9 kwi 2019

Od Satoru c.d: Manon

Satoru wpatrywał się w zaczerwienione od łez oczy Cassiopeii. Serce dudniło mu w piersi i ręce drżały, kiedy wysłuchiwał tego, co mówiła czarownica. Jego ukochana Manon poświęciła się za jego brata. Jakże to było... piękne. Z jednej strony czuł jednak się wszystkiemu winny - gdyby tamtej nocy nie pozwolił wyjść Arsene'owi z domu, Arsene nie wylądowałby w Piekle i nikt nie musiałby się za niego poświęcić, jednakże wtedy... wtedy Manon i Satoru nie mieliby syna. Młodszy Yoshida zacisnął zęby, obrzydliwe poczucie winy wciąż krążyło w jego żyłach - to on powinien teraz siedzieć w Piekle i odbębnić tam robotę za swojego brata, a nie jego ukochana! Pozwolił sobie na jeden, rozrywający gardło szloch, a później spojrzał na Arsene'a ze spojrzeniem zapewne niemiłym. Co za bezuczuciowy dupek. Co za idiota! Nic, tylko siedział tutaj z rękoma skrzyżowanymi na piersi koniec i kropka! A przecież Satoru i Manon ledwo co zaczynali wspólne życie! Mieli się wyprowadzić, zacząć żyć samodzielnie, wychować syna - Satoru nawet od dłuższego czasu planował się Manon oświadczyć. Co czekało ją w Piekle? Co chcieli jej zrobić? Dzika furia wkradła się do jego głowy i głos Łowcy, zaginiony, w końcu głośno się ozwał:
Idziemy zabić każdego, kto ją tknie.
Ponownie wrócił spojrzeniem do Cassiopeii, zaciskając dłonie, wciąż emanując wściekłością, której opanować nie mógł.
- Chcę się dostać do Piekła, natychmiast - na koniec zdania, jakby je akcentując, skinął głową. Cassiopeia puściła dłoń Henry'ego i zmierzyła Satoru od stóp do głowy zmęczonym spojrzeniem. Skinęła głową w odpowiedzi i wstała z kanapy. Wszyscy w pokoju obserwowali siebie nawzajem, swoje zatroskane i mokre od łez twarze.
- Przygotuj mi jakąś broń - warknął do brata. Ten, ku jego zaskoczeniu, burknął coś w odpowiedzi i od razu ruszył się do całego swojego łowieckiego arsenału. W tym czasie, bowiem, Satoru chciał jeszcze raz zerknąć na swojego syna i mówić do niego choć przez chwilkę, mimo tego, że maluszek i tak pewnie nie zrozumie jego słów.
Wszedł ostrożnie na górę i przystanął przy łóżeczku maleńkiego Henry'ego. W tych czasach dzieci nie leżały przez pierwsze swoje chwile w inkubatorach, lecz w swoich łóżeczkach albo przy matce. Tak samo od razu piły mleko matki, aby zaspokoić swój głód. Satoru, myśląc tak, prawie opadł na swoje kolana i spuścił wodę. Zabije tego Salomona, a później brata, no chyba że ten zmądrzeje i okaże krztynę wdzięczności. Jego Manon żyła, prawda? Poniekąd? Wróci po nią, zabierze ją i wszystko będzie jak dawniej. Musi wziąć sprawy w swoje ręce, a nie wierzyć bogom na słowo, że będą szczęśliwi. Spojrzał ostatni raz na pogrążonego we śnie syna i wstał, wypowiadając do maleństwa proste "Kocham cię".
W pokoju obok, najprawdopodobniej tam, gdzie wezwano Salomona, bo śmierdziało wszędzie siarka, Cassiopeia już czekała na Satoru, by odesłać go do Piekieł. Satoru nie miał bladego pojęcia, gdzie szukać Manon, na pewno w okolicy pałaców Salomona, ale gdzie konkretnie? Zarzucił plecak na plecy, strzelbę przewiesił przez ramię i skinął wszystkim wokół. Wciąż był zły. Był okropnie wściekły - na siebie. Wszedł do środka wielkich okręgów, podobnych do tych na pierścieniu i w milczeniu wysłuchiwał rytuału odprawianego przez dwie czarownice. Jego oczy błyskały wściekłością i gromami jak wzburzony ocean. Kiedy ostatnia zwrotka rytuału się zakończyła, Satoru dostrzegł, jak wszystkie kształty się zamazują, cały pokój wiruje i podłoga zapada się pod nim. Właśnie trafiał do Piekła.
xxx
Wylądował na miękkiej, niepasującej do Piekła trawie. Sprawdził, czy wszystko ma i podniósł się na łokciach. Zadarł głowę do góry i nad jego twarzą wisiały trzy, ogromne psie łby. Zamiast poblednąć, jak niegdyś by to zrobił, uniósł z furią strzelbę i ją odbezpieczył, kiedy pies odezwał się niepozornym, idiotycznym tonem głosu:
- O matko, to Łowca! Proszę nas nie zabijać, wy psów i tak nie jadacie! - Cerber cofnął się o kilka łokci.
Satoru nie opuszczał broni, ciężko mu było uwierzyć, że legendarny strażnik Piekieł to taka oferma, która w dodatku ma głos strasznego przygłupa. Chyba tylko straszyła wyglądem tych rzekomo "odważnych". W końcu Yoshida opuścił broń.
- Czy trafiłem na ziemie Salomona? - młody Yoshida uważnie zbadał wzrokiem okolicę - były to jakieś przedmieścia, prawie jak wieś, lecz na swój sposób urokliwa. Satoru jednak widział tu jedynie potencjalne zagrożenie życia, nic więcej.
- Och, tak, to tutaj. Pewnie się zastanawiasz, co tak pusto, no nie? - Cerber zaszczebiotał i wyszedł na przód Satoru. - Dzisiaj Salomon się żeni, całe jego księstwo jest na ceremonii!
Satoru odeszły wszystkie kolory twarzy tak szybko, jak nowa fala wściekłości zamroczyła mu w oczach. Salomon się żenił, tak? Czyżby z Manon? Żołądek mu się ścisnął, co jak...? O matko, co jak on się spóźnił?
- Jesteśmy daleko? Musisz mnie tam zaprowadzić - Satoru warknął niezbyt mile na Cerbera, lecz ten nawet tego nie zauważył i radośnie skinął głową. - Tylko żwawo, nie jestem tutaj na wycieczce.
- A powinieneś - rzucił tylko w odpowiedzi Cerber i ruszył swoje ogromne, płowe cielsko.
Szli dosyć długo, Satoru cały w nerwach, ciągle majstrując coś przy strzelbie. Podobno jej naboje są w stanie zabijać demony. Jeśli Salomon choć tknął Manon, Yoshida już wiedział, że cały magazynek pójdzie na szczytny cel zabicia tego demona. Cerber w tym czasie plótł trzy po trzy i bujdy na resorach o Piekle, pewnie byle się komuś wygadać. Satoru nie za bardzo go słuchał, za co też czuł się może troszkę okropnie. Pies prowadził go, szczebiocąc radośnie po mieście, nawet nie pytał się o cel przybycia Yoshidy ani o jego imię, po prostu sam gadał jak najęty i podśpiewywał. Satoru trochę się rozluźnił słuchając takich dyrdymałów, lecz kiedy stanęli przy wejściu do głównej części miasta złość, wręcz wściekłość oraz reszta negatywnych emocji wróciła, tak samo jak głos Łowcy, który drażnił i prowokował. Satoru miał ochotę tu wszystko zniszczyć, instynkt mu mówił, że wszystko jest tutaj przeklęte, że naturalnym dla niego jest właśnie zniszczenie wszystkiego wokół. Zabawne, jakoby jego geny rodzinne ujawniły się dopiero po dwudziestu dwóch, prawie trzech, latach. Cerber zauważył jego spięcie, więc przekrzywił swoje trzy łby, co wyglądało komicznie i wychrypiał:
- Tak właściwie, to po co ty się tam na to wesele pakujesz? Demonem raczej nie jesteś - psisko zachichotało.
- Cóż... stare porachunki - Satoru syknął i wiedziony siłą wyższą lawirował między uliczkami, wysilając swe zmysłu. Nie mógł teraz wybuchnął, byłaby to strata czasu, którego i tak, kto wie, może już nie miał wcale. Przyspieszył.
- Czekaj! Nie biegnij tak! Jesteś człowiekiem, oni cię zjedzą! - Cerber ruszył za nim, prawie jak ogary Satoru, noga za nogą.
- Niech tylko spróbują - Satoru spojrzał na psa w trzy pary jego oczu. - W naszej rodzinie od wieków się na to nie pozwala. I dzisiaj też na to nie pozwolę.
Cerber zacisnął swoje szczęki każdego z łbów i już w milczeniu prowadził młodego Yoshidy, trochę chyba przerażony spojrzeniem młodego mężczyzny i jego stanowczością. Cerber, jak Boga w Piekle kocham, nie spotkał jeszcze tak śmiałej duszy. W prawdzie, Satoru i tak rzucał się w sam ogień piekielny, a za kim? Cerber mógł tylko snuć domysłu. Może i na pozór głupi, domyślał się, że piękna, młoda małżonka Salomona wcześniej mogła być z tym dziwnym człowiekiem. Cerber patrzył na Yoshidę ukradkiem. Był to na pewno chłop wysoki, dobrze zbudowany. Wojskowy? Z Ziemi? No nieźle. W dodatku ta strzelba. Zwykle normalne naboje nie krzywdzą demonów, więc Cerber nie miał, co się obawiać, ale ta broń pachnęła znacznie inaczej niż ludzka. Co w niej było? Strażnik Piekieł nie wiedział, postanowił milczeć, bo sztorm w oczach chłopaka mógł zatopić furią niejednego Księcia Piekieł.
- Em... człowieczku, to tutaj.
Wraz z Satoru zatrzymał się przed ogromnym gmachem czarnej jak smoła, lecz urzekającej budowli, która zdawać by się mogła kościołem z daleko. Tak na prawdę był to budynek wzniesiony raczej ku kpi kościoła - patrzcie, bierzemy ślub w odświętnym miejscu. Satoru zacisnął szczękę tak mocno, że aż poczuł nieprzyjemne chrupnięcie w żuchwie. Nie miał na co czekać, więc ruszył żwawym krokiem do wrót, kiedy wielkie łapsko Cerbera.
- Chcesz tam tak po prostu wbiec? Pomyślałeś, co dalej? - Satoru szarpał się wściekle i dopiero wtedy, kiedy uniósł strzelbę przed czoło Cerbera, ten go puścił. - Poczekajmy może chociaż na właściwy moment, wtedy, kiedy będzie można wnosić sprzeciwy. To będzie zgodne z prawem i nie będą mogli cię od razu zabić.
- To ma być śmieszne? Wolę żarty w innych chwilach, wiesz? Co, mam stać i patrzeć przez okienko kiedy ich... ksiądz? Nie wiem, kto, ale powiedzmy, że ksiądz, zapyta się, czy są jakieś sprzeciwy? 
- W rzeczy samej - Cerber skinął głową, śmiertelnie poważnie. Satoru zmrużył oczy, był teraz kłębkiem nerwów, ale pies miał rację, musiał myśleć, co dalej. Jeśli zabiją go tutaj, teraz, to na nic się nie przyda. Umrze. Nie zobaczy już więcej swojego syna... Manon też. Gardło mu się zacisnęło i ostatecznie skinął głową. Podszedł do małego okieneczka w drzwiach i przyłożył do niego oko. Jakież wydawało mu się głupie, ale jak mawiano: Diabeł tkwi w szczególe. Cerber stał za nim i jakby z aprobatą kołysał się na wielkich łapskach. Za to głos Łowcy darł się w głowie Satoru: No już, wbiegnij tam! Odebrali ci kobietę, odebrali ci szczęście! Idź i ich zabij! IDŹ, a później z rąk zmyj ich krew, jak zwycięstwa. Głos ten przerażał zwykle spokojnego i życzliwego Satoru, ale czasami również i dodawał niewyobrażalnie wielkiej adrenaliny. Motywował, brzmiał jak tysiące ludzi, całe tłumy wykrzykujące mu nowe idee. Cerber szepnął mu do ucha:
- Teraz, człowieczku! Leć!
Satoru jak z procy otworzył drzwi, prawie kopniakiem, jak to często widzi się na filmach. Strzelbę miał opartą na ramieniu i oko przy wizjerze.
- Nie zgadzam się! - ryknął, czując jak jego paznokcie na spuście zamieniają się w smocze szpony. Widział go, widział dokładnie Salomona i w tym momencie twarz Satoru była pozbawiona emocji, jakby grał w karty i jakby trzymał tę swoją ostatnią.
Salomon wyszczerzył się jedynie do niego. Trochę z zawodem, może spodziewał się czegoś lepszego, kto wie? Satoru dopiero potem przeniósł swoje spojrzenie na Manon, opuszczając wizjer strzelby. Była ubraną w czarną suknię o fasonie bynajmniej ślubnym. Satoru pobladł. Spóźnił się? Manon wyglądała na zdrową... Jej sylwetka trochę się zmieniła, zapewne przez ciąże - trochę się wypełniła wręcz i w tej sukni wyglądała majestatycznie, jak władczyni. Satoru zatrzęsły się ręce, kiedy poruszył ustami, wypowiadając jej imię. Wzdrygnął się, słysząc ponownie głos Łowcy w głowie. Kazał mu się skupić na Salomonie. I go zabić. Teraz. Satoru uniósł strzelbę.

omg, ale wąż. Manon? <3

ilość słów: 1679

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz