- Coś się stało Manon? - Asterin od razu wstała; czuła, że zawiodła, może przysnęła na warcie i wtedy ktoś zdołał się prześlizgnąć? Albo były to te wstrętne cieniste zjawy, które ciężko wypatrzeć pod wieczór. Jej tętno znacząco wzrosło podczas milczenia starszej z wiedźm, która przecież posiadała dar jasnowidzenia, do jej talentu potrzebna była mowa wyszkolona do perfekcji, aby raniąc słowami, nie zadawać bólu.
- Manon dokonała wyboru, Asterin. Opuszcza nas i to już całkiem niedługo.. Henry jest gotowy do przyjścia na świat, pozostały nam dni, godziny, może minuty z.. - powoli łamał jej się głos, jakby dalej nie mogła uwierzyć w to, co się stało - Związała pakt z Salomonem, że.. - jej twarz spoczęła na dłoniach, próbowała ukryć płynące łzy - ona umrze podczas porodu i nic nie możemy z tym zrobić - dokończyła, nigdy wcześniej też nie widziała tak bladej, czarnej jędzy, jej skóra praktycznie przypominała teraz skórę Manon; pozbawioną czerwieni i chęci do walki, obie opadły na ziemię, wiedziały, że z demonicznymi mocami nie można walczyć, z nimi się nie paktuje, a jeżeli już, to nie wchodzi w drogę. Siedziały przez chwile obie w ciszy, spoglądając na błyszczące niebo, które swoim wyglądem jak na ironię usposabiało się ze spokojem; spokojem, którego im właśnie brakowało.
- Przysięgam Ci Manon, że Henry mimo wszystko przeżyje - szepnęła cicho Asterin; cicha obietnica wiedźmy, która ma za zadanie chronić członka rodziny.
~~*~~
Salomon zniknął z pokoju tak szybko, jak się pojawił; runy i wszelkie znaki na to, co przed chwilą tutaj się zdarzyło również rozmyły się w niepamięć. Cassiopeia wyszła, pierwszy raz targana takimi emocjami, przed którymi właśnie Manon ją postawiła, nie dała rady spojrzeć jej w oczy. Wiedziała, że tym paktem wszystkich straci, a raczej to wszyscy stracą ją na dobre; mieli być partnerami z Satoru, tworzyć związek, tymczasem to ona właśnie podjęła decyzję sama, którą chłopak na pewno nie zrozumie; ba, nawet nie pozwoliłby jej ją zrealizować! Chociaż teraz nie ma już wyjścia, jej zegar tyka coraz szybciej, Henry powoli daje coraz większe znaki, że pora wydostać się do świata; Manon przez chwilkę miała ochotę zapłakać; nie zobaczy, jak dorasta jej syn, jak pierwszy raz wymawia niewyraźnie nowe słowa.. Jak staje na nogi i jak przeżywa przełomowy moment, gdy ludzkie paznokcie zamieniają się w te żelazne, wiedźmie i śmiercionośne pazury. Cieszyła się, że będzie miał Cassiopeię, Asterin, a przede wszystkim Satoru, Henryiego i Arsene, bo oni wydawali się być dla niego rodziną idealną; będą go wspierać... Ah, Manon tak bardzo chciałaby w tym wszystkim uczestniczyć, chociaż wiedziała, że już nie ma szans; jej dusza została sprzedana. Chwilę później, a właściwie zaraz po wyjściu Czarnodziobej, do pokoju wbiegł przerażony Satoru, jakby sądził, że stała się tutaj właśnie krwawa masakra, dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Cassiopeia i te jej okropne wizje - mruknęła, próbując jakoś wytłumaczyć to, dlaczego starsza wiedźma wyszła stąd taka załamana - musi powiedzieć kolejnej wiedźmie, że jej czas niedługo się kończy, coraz ciężej to znosi - westchnęła i opierając się na dwóch rękach spróbowała powoli wstać, aby przytulić się do Satoru, mocno, z całej siły, uhh będzie jej tego brakowało. W tym samym czasie w salonie usłyszeli głośny huk, jakby otwierały się bramy piekielne i to dosłownie; Satoru wziął Manon za rękę i ostrożnie wyjrzał przez uchylone drzwi, jakby próbował sprawdzić, czy grozi im teraz niebezpieczeństwo.
- Cześć braciszku - usłyszeli ten sam, wredny głos Arsene, Satoru znacznie spiął mięsnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się dzieje, oboje zeszli na dół.. Jego brat.. Dalej wyglądał tak samo dostojnie, jak typowy Łowca, choć Manon widziała co próbował ukryć; troszkę złamali jego nieustępliwą duszę w piekle.
Satoru?^^ Tez im współczuję..
ilość słów: 1092
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz