satoru szarpał się wściekle i dopiero wtedy, kiedy uniósł strzelbę przed czoło Cerbera, ten go puścił. - Poczekajmy może chociaż na właściwy moment, wtedy, kiedy będzie można wnosić sprzeciwy. To będzie zgodne z prawem i nie będą mogli cię od razu zabić.
- To ma być śmieszne? Wolę żarty w innych chwilach, wiesz? Co, mam stać i patrzeć przez okienko kiedy ich... ksiądz? Nie wiem, kto, ale powiedzmy, że ksiądz, zapyta się, czy są jakieś sprzeciwy? 
- W rzeczy samej - Cerber skinął głową, śmiertelnie poważnie. Satoru zmrużył oczy, był teraz kłębkiem nerwów, ale pies miał rację, musiał myśleć, co dalej. Jeśli zabiją go tutaj, teraz, to na nic się nie przyda. Umrze. Nie zobaczy już więcej swojego syna... Manon też. Gardło mu się zacisnęło i ostatecznie skinął głową. Podszedł do małego okieneczka w drzwiach i przyłożył do niego oko. Jakież wydawało mu się głupie, ale jak mawiano: Diabeł tkwi w szczególe. Cerber stał za nim i jakby z aprobatą kołysał się na wielkich łapskach. Za to głos Łowcy darł się w głowie Satoru: No już, wbiegnij tam! Odebrali ci kobietę, odebrali ci szczęście! Idź i ich zabij! IDŹ, a później z rąk zmyj ich krew, jak zwycięstwa. Głos ten przerażał zwykle spokojnego i życzliwego Satoru, ale czasami również i dodawał niewyobrażalnie wielkiej adrenaliny. Motywował, brzmiał jak tysiące ludzi, całe tłumy wykrzykujące mu nowe idee. Cerber szepnął mu do ucha:
- Teraz, człowieczku! Leć!
Satoru jak z procy otworzył drzwi, prawie kopniakiem, jak to często widzi się na filmach. Strzelbę miał opartą na ramieniu i oko przy wizjerze.
- Nie zgadzam się! - ryknął, czując jak jego paznokcie na spuście zamieniają się w smocze szpony. Widział go, widział dokładnie Salomona i w tym momencie twarz Satoru była pozbawiona emocji, jakby grał w karty i jakby trzymał tę swoją ostatnią.
Salomon wyszczerzył się jedynie do niego. Trochę z zawodem, może spodziewał się czegoś lepszego, kto wie? Satoru dopiero potem przeniósł swoje spojrzenie na Manon, opuszczając wizjer strzelby. Była ubraną w czarną suknię o fasonie bynajmniej ślubnym. Satoru pobladł. Spóźnił się? Manon wyglądała na zdrową... Jej sylwetka trochę się zmieniła, zapewne przez ciąże - trochę się wypełniła wręcz i w tej sukni wyglądała majestatycznie, jak władczyni. Satoru zatrzęsły się ręce, kiedy poruszył ustami, wypowiadając jej imię. Wzdrygnął się, słysząc ponownie głos Łowcy w głowie. Kazał mu się skupić na Salomonie. I go zabić. Teraz. Satoru uniósł strzelbę.

omg, ale wąż. Manon? <3

ilość słów: 1679

Od Manon c.d: Satoru

Czy każdy z nas oby dobrze wie, czym jest śmierć kliniczna? Śmierć, jaka by nie była, ta świadoma, pozostaje najgorszą z jej odmian; ponieważ człowiek, a w tym przypadku nawet i wiedźma, wiedzą i widzą w pełni to, co aktualnie dzieje się wokół ich już martwego ciała. Wszelkie oznaki życia znikają, ciało; niegdyś ciepłe, dzisiaj już uderzający, brutalny chłód, który sugeruje, że Kostucha pozostawił już na nim swoje kościste łapska; ginie na zawsze i nieodwracalnie. Manon, białowłosa wiedźma, stała obok nich wszystkich, rozpaczających i nie kryjących urazy co do jej popełnionego czynu; z rozłożonymi rękami, gdyż teraz swego paktu odwrócić nie mogła; patrzyła na swojego syna, na mężczyznę swojego życia i na Henryiego, który również płakał; przypomniało jej się wtedy zdarzenie sprzed roku, gdy to pierwszy raz odwiedziła to miejsce, jako nieustraszona i przeraźliwa Manon, następczyni Klanu Czarnodziobych, która nie brata się z ludźmi; dzisiaj nawet stworzyła rodzinę z jednym z nich, ale na jak długo? Dwie, może trzy minuty, zanim wszystko spaprała, odchodząc na zawsze. Jej dziecko nie będzie miało matki, o ile Satoru nie znajdzie sobie ponownie kobiety.. Ta myśl zabolała odrobinę naszą wiedźmę, ale nie mogła być przecież taką egoistką, każdy zasługiwał na szczęście, a tym bardziej ten Yoshida. W każdym bądź razie trafiła tutaj przypadkowo, oziębła i opadająca z sił przez gorączkę, która trawiła jej ciało gorącym, piekielnym żarem; była wtedy w stanie wręcz przed agonalnym i gdyby wtedy umarła... Może los Yoshidy potoczyłby się inaczej, w każdym bądź razie nie płakałby, nie teraz. Przechodziła koło nich po kolei, patrząc na ich smutne twarze i próbując ich rozweselić, nawet coś powiedzieć, że będzie w porządku, przecież poradzą sobie bez niej, lecz żadna z tych żywych dusz niczego nie słyszała. Białowłosa ostatecznie odetchnęła, jakby próbowała wszystkie swoje problemy odeprzeć od siebie grubym murem z powietrza, nie żałowała niczego, co zdarzyło się w jej życiu, popatrzyła na swoje małe dziecko, na synka, którego oczy były tak wspaniałe i znów prawie się popłakała, a on... Płakał również. Przez chwilę bała się spojrzeć na siebie, zobaczyć, kim teraz jest, ale uniosła dłoń wysoko i ostatecznie na nią spojrzała; dłoń, niby taka sama, lecz jeszcze bledsza niż kiedykolwiek wcześniej i przeźroczysta; no jasne, Manon stała się przecież duchem; była tylko duszą, której ludzkie oko w normalnym świecie dostrzec nie mogło. Uśmiechnęła się smutno jeszcze raz do wszystkich, słyszała, jak Satoru nadal krzyczy i błaga, żeby Henry próbował ją uratować, widziała w nim tą wściekłość, że lekarz był bezradny, ale przecież to nie była jego wina, tylko jej. Yoshida przeklinał wniebogłosy, że Bogowie powinni być zawsze pomocni, nosić szczęście i rozdawać je tym, którzy go potrzebowali, a on potrzebował tego szczęścia i ba, przez chwilę go miał, lecz bezkarnie mu to zabrano. Nasza wiedźma jeszcze nigdy w życiu nie chciała tak mocno kogoś przytulić, powiedzieć, że sercem będzie zawsze z nimi, że ich nie opuściła, nie tak do końca, ale nie mogła i chyba to uderzyło ją najbardziej. Dotknęła dłoni Cassiopei, a ta najeżyła się przez chwilę jak kot; no tak, przecież była jedyną, która miała kontakt z zaświatami; wyczuwała jej obecność, chociaż nie mogła jej dostrzec i Manon przysięgła, że usłyszała, jak najstarsza z wiedźm cicho wymawia jej imię. Tuż przed samym odejściem wiedźmy, ta spojrzała jeszcze na brata Arsene; mężczyznę, który był plątaniną emocji, bardzo chciał nie pokazywać, że ubolewa nad tym, co właśnie się wydarzyło i mniej więcej domyśla, dlaczego białowłosa leży martwa.
- Kocham was - wyszeptała Manon, gdy cały jej widok rozlał się w czerń. Opadła na zimną posadzkę z czarnego marmuru, a wszędzie wokół panowała grobowa cisza i było.. Tak przytulnie ciepło; była to zatem kwatera główna Władcy Piekieł, Salomona. Dziewczyna wstała na nogi i otrzepała się z kurzu, a raczej popiołu, który okalał cały zakątek Piekła. Mężczyzna, władca, wyglądał jak zwykle mężnie i dostojnie, jakoś bardzo mało piekielnie, ale dalej strasznie; niczym dojrzały, dobrze zbudowany mężczyzna o czerwonych ślepiach, mierzących teraz od stóp do głów Czarnodziobą. Uśmiechał się, lecz w jego uśmiechu kryła się dzikość i plan, którego dziewczynie nie udało się do tej pory poznać; jasne, że obiecała, że za niego wyjdzie, ale co miał na celu umawiając się na małżeństwo z wiedźmą, która była teraz martwa?
- Jeżeli sądzisz, że nie jesteś cielesna, lepiej spójrz na siebie - uśmiechnął się żarłocznie Salomon, w dalszym ciągu goszcząc białowłosą swoim wzrokiem. Manon nawet się nie zawahała, spojrzała i niedowierzała w to, co właśnie zobaczyła; miała ciało, mogła się dotknąć i nie była już przeźroczysta - Otóż to zasługa tego, że jesteś teraz w Piekle, czyli tam, gdzie miejsce zmarłych, jeżeli ponownie znalazłabyś się na górze, znów byłabyś tylko białym duszkiem, którego nikt nie widzi, chociaż w dalszym ciągu nie mogą dotknąć Cię osoby żywe, lecz zobaczyć już tutaj tak - stworzył obok białowłosej wielki, czarny tron, z wielką, wygrawerowaną literką C, która od wieków oznaczała Ród Czarnodziobych - Będziesz teraz moją żoną, siądź dostojnie, jutro wieczorem stanę się twoim mężem, a gdy już to się stanie, wreszcie Cię posiądę i twoje ponętne od zawsze ciało - cmoknął wymownie, powoli wypowiadając owe słowa - Nie wiem tylko jak taka wiedźma, taka najpiękniejsza z wszystkich obecnych, oddała się zwykłemu człowiekowi, hm? To smutne, że musze gościć w twoich progach po zwykłym człeku, aczkolwiek wątpię, że wytrzymam nawet do ślubu - wtem zasyczał niczym wąż, który skrada się do swojej ofiary po cichutku; belzebub we własnej osobie. Manon przez chwilę siedziała nieruchomo, ale teraz odważyła się na to, aby zasłonić swoje ciało, gdyż nosiła teraz bardzo ekstrawagancką kreację, która zbyt dużo odsłaniała; miała odkryty brzuch, już wyleczony, jakby za sprawą magii i prawie było widać jej piersi, nie wspominając już o przykrótkiej mini spódniczce, która pojawiła się na niej od razu przy lądowaniu. Nie mogła dopuścić do siebie faktu, że miałaby jutro oddać się Salomonowi, że w ogóle miałaby oddać się innemu, oprócz Yoshidzie; kochała go, całym sercem i wiedziała, że jej ciało należało tylko do niego, lecz w obecnej sytuacji, cóż, nie miała zbyt wielkiego wyboru; nie wydostanie się z Piekła. Służące, lekko zazdrosne demonice wzięły wiedźmę za ręce i zaprowadziły do odosobnionej komnaty, w której miała spędzić ostatnią noc sama.
~~*~~
Cassiopeia stała i nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się działo, mimo tego, że wiedziała, co Manon zrobiła i jakie będą tego konsekwencje; uparcie wierzyła, że może Salomon zapomniał o pakcie, że zapomniał o jednej duszy, przecież miał ich tak wiele, lecz nie, zabrał dziewczynę z tego świata tak szybko, że nawet nie zdążyła nacieszyć się swoim własnym, dopiero urodzonym synem. Cała się trzęsła, pierwszy raz od wieków nie wiedziała, co ma zrobić, jak postąpić i co powiedzieć, dopóki nie poczuła na swojej dłoni chłodu, jakby ktoś, coś zimnego i nie z tego świata; położyło na niej swoją dłoń; wzdrygnęła się mimochodem, po czym szepnęła; jakby sama do siebie imię dziewczyny, od której myślała, że dotyk pochodził; łzy potoczyły się żwawym strumykiem, lecz dopiero po chwili, gdy usłyszała głos swojej małej dziewczynki, który mówił o tym, że ich kocha, zaczęła naprawdę niesamowicie płakać, albo nawet i wyć; dotyk zniknął, lecz wzrok wszystkich spoczął na najstarszej z wiedźm, która dawała upust swoim emocjom, nawet Henry do niej przybiegł, a ta przez targane nią emocje, dała się mu przytulić.. I siedzieli tak, przez chwilę, wszyscy razem, rozpaczając nad tym, co stracili, ale też ciesząc się z tego, co zyskali, dopóki Cassiopeia Czarnodzioba nie ocknęła się z transu i nie zrozumiała tego, co właśnie udało jej się zaznać.
- Manon Czarnodzioba nie odeszła - uniosła do góry głowę i pozbyła się nadmiaru łez na policzkach - przed chwilą tu była, wiem, bo poczułam jej dotyk, jej cząstka dalej żyje, przebywa - spojrzała wściekle na Satoru, który rozmawiał teraz z Arsene, którego hipotezy niby zgadzały się z rzeczywistością, lecz nie miały odpowiednich informacji - Ona żyje, Satoru, nie tutaj, ale na dole. Związała Pakt z Królem Salomonem, aby twój brat mógł wrócić, początkowo w zamian chciał waszego syna, lecz ta oddała mu się szybciej, niż zdążyłam mrugnąć i cokolwiek począć w tej sprawie; oddała mu swoje życie, za Ciebie, Arsenie - spojrzała teraz na brata Oru - Za Ciebie, za osobę, która do dziś nienawidzi wiedźm i tępi je w głowie, wiedźma Arsenie, WIEDŹMA - krzyknęła te słowa w jego stronę, aby wzbudzić w nim chociażby jakiekolwiek emocje, nawet nie zauważyła, że przy tym wszystkim trzyma Henryiego za rękę i ściska ją mocno - Satoru, jeżeli chcesz ją jakkolwiek uratować, to musisz się pospieszyć i zejść po swoją ukochaną aż po samo dno Piekła.

Beng!x"D Mamy to, ale się cieszę, że napisałam to dzisiajXD Oruś? <3

ilość słów: 1400

Od Satoru c.d: Manon

Kiedy minęły dwa dni - spędzone w niezwykle... niezręcznej, wyczekującej atmosferze - Satoru siedział jak na szpilkach. Dziecko mogło przyjść na świat w każdej chwili, prawda? Rano, przy śniadaniu, kto wie, może na spacerze. Jeśli mam być szczera już wcześniej przeczytał chyba wszystkie książki na temat rodzicielstwa i wysłuchał wszystkich rad wuja, mimo że ten dzieci własnych nie miał. Kupili już prawie wszystko dla ich dziecka, wystarczyło tylko w zasadzie czekać. I w tym czekaniu tkwił cały diabeł. W dodatku, dzień wcześniej przyszedł do wuja Arsene, obwieszczając, że będzie tu nocować - koniec i kropka. Satoru starał się jakoś z nim porozmawiać, w inteligentny sposób wydobyć informacje, lecz ten odpowiadał jedynie monosylabami. "Tak", "Nie" i "Idź sobie, tatuśku". Młodszy z Yoshidów nie miał zamiaru się kłócić, w zasadzie nie cierpiał kłótni i sporów - to była jedna z wielu przyczyn opuszczenia jego rodzinnego domu. Gdy Satoru siedział przy stole i zastanawiał się jaką tymczasową pracę wybrać, usłyszał pośpieszne kroki... No może nie pośpieszne, ale zdanie "No jeszcze trochę, Manon, kawałeczek" i cichy syk, rzucił się do drzwi jak opętaniec. Dzięki Bogu, nie wyrwał ich z zawiasów, wtedy to dopiero by było! Cassiopeia i Asterin wyglądały na potwornie zaniepokojone, ale też w pewien sposób na... może... szczęśliwie? Wszakże to teraz Manon... rodziła. Ona rodziła. Satoru zatrzęsły się ręce - to teraz, to właśnie ten moment! Już zaraz oboje będą rodzicami, czyż nie? Przy jego boku przystanął wuj Henry z miną poważną - wiedział prześwięcie, co się właśnie dzieje.
- Manon, dasz radę - wuj tylko rzucił i pomógł przejść białowłosej przez próg.
Henry skinął na swoich obu bratanków. Arsene złapał Satoru za ramię, wręcz szarpnął i odciągnął. Zniknęli na chwilę i w tym momencie Henry opowiadał Manon jak ma się ułożyć na łóżku w sali. Nigdy nie odbierał porodu czarownicy, więc kiedy zakładał rękawiczki, obmywszy ręce, zastanawiał się, jak bardzo może różnić się to od porodu człowieka. Zapewne jest to o wiele boleśniejsze. Poinstruował Manon jak ma oddychać - powiedział jej wszystko; ile mogą trwać skurcze, ile może trwać poród, jak powinna reagować na skurcze i jak dostosować swój oddech w takiej sytuacji. Wszystko było ważne, wszyściutko. Zapewnił białowłosą, że Satoru zaraz się zjawi, że do tej chwili Manon ma jego i Cassiopeię... Henry widział, jak młodszą czarownicę nękają fale bólu, mimo że próbowała to skutecznie ukryć. Kobiety, różnie oczywiście to bywało, zazwyczaj krzyczały i przeklinały swoich mężów podczas porodu. Wiadomo, że te przekleństwa prawdziwe nie były, raczej był to impuls, każący się wykrzyczeć. Manon, jednak, takich rzeczy nie robiła, choć pobladła wyraźnie na twarzy. Henry'ego wiele kosztowało odwrócenie się do Cassiopeii, kiedy przygotowywał rozmaite ręczniki. Spojrzał jej prosto w oczy, wziął głęboki oddech i nakazał przynieść morfiny. Powinno to pomóc naszej białowłosej. Musiało. W końcu do sali wpadł i Satoru. Wiele emocji właśnie atakowały jego głowę. Miał wrażenie, że zaraz nogi mu się ugną. Trwał ten dzień, ten, w którym ich syn przyjdzie na świat. Nie dowód ich miłości, a jej owoc, a są to, wszakże, dwie różne rzeczy. Blady jak papier, z sercem walącym w piersi, prawie podczołgał się do Manon i chwycił ją za rękę. Od razu białowłosą ją ścisnęła, prawie z całej siły - aż kości zatrzeszczały naszemu Yoshidzie. Henry spoglądał na zegarek - kiedy nadchodzą skurcze przez określony kawałek czasu, kobieta musi przeć, aby dziecko mogło wyjść na świat. Później dał zegarek Satoru - wiedział, bowiem, że jego głos, ciche wypowiadanie liczb i instrukcji działa bardziej kojąco na naszą białowłosą. Henry wszystko nadzorował, sprawdzał stan zdrowia Manon. Pobladł również, kiedy jej puls przyśpieszał, zwalniał - skakał w górę i w dół.
- Manon, musisz spokojnie oddychać - powiedział do Czarnodziobej, wciąż patrząc się na monitory.
Henry pokusił się też, aby mierzyć temperaturę Manon. Stale i cyklicznie rosła, toteż z uporem nakładał jej na czoło zimne okłady. Z każdą chwilą byli coraz bliżej tego cudu. Satoru nie opuszczał Manon i raz po raz wpatrywał się w wuja wyczekująco - czy nie ma nic do powiedzenia. Minęły trzy godzina, kiedy Henry Yoshida oznajmił dumnym, teraz już, rodzicom, że jest to zdrowy chłopiec. Dzieciątko zaczęło płakać. Miało zdrowie płuca w takim razie. Kiedy Henry odciął pępowinę małemu Henry'emu, ułożył na rękach Satoru chłopczyka. Wuj zamrugał szybko odpędzając łzy. Usłyszał, jak Manon zaszlochała i wraz Satoru. Młody Yoshida pozwolił sobie płakać, gdy tak trzymał na rękach ich... swojego synka. To było dziecko - będzie ich dzieckiem, cudem, któremu pokażą cały świat. Wielki obowiązek, wielkie doświadczenie. Czar wielkiego szczęście, czar tego cudu, tej... magii prysł, kiedy na salę wbiegła Cassiopeia, krzycząc przeraźliwie. Satoru pobladł i mimowolnie ich synka przytulił bardziej do piersi. I wtedy wszyscy spojrzeli na monitory i na Manon. Zapadła cisza, wręcz grobowa. Białe włosy czarownicy rozsypały się po poduszce, a jej blade ciało leżało nieruchomo w łóżku. Jedyną osobą, która w tym momencie się ruszyła i przystąpiła do ratowania białowłosej był Henry.
- Ratuj ją! - wykrzyknął Satoru, podchodząc do wuja i do Manon. Patrzył się na jej nieruchomą twarz i szloch rozdarł mu brutalnie pierś.
Henry bardzo chciał ratować białowłosą, nawet dla swojego wnuka, ale wcale nie zbliżali się do ratunku Czarnodziobej. Satoru zapłakał jeszcze mocniej, nie mógł w to uwierzyć, wydawało się to niemożliwe!
- RATUJ JĄ! - wykrzyknął jeszcze głośniej, nachylając się na łóżkiem, na którym leżała jego ukochana. Osunął się na kolana, wciąż trzymając swojego płaczącego synka w ramionach.
Satoru ścisnął dłoń Manon i poruszał nią mimowolnie, błagając, aby wróciła. Wydawało mu się to potwornie niesprawiedliwe! Zyskał syna, lecz stracił swą ukochaną. Gdzie tu była sprawiedliwość? Spojrzał na maleńkiego chłopczyka i otulił go jeszcze ciaśniej, chyląc głowę nad malutką główką dziecka. Satoru kołysał się, słuchając Henry'ego, który klął potwornie i próbował jeszcze jakoś pomóc Manon. Kiedy mówił, że odeszła, młody Yoshida wciąż tulił swojego syna i ściskał dłoń białowłosej. Uderzyła w niego jedna, jedyna myśl:
Manon była martwa.
Odeszła. Wstrząsnął nim kolejny szloch.
Henry nakazał mu się odsunąć z śladami łez na policzkach, lecz Satoru kręcił głową. Nie chciał pozwolić nikomu na odsuwanie go od Manon, nie chciał nikomu pozwolić na to, aby śmiał ją stąd zabrać. Przesiedział tak na podłodze, ściskając jej martwą dłoń do następnego rana.
Stał wtedy nad nim Arsene. Henry i Cassiopeia zabrali syna Manon oraz Satoru na oględziny, i tak młody Yoshida trzymał go zbyt długo. Młodszy z braci, wciąż klęczący na podłodze uniósł głowę do góry - jego oczy ciskały gromami w Arsene'a.
- Czy jest coś, czego nikt mi nie powiedział? - Satoru wychrypiał, jego struny głosowe ledwo co działały.
Arsene skrzyżował ręce na piersi i westchnął ciężko. Tak jak Satoru niegdyś opowiedział całą swoją historię i historię Manon, tak teraz Arsene mu ją mówił, nie pomijając pewnego paktu, którego sam starszy Yoshida się domyślił.

chyba nadążamy nad Szekspirem heh

ilość słów: 1103

7 kwi 2019

Od Manon c.d: Satoru

Manon przez najbliższe dwa dni również czuła się niezręcznie, coś podpowiadało jej, że sytuacja, a raczej dzieło, którego odważyła się dokonać, zostało ujawnione; Cassiopeia razem z Asterin niby były obok niej, bacznie dotrzymywały jej kroku, ale milczały, jakby próbowały dostosować się do faktu, że Manon już niedługo z nimi nie będzie; Cassiopeia raz nawet próbowała jeszcze wybłagać białowłosą, żeby wezwała Króla Piekieł ponownie; miała tą cichą nadzieję w sobie, że pakt da się anulować, albo troszeczkę przerobić. Asterin natomiast siedziała niczym niewzruszona skała, patrząc się bacznie w okna i wyczekując zagrożenia, pilny oficer zawsze na posterunku. Co do naszej sytuacji z Satoru… Nic się szczególnego nie zmieniło, oprócz tego, jak patrzył na Manon; czujnym i i sprytnym sposobem zadawania pytań, próbował otrzymać od niej informacje, czy może wie, kto stoi za powrotem jego brata z piekła, lecz ta jedynie odpowiadała "może mieli go już tam dość"; w końcu Arsene nie należał do najbardziej przyjaznych typów. Wiedźma wiedziała, że Satoru jej niezbyt wierzy, zwłaszcza po tym, gdy zauważył grobową minę Cassiopei, która... Towarzyszyła jej aż po dziś dzień; powoli miała wrażenie, że jest w pułapce i że zaraz się przypadkowo wygada. W końcu stwierdziła, że pora pójść na jakieś zakupy, aby ich dziecku niczego nie brakowało; oczywiście łóżeczko już mieli, a zrobił je własnoręcznie sam Henry, z najlepszych materiałów na rynku; oczywiście też najtrwalszych, ponieważ jeżeli ich syn miał być chodź troszeczkę Czarnodziobym, to mógł... Roznieść normalne łóżko w drewniane wiórki ...w zaskakująco szybkim tempie. Na jednej ściance łóżka wygrawerował nawet literki "C&Y" co sugerowało, że mały Henry pochodził z dwóch zupełnie innych światów, które jednak spoiły cały wszechświat; Czarnodzioba&Yoshida; cud stworzony dzięki dwóm sprzecznościom; istotom, które wedle prawa, w ogóle nie powinny zaznać jakiegokolwiek kontaktu. Wracając do tematu, Manon wybrała się wraz z Cassiopeią i Asterin na rynek, ponieważ ich dziecko lada moment mogło przyjść na świat, a nie miało ani żadnych zabawek, ani też ubrań, co niezupełnie też podobało się tradycyjnej Asterin.
- Ubrania? Zabawki? On będzie z rodu wiedźm, Manon, rzucisz mu patykiem, to poleci i przyniesie ci w pysku, na co wiedźmiemu dziecku są zabawki? - wychrypiała oburzona, gdyż czuła, że to po raz kolejny łamie kodeks czarnodziobych; uspołecznianie dziecka i bawienie się z nim w ludzki świat było dla niej czymś nienaturalnym.
- Asterin - zaczęła jej tłumaczyć najstarsza - Zauważ również, że jest to ludzkie dziecko, dziecko Yoshidów, nie zostało poczęte w dniu krwawego księżyca, więc wcale też nie musi stać się Czarnodziobym; może być tylko człowiekiem, to dziecko poczęte w inny sposób.. Z miłości, a nie obowiązku - wymamrotała i skrzywiła się, gdy zauważyła oburzoną minę Asterin, która zaraz, po malutkiej chwili, zaczęła krzyczeć w niebogłosy, że Henry będzie Czarnodziobym i koniec kropka, a jeżeli nie, to sama przyczepi mu pazury. Manon powoli zaczęła obawiać się; komu oddaje pod opiekę los jej syna, gdy.. Gdy jej już nie będzie.
- Dajcie spokój, dobrze? Henry będzie człowiekiem, chce, aby nim był - uśmiechnęła się, gdy dotknęła swojego brzucha, czując przy tym kopnięcie i jakby dziwny skurcz, ale machnęła na to ręką, gdyż takie sytuacje zdarzały się już wcześniej - Nie chce, aby miał moce, inaczej Rhiannon, a raczej moja własna babka, będzie tropiła go przez resztę swojego jakże wieloletniego życia, a rodzina Satoru; nigdy go nie pokocha, nie pokocha go jak my, a to dziecko nie jest niczemu winne. Chciałabym, aby miał normalne życie, ludzkie i normalną rodzinę, z wami włącznie - kolejny skurcz przerwał chwilowo jej natłok myśli, gdyż zdawał się być bardziej bolesny, chociaż po chwili minął tak, jak wcześniejszy - Zróbcie mi tą przyjemność i wychowajcie go tak, żeby nie miał problemów i żeby nie musiał całe życie chować się w cieniu, a jeżeli już będzie miał pazury, to nauczcie go z nich korzystać, przyda mu się ta nadzwyczajna umiejętność - Manon uśmiechnęła się ponownie do wiedźm i schyliła, aby podnieść torby z zakupami, które nie były bardzo ciężkie, gdyż Asterin i Cassiopeia nie zgodziły się, aby białowłosa się nadwyrężała; same dźwigały masę tobołów, choć po czarnej jędzy wyglądało to tak, jakby miała ochotę je wyrzucić, bo Czarnodzioby nie będzie bawił się ludzkimi zabawkami, to uderza w ich honor! Białowłosa chwyciła za reklamówki, po czym uderzyło w nią dziwne uczucie, a zaraz po tym masa, bolesnych skurczów, więc opuściła przedmioty, które z impetem ponownie spadły na ziemie. Obie wiedźmy znalazły się przy Manon w niesamowicie szybkim tempie, na ich twarzach malowało się przerażenie.
- Chryste - warknęła Asterin sarkastycznie, na nowo wyśmiewając się z ludzkiego Boga - Manon, co się dzieje? - przykucnęła obok następczyni i spoglądała na okoliczne drzewa, jakby myślała, że trafiono ją jakąś strzałą.
- Odeszły ci wody, Manon - odpowiedziała Cassiopeia trochę szczęśliwym, chociaż przerażonym głosem - Twój syn chce przyjść już na ten okropny świat - powiedziała pomagając Manon wstać, gdyż te przeraźliwe skurcze utrudniały jej dosłownie wszystko. Nigdy nie sądziła, że to tak piekielnie może boleć i zaczęła współczuć wszystkim wiedźmom, które musiały zachodzić w ciąże jedna po drugiej i ciągle znosić te tortury; miała szklanki w oczach; raz robiło jej się zimno, zaraz znowu gorąco, a jej tętno niesamowicie podskoczyło do góry; do tego zaczynała już być na wpół świadoma tego, co właśnie się działo. "Twój syn", "chce", "okropny świat", docierały do niej jedynie urywki zdań najstarszej z wiedźm, więc te zaczęły delikatnie wlec ją do domu, zostawiając zakupy u jednej ze sklepikarek; obiecała, że je dla nich przytrzyma i odbiorą je, gdy dziecko będzie już na świecie,
Drzwi do domu Yoshidów otworzyły energicznie, powiedziałabym, że nawet "za" energicznie, bo prawie wypadły one z zawiasów, Henry szybko uniósł wzrok zza gazety, ale zaraz zjawił się przy białowłosej tak szybko, jak to tylko było możliwe, ponieważ zrozumiał, co właśnie zaczęło się dziać, Położył dziewczynę na sali operacyjnej, w której wcześniej operował ówczesną miłość swojego życia, lecz wiecie, co było najgorsze? Okazało się, że Satoru razem z Arsene na chwilę wyszli, obok, mieli zaraz wrócić, ale.. Jeszcze ich nie było, więc przez chwilę Cassiopeia musiała współpracować z Henrym.
- Nie ma czasu na wypominanie naszej historii, Cassiopeio, proszę cię pomóż mi i idź po morfinę - spojrzał wiedźmie głęboko w oczy i Manon widziała tą jego ulgę, gdy czarnowłosa skinęła głową i zniknęła za drzwiami - No już Manon, wszystko będzie dobrze, oddychaj - dziewczyna lekko, choć z bólem uśmiechnęła się do Henryiego, ponieważ skurcze powodowały, że dosłownie czuła, jakby zaraz miała umrzeć z bólu. Nie minęły 2 minuty, gdy koło drzwi w tym samym momencie pojawiła się Cass z morfiną i.. Satoru z miną bledszą, niż ściana obok której stał; przysięgam, że cały się trząsł, jakby nie mógł dowierzyć, że to właśnie się dzieje, że niedługo będzie mógł potrzymać na rękach własne dziecko. Porody wiedźm były cięższe, bardziej bolesne od tych ludzkich, ponieważ wiedźmie dzieci są.. Istotnie zabójcze; ten chłopczyk wydawał się współpracować, ale nie zmieniało to faktu, że ciało wiedźmy reagowało dalej tak samo. Henry raz po raz dawał jej jakieś polecenia, Satoru trzymał ją za rękę, później chodził zdenerwowany w kółko, chwilę później pomagał Henryiemu.. Tak naprawdę do Manon mało rzeczy dochodziło; czuła, że z każdym poleceniem "przyj", gdy było coraz bliżej tego cudu.. Uchodziło z niej życie, oddychała coraz gorzej, jej serce biło nienaturalnie za szybko, nawet Arsene zdawał się przejmować tym wszystkim, jakby gdzieś tam czuł, że będzie wujkiem, prawdziwym. Po trzy godzinnych staraniach, wielkich mękach wszystkich dookoła, Manon usłyszała dziecięcy płacz, w tym momencie łzy popłynęły jej z oczu, a Arsene musiał podtrzymywać swojego brata, aby zaraz nie zemdlał; Henry trzymał w ręce małego chłopczyka z heterochromią.. Jego jedno oczko było błękitne, niczym źrenice jego ojca, a drugie złote, przypominające, ba, nawet będące identyczne jak te Czarnodziobych. Widać było, że był i człowiekiem i Czarnodziobym, ponieważ miał predyspozycje do posiadania później ostrych pazurów wiedźm, chociaż całą resztę, razem z zębami; już miał ludzką. Henry dał syna Satoru na jego ręce, a ten przysięgam, że płakał również tak mocno, jak teraz nasza białowłosa.
- Mamy syna, Manon - odparł uśmiechając się do kobiety swojego życia i znowu patrząc na cud, który teraz trzymał. Manon ostatni raz spojrzała na swojego synka, pięknego, małego Henryiego i wiedziała, że będzie miał on tutaj dobre życie, po chwili ostatnia łza spłynęła jej z oczu, a przeraźliwe maszyny, sugerujące o biciu serca zamarły. Cassiopeia obudziła się jakby z transu i z szybkością rakiety atomowej doskoczyła do ciała dziewczyny, złapała ją za ramię i próbowała ocucić.
- Nie, Manon - krzyczała przeraźliwie - Błagam nie rób nam tego! - krzyczała jeszcze mocniej i zaczęła również płakać, lecz nikt jej nie odpowiadał - Henry błagam, zrób coś - dopiero po chwili reszta również zorientowała się, co właśnie się dzieje, gdyż Cassiopeia otrzymawszy wizje, zareagowała szybciej, niż jakiekolwiek bodźce dotarły do innych.
Lecz Manon nie odpowiadała.

Beng ;-; Halo Szekspir, ucz się pisania dramatów~

ilość słów: 1423

6 kwi 2019

Od Satoru c.d: Manon

W domu wuja Henry'ego nigdy nie było takiego tłoku: mężczyzna ten wolał otaczać się dwoma, maksymalnie trzema osobami i to takimi, które lubił i szanował - znał... dłużej. Teraz, mogę rzec, było na prawdę tłoczno. Satoru w zasadzie nie wiedział, jak ma zareagować na przybycie swego brata - Salomon wypuściłby go z własnej woli? To przecież niemożliwe, prawda? Możecie mu zarzucić, że był głupi albo naiwny - logicznym jest to, że jeśli Cassiopeia Czarnodzioba wybiega blada z pokoju, gdzie przebywała sam na sam z Manon, po czym nagle z ramion demonów powraca brat Satoru nie może być "dobrze". Inteligentni stwierdziliby od razu, że to ewidentnie Manon maczała w tym palce, lecz teraz młody Yoshida wraz ze swą ukochaną wyczekiwał dziecko - jego myśli głównie krążyły wokół tej wiadomości, miał chore, dziecinnie naiwne przekonanie, że na razie są na prostej i wszystko jest w porządku. Nie okłamujmy się, każdy, po tylu trudach c h c i a ł b y tak myśleć. Kiedy zobaczył Arsene'a, swego starszego, okropnego brata, nie wiedział jak zareagować. Wyglądał tak, jak to zwykle on - dumny, puszący się łowieckim fachem Łowca z wypiętą piersią do góry i uniesioną głową wysoko. Arsene od dziecka wyglądał lepiej w łowieckich kurtach, a Satoru za to lepiej w eleganckich, rodowych garniturach - dwa inne oblicze, można by rzec. Kiedy jego brat spojrzał prosto w oczy młodszego z Yoshidów, wiedział, że to ten sam, arogancki Arsene, który rzucił mu pod nogi łeb kelpie i w dzieciństwie przypominał, że Satoru jest człowiekiem, a nie m a g i e m (choć i tak wszyscy wiemy, że grubo się mylił). Satoru tylko dostrzegł w spojrzeniu brata trochę smutniejszy połysk, człowieka, który widział więcej niż na swój wiek mógł widzieć. Arsene od razu przeniósł spojrzenie na Manon, a konkretnie na jej brzuch. Mruknął coś pod nosem, prychnął i podszedł do lodówki. Nie przywitał się prócz tego z nikim. Mechanicznymi ruchami nalewał sobie sok do szklanki i wychylił go tak szybko, że człowiek nawet nie zdążyłby mrugnąć.
- Wiedziałem, że tylko kłopoty wyjdą z ratowania was - syknął, mierząc wzrokiem Cassiopeię i Asterin w salonie. Wziął swoją kurtę i szal z wieszaka, który zostawił kilka miesięcy temu przed wyprawą; nikt nie śmiał go ściągnąć, tak samo ruszyć jego arsenału przy komodzie. Schylił się po strzelbę, przewiesił ją przez ramię, zapiął pas ze srebrnymi nożami, a na koniec, jakby prezentując swą siłę, chwycił pewnie w ręce jarzębinową dzidę.
Satoru napiął się cały, gotów mu tę dzidę wyrwać i złamać na pół albo osłonić białowłosą przed jej atakiem, ale jego brat tylko uniósł wolną dłoń do góry i wykrzywił twarz w nieodgadnionym grymasie.
- Gratuluję i idę na polowanie, Orusiu - nawet nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi i zniknął za nimi. Znając Arsene'a, wróci on pod wieczór, pomyślał Satoru. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pobiec za bratem.
xxx
Arsene Yoshida szedł ulicami miasta z całym arsenałem i swoim agarem piekielnym u boku. W przeciwieństwie do ogara Satoru, ten był szczuplutki i niepozorny. Jakby jego cała ogarowatość... wyparowała. Mężczyzna ten miał niezły mętlik w głowie. Salomon nie powiedział mu, dlaczego go wypuszcza, ale Yoshida się domyślił, kiedy spojrzał w oczy partnerki swojego brata. Czyżby to ona była przyczyną jego wolności? Dziwił się wciąż, jak jego brat może przebywać, kochać i żyć z taką istotą jak czarownica - nie oszukujmy się, Arsene ich nie cierpiał, a zwłaszcza teraz, po... och, no ośmiomiesięcznym pobycie w Piekle. Białowłosa, chyba... Manon, z tego co pamiętał, była na prawdę w zaawansowanej ciąży. To oznacza, że w ów chacie musiało dojść do czegoś więcej niż pogawędki. Och, no oczywiście, że tak, ty bałwanie - dzieci przecież nie biorą się z kapusty, skarcił się w głowie, lecz się wzdrygnął. Współżyć z czarownicą? Dziwaczność. Wszedł do kamienicy, w której mieścił się pub i noclegi, miał ochotę spać właśnie tu. Sam. Podszedł do lady, kiedy brzydka brunetka o zębach powyginanych na wszystkie strony wcisnęła mu do ręki kluczyk i wysepleniła:
- Na piętrze na pana czeka jakiś... Bida? A nie, Yoshida.
Arsene pobladł na twarzy. Czyżby ich ojciec? Popędził na schody, jak najszybciej potrafił, i z brzęczącą bronią wspiął się na piętro. W kilku susach doszedł do drzwi o numerku tym samym, który widniał na kluczyki i otworzył drzwi. W istocie, siedział tam wielce kochany pan Yoshida. Usadowił się na obskurnym fotelu na tle zasłon i wyglądał, jak strasznie zmęczony człowiek. Nie spojrzał nawet nie swojego syna, gdy ten zamykał drzwi i siadał na krześle naprzeciwko. Arsene przyjrzał mu się dokładnie. Był wielce rad, że go widział.
- Gdzieś ty był, mój synu? - zapytał głosem ochrypniętym, takim, który od dawna był nieużywany.
- Długa historia, ojcze. Moje Łowieckie porachunki się przedłużyły. Skąd wiedziałeś, że tu będę?
- Podobno często tu nocujesz.
Zapadła nieprzyjemna, długa i niekomfortowa cisza, która wierciła dziurę w brzuchu Arsene'a.
- Widziałeś go?
Aha, a więc do tego prowadziła dyskusja, pomyślał Arsene.
- Oruśka? Tak, widziałem.
- I czy... czy on...
- Tak, jest z białowłosą czarownicą - Arsene odchylił się na krześle i przekrzywił głowę. - Możliwe, że za kilka dni będziesz dziadkiem, ojcze. I on się na prawdę cieszy. Żebyś ty widział, jak on ją broni, choć sam pewnie tego nie widzi.
- Dlaczego nie wbiłeś w niej strzały, wtedy, kiedy była taka możliwość?
- Powiedzmy, że... to coś innego, ojcze. Czy dobrego, czy złego... nie wiem. Na pewno pociągnie ich relacja i związek wszystko; Łowców, klany, magów... Łamie to naszą logikę i wierzenia. Nie zastrzelę ich, nie dlatego, że nie potrafię, dlatego, że nie chcę.
Pan Yoshida obdarzył syna spojrzeniem przerażającym i niebywale chłodnym.
- Zrobię to sam, w takim razie.
- A zatem pośpiesz się, tatusiu - Arsene syknął. - Odbierz synkowi sens jego nędznego żywotu. Zabije się, a kiedy będzie wiązał pętle, będzie non stop wypowiadał twoje imię, ojcze. W kółko, aż to słowo samo zaciśnie mu gardło.
Ojciec spojrzał na niego, jakby Arsene conajmniej miał problemy z głową i psychiką. Arsene? On? Przecież z nim wszystko było w porządku. Ha, ha. Co on tylko widział? Piekło, dzieła Łowców i kreatury od krasnali, bo słowiańskie stworza porównywane do chupacabry. On przecież był zdrowy psychicznie w stu procentach i świeżutki jak jabłuszko na placek.
- Nie patrz tak na mnie, ojcze. Lubię dramatyzować. Ja z kolei mam inne pytanie: czy znalazłeś dla mnie odpowiednią kandydatkę na żonę? - Arsene splótł dłonie ze sobą i przekrzywił głowę ponownie.
Arsene był duszą przepełnioną goryczą. Gdyby umarł teraz, trafiłby do Piekła tak, czy inaczej.

ajaj, powiało grozą i emo stylem :v Manon? 

ilość słów: 1069

Od Hope cd. Iwo

"Co mam zrobić? Byłam w rozterce... Zachowanie Iwo mnie niepokoiło... Jak znów zmieni zdanie?"  Podobne myśli chodziły mi po  głowie, może dlatego też, że nie byłam pewna swych uczuć,.. Moje dawne uczucia wymieszały się z obecnymi, przez to nie wiem co czuję. Iwo czekał na moją odpowiedź...
- Potrzebuję czasu - odparłam chłodno, przynajmniej się starałam by nie poznał mojej niepewności
Chłopak kiwnął głową, że się zgadza, po czym odszedł. Ja natomiast zostałam sama, z własnymi myślami. Teraz potrzebowałam spokoju i samotności. Musiałam sobie wszystko poukładać bez Iwo oraz bez Ryomy.   Z wiadomości od brata  wynikało, że mój ślub został przełożony. Odetchnęłam z ulgą, że Ryoma zrozumiał mnie i dał mi czas bym mogła sobie wszystko poukładać. Musiałam odciąć się od wszystkich, zrozumieć siebie i te nowe uczucia jakie odżyły po poznaniu prawdy i po wydarzeniach wszystkich...  Moje serce było rozdarte... Kochałam Iwo jedną połową, a drugą połową Ryomę. Czułam wyrzuty sumienia, że zrobiłam to z Ryomą i brzydziłam się sobą, jednak z drugiej strony nie żałowałam tego... Zakryłam dłonią twarz....
- Co robić? Które uczucia są prawdziwe, a które nie? - wyszeptałam poprzez łzy..
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu... Dłoń należała do mojego ojca, Eldeel usiadł koło mnie i spojrzał przed siebie, po czym rzekł:
- Nasz los jest jak woda. Nie zbadany, tajemniczy, czasem kręty. Nigdy nie wiesz dokąd woda popłynie czy gdzie ma swój początek czy koniec. Tak też jest z naszym losem, nigdy nie można być pewnym jak on się potoczy i dokąd może zaprowadzić. Może być czasem kręty i wyboisty, a czasem prosty i bez przeszkód, ale nikt nie jest w stanie tego przewidzieć.
- Jak można go zrozumieć, by mądrze postępować ojcze?
- Nie ma jednej rady na to pytanie. Każdy może odpowiedzieć inaczej. Inni powiedzą byś kierowała się egoizmem i nie patrzyła na innych. Inni jeszcze powiedzieli by byś kierowała się tradycją czy nic nie robiła. Ja Ci powiem tak: Kieruj się głosem serca, wsłuchaj się go, a w końcu zrozumiesz, co ma Ci do przekazania.
Uśmiechnęłam się, tato zawsze prawił mądrze. Podziękowałam za radę, po czym odszedł, nawet nie wiem dokąd. Spojrzałam w rozgwieżdżone niebo... Westchnęłam cicho i pozwoliłam by wiatr rozwiewał moje włosy i chłodził moją twarz. Starałam się wsłuchać w mój głos serca....  Oddychałam spokojnie i skupiłam się na biciu mego serca.  Westchnęłam, nie tak łatwo usłyszeć głos serca. Zaśmiałam się cicho.  Zrobiło się  bardzo późno, więc poszłam spać.  Minęło kilka dni od mojego spotkania z Iwo. a ja jeszcze nie podjęłam decyzji... Wstałam bardzo wcześnie niż zazwyczaj. Zagwizdałam, a po chwili pojawiła się Neranea. Pogłaskałam ją czule. Wyczyściłam ją, a potem dosiadłam i Neranea wzbiła się w powietrze... Poczułam się wolna od wszystkich zmartwień i kłopotów.  Jednakże wiedziałam, że one nie znikną nawet jak będę starała się od nich uciec, nie wiadomo jak daleko.  Jednakże chciałam trochę wyluzować i odetchnąć, ponieważ czułam się osaczona przez moje kłopoty i dylematy.  Po dwóch godzinach latania wylądowałam w lesie i pogłaskałam Neranea po szyi. W tym miejscu miałam spotkać się z Corrin. Musiałam porozmawiać ze swoim przyjacielem. On jako jedyny mnie rozumiał i potrafił rozśmieszyć. Po za tym potrzebowałam przed kimś się wygadać i pożalić. Czekał na mnie, a na mój widok podbiegł do mnie i mnie przytulił. Wysłuchał mojej opowieści bez zbędnych pytań czy przerywań.  Westchnął cicho i mnie przytulił... Tego mi było trzeba. Bez rad, słów, po prostu cisza i zrozumienie, a to mogłam otrzymać od mojego przyjaciela - Corrina.  Przyjaciel siedział długo cicho i nad czymś rozmyślał...
- Azura, zamknij oczy i powiedz mi kogo widzisz obok Ciebie jak już się zestarzejesz? - spytał
Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale szybko zrozumiałam, że chciał mi pomóc usłyszeć głos serca. Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie wyobrażać moje życie.... Widziałam trójkę dzieci, a obok mnie siedział Iwo..... Po chwili otworzyłam oczy i spojrzałam na Corrina.... Uśmiechnęłam się do niego i opowiedziałam mu, co widziałam...
- Dziękuję, pomogłeś mi zrozumieć moje uczucia... Ale.... 
Corrin spojrzał na mnie i czekał na moje "ale".
- Ale jestem w ciąży z Ryomą ... Jeśli on nie zaakceptuje tego dziecka? Ja na pewno się go nie pozbędę Corri...  Nie wiem jak to wybadać u Niego...  - posmutniałam na myśl, że Iwo może nie zaakceptować mojego dziecka i je nie pokochać...   Znów byłam w rozterce..  Jednak mimo wszystko Corri pomógł mi zrozumieć moje uczucia, ale po tym doszło kolejne zmartwienie... 
Po tych słowach pożegnaliśmy się, a ja wróciłam do Neranea. Dosiadłam mej Dreiany i wzbiłyśmy się w powietrze... Jak jeden problem został rozwiązany pojawił się kolejny...Obiecałam Iwo, że powiadomię go od razu jak podejmę decyzję... Znalazłam go na polanie... Bardzo ostrożnie zsiadłam z Neranea, a Iwo się odwrócił w moją stronę... Przełknęłam ślinę i spojrzałam nie pewnie na Iwo...
- Iwo... Ja.... - jak mam mu to powiedzieć ...
Chłopak podszedł do mnie, bardzo blisko.... Moje serce zaczęło bić szybciej.... W końcu wzięłam się w garść.  
- Pogubiłam się w swoich uczuciach i emocjach... Nie potrafiłam ich odróżnić... Jednakże w końcu je poukładałam, jeśli można tak powiedzieć...  Ja.... Ja Cię kocham i to z Tobą chcę spędzić moje życie, ale.... Ale jestem w ciąży z Ryomą.... Ja nie pozbędę się tego dziecka Iwo.... Nie wiem czy jesteś w stanie je zaakceptować i pokochać jak swoje... Jeśli nie to zrozumiem i odejdę dając Ci spokój i pomogę Ci zapomnieć o mnie, mój ojciec zna sposób by wymazać wspomnienia o danej osobie - nawijałam jak nigdy, nawet nie pozwalałam by Iwo doszedł do głosu, bo wiem, że gdyby mi przerwał to nie byłabym wstanie dokończyć... W moich oczach pojawiły się łzy... -  Czuję wyrzuty sumienia, że zrobiłam to z Ryomą i brzydzę się sobą, jednak z drugiej strony nie żałuję tego i nie umiem tego zrozumieć do  tej pory czemu tak czuję.... - mój głos się łamał -  Masz prawo mnie nienawidzić za to i jak i za moje słowa, ale nie potrafię wyjaśnić czemu takie mam odczucie.... Po prostu nie umiem.... 

<Iwo?? Wybacz, że tak długo czekałeś>
<P.S. Dałam to samo znów, po wcześniej pojawił się głupi post, który nawet nie był związany z tematyką bloga, plus pewnie brednie i by naciągnąć kogoś>
Ilość słów: 963

27 mar 2019

Od Manon c.d: Satoru

Pewnie zastanawiacie się jak przebiegało życie naszej cudownej Asterin, która nie do końca przyzwyczajona była do życia w ludzkim świecie. Ciągle wracała wspomnieniami do Klanu, który jeszcze niedawno miał dla niej sens, znaczenie.. Dalej była tą wielką, krwawą Czarnodziobą, ale teraz może troszkę mniej straszną, co powoli ją przerażało. Przechodziła ulicami, a ludzie zamiast uciekać, raczej uśmiechali się do niej ciepło, co zupełnie nie podobało się wiedźmie. Czasami patrząc tak na Manon i Satoru, pragnęła zaznać czegoś tak...magicznego, ale wiedziała, że jej życie nie było do tego przystosowane; Następczyni od zawsze wydawała się inna, miała swój świat, a ona? Żyła z nazwiskiem rodowym pełną parą! Nigdy nie odmawiała bitew, zawsze planowała rzezie, nie brakowało dni, w których nie musiałaby zdrapywać zeschniętą krew z dłoni, a teraz potulnie zajmowała się Manon razem z czujnym okiem Cassiopei. Często chodziła do rzeźnika, który tłukł dla niej swoje najlepsze bydło (nie, żeby musiała mu przy tym grozić, przecież to milutka wiedźma), w każdym bądź razie mężczyzna z obawy o własne życie zwykle zabijał mięso wtedy, gdy Asterin do niego przychodziła, aby było jak najbardziej krwawe i świeże, przecież małe dziecko, które gościło w brzuchu jej kuzynki musiało mieć wystarczająco wartości odżywczych, nie było do końca człowiekiem. Czarnodzioba nie gościła zbyt długo w domu Yoshidów, czuła się nieswojo, nie wyobrażała sobie, że mogłaby siedzieć z nimi przy stole, spać na łóżku z materacem czy brać prysznice pod tymi dziwnymi urządzeniami, do których widocznie przywykła już jej białowłosa kuzynka; Asterin czuła się dziwnie, wiedziała, że Manon zdradza nazwisko, robiąc te wszystkie ludzkie rzeczy, ale za wszelką cenę chciała ją chronić, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Aby być jak najlepszą, przyszłą, prawie ciotką; chodziła po sklepach, po rynku a nawet do pubów, w których starała się poznać ludzi, poznać ich zwyczaje i może troszeczkę lepiej zrozumieć, przychodziło jej to z trudem, ale już nie miała tego dzikiego musu, aby rzucać się wszystkim do gardeł. Raz nawet pozwoliła sobie pójść do fryzjera, ponieważ Manon stwierdziła, że jej włosy, które powoli dotykały kolan, mogłyby stać się nieco problematyczne, a zwłaszcza, że malutki Henry, gdy już się urodzi, zapewne będzie lubił dotykać wszystkiego. Pomińmy fakt, że nożyczki fryzjerki raz prawie wbiły się w jej czoło, a jej fotel został doszczętnie zniszczony przez wbijane w niego pazury Czarnodziobej; chciała dobrze, prawda? Ostatecznie skończyła z włosami do pasa, mniej więcej takiej samej długości, jakie miała teraz białowłosa. Czasami marudziła, że był to błąd, bo włosy wiedźm są dla nich święte, ale skoro miała ten przywilej opiekowania się później pierwszym, żywym, męskim potomkiem Manon, mogła na to przystać. Starała się unikać Yoshidów, jak ogień wody, zwykle syczała, gdy tylko jeden z nich podchodzili za blisko.. jej przestrzeni osobistej, którą dla nich można było odmierzać już na kilometry. Pewnego dnia, gdy słońce powoli zachodziło na horyzoncie siedziała na dachu domu Yoshidów i jak każdego wieczora wypatrywała względnych zagrożeń, których teraz dla ciężarnej białowłosej nie brakowało, aż nagle przysiadła się do niej Cassiopeia, z wyrazem twarzy nieco dziwnym, jakby zaniepokojonym, cała trzęsła się ze strachu.
- Coś się stało Manon? - Asterin od razu wstała; czuła, że zawiodła, może przysnęła na warcie i wtedy ktoś zdołał się prześlizgnąć? Albo były to te wstrętne cieniste zjawy, które ciężko wypatrzeć pod wieczór. Jej tętno znacząco wzrosło podczas milczenia starszej z wiedźm, która przecież posiadała dar jasnowidzenia, do jej talentu potrzebna była mowa wyszkolona do perfekcji, aby raniąc słowami, nie zadawać bólu.
- Manon dokonała wyboru, Asterin. Opuszcza nas i to już całkiem niedługo.. Henry jest gotowy do przyjścia na świat, pozostały nam dni, godziny, może minuty z.. - powoli łamał jej się głos, jakby dalej nie mogła uwierzyć w to, co się stało - Związała pakt z Salomonem, że.. - jej twarz spoczęła na dłoniach, próbowała ukryć płynące łzy - ona umrze podczas porodu i nic nie możemy z tym zrobić - dokończyła, nigdy wcześniej też nie widziała tak bladej, czarnej jędzy, jej skóra praktycznie przypominała teraz skórę Manon; pozbawioną czerwieni i chęci do walki, obie opadły na ziemię, wiedziały, że z demonicznymi mocami nie można walczyć, z nimi się nie paktuje, a jeżeli już, to nie wchodzi w drogę. Siedziały przez chwile obie w ciszy, spoglądając na błyszczące niebo, które swoim wyglądem jak na ironię usposabiało się ze spokojem; spokojem, którego im właśnie brakowało.
- Przysięgam Ci Manon, że Henry mimo wszystko przeżyje - szepnęła cicho Asterin; cicha obietnica wiedźmy, która ma za zadanie chronić członka rodziny.
~~*~~
Salomon zniknął z pokoju tak szybko, jak się pojawił; runy i wszelkie znaki na to, co przed chwilą tutaj się zdarzyło również rozmyły się w niepamięć. Cassiopeia wyszła, pierwszy raz targana takimi emocjami, przed którymi właśnie Manon ją postawiła, nie dała rady spojrzeć jej w oczy. Wiedziała, że tym paktem wszystkich straci, a raczej to wszyscy stracą ją na dobre; mieli być partnerami z Satoru, tworzyć związek, tymczasem to ona właśnie podjęła decyzję sama, którą chłopak na pewno nie zrozumie; ba, nawet nie pozwoliłby jej ją zrealizować! Chociaż teraz nie ma już wyjścia, jej zegar tyka coraz szybciej, Henry powoli daje coraz większe znaki, że pora wydostać się do świata; Manon przez chwilkę miała ochotę zapłakać; nie zobaczy, jak dorasta jej syn, jak pierwszy raz wymawia niewyraźnie nowe słowa.. Jak staje na nogi i jak przeżywa przełomowy moment, gdy ludzkie paznokcie zamieniają się w te żelazne, wiedźmie i śmiercionośne pazury. Cieszyła się, że będzie miał Cassiopeię, Asterin, a przede wszystkim Satoru, Henryiego i Arsene, bo oni wydawali się być dla niego rodziną idealną; będą go wspierać... Ah, Manon tak bardzo chciałaby w tym wszystkim uczestniczyć, chociaż wiedziała, że już nie ma szans; jej dusza została sprzedana. Chwilę później, a właściwie zaraz po wyjściu Czarnodziobej, do pokoju wbiegł przerażony Satoru, jakby sądził, że stała się tutaj właśnie krwawa masakra, dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Cassiopeia i te jej okropne wizje - mruknęła, próbując jakoś wytłumaczyć to, dlaczego starsza wiedźma wyszła stąd taka załamana - musi powiedzieć kolejnej wiedźmie, że jej czas niedługo się kończy, coraz ciężej to znosi - westchnęła i opierając się na dwóch rękach spróbowała powoli wstać, aby przytulić się do Satoru, mocno, z całej siły, uhh będzie jej tego brakowało. W tym samym czasie w salonie usłyszeli głośny huk, jakby otwierały się bramy piekielne i to dosłownie; Satoru wziął Manon za rękę i ostrożnie wyjrzał przez uchylone drzwi, jakby próbował sprawdzić, czy grozi im teraz niebezpieczeństwo.
- Cześć braciszku - usłyszeli ten sam, wredny głos Arsene, Satoru znacznie spiął mięsnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się dzieje, oboje zeszli na dół.. Jego brat.. Dalej wyglądał tak samo dostojnie, jak typowy Łowca, choć Manon widziała co próbował ukryć; troszkę złamali jego nieustępliwą duszę w piekle.

Satoru?^^ Tez im współczuję..

ilość słów: 1092