9 kwi 2019

Od Satoru c.d: Manon

Kiedy kładł palec na spuście nie władał nim żaden duch, żaden głos Łowcy nie szeptał mu do ucha - ten głos nie był teraz jakimś oddzielnym stworzeniem w jego głowie, ale samym Satoru. Po tylu latach wypierania się go, ignorowania i tuszowania go innymi myślami, i tak stał się częścią młodego Yoshidy. Tak też, kiedy młody Łowca ze strzelbą przy policzku i złowrogim okiem, pociągnął za spust, celując wprost w Księcia Piekła. Och, jakiż on jednak był głupi, ignorując Satoru - jakiż on był głupi, śmiejąc się prosto w twarz człowieka, dzierżącego takową broń. Cerber teraz już wiedział, co to takiego. Kiedy nabój przebił na wylot lewą pierś demona, każdy z gości wiedział. Niegdyś, dawno temu, kiedy dziada i pradziada Satoru nie było na świecie, żył Colt Yoshida. Colt był Łowcą ekscentrycznym i szalonym, chciał swoimi dziełami wysunąć się nad Boga, zapanować nad tym, co nie osiągalne dla człowieka. Wyprodukował broń, która była w stanie zabić każdego demona, bez względu na rangę, czy na wiek. Na jego cześć serię tej broni nazwano Colt. Przechodziła z rąk do rąk, każdego pokolenia i zawsze do tych pierworodnych - według wierzeń, to oni byli najsilniejsi i dziedziczyli najwięcej. Ów Colt trafił do Arsene'a, lecz teraz, gdy Satoru schodził do Piekieł, jego starszy brat bez protestu oddał mu broń; może z poczucia winy, może z czystych, dobrych chęci, kto to wie. Huk, rozdzierając całą salę, przeraził demonów tak bardzo, że na ich zwykle pogardliwych, wykrzywionych w uśmiechu twarzach, zagościł najprawdziwszy grymas strachu. Satoru patrzył, jak Salomon zaskoczony łapie się za pierś i patrzy na ciemną, jak smoła krew. Książę zmrużył oczy, jakby nie dowierzał. To koniec? Już? Ale jak to? On, wielki Książę Piekła, umierać teraz? Demon spojrzał na Satoru, który wściekle zmierzał teraz w jego stronę. Młody Yoshida powoli zaczął żałować tego, że zabił Salomona czystym strzałem. Człowiek, najzwyklejszy człowiek, beznadziejny mag i czarna owca rodziny, stał nad Księciem Piekła (Salomonem!) i mierzył jego twarz z obrzydzeniem i pogardą taką, jaką niegdyś obdarowywano jego.
- Idź do Diabła - Satoru wysyczał przez zaciśnięte zęby jak wściekła żmija i chlasnął Salomona po twarzy tak mocno lufą, że Książę zatoczył się i upadł na posadzkę improwizowanego ołtarza.
Satoru zadarł głowę i spojrzał na demoniego księdza przy również, improwizowanym, ołtarzu. Demon skulił się, jak mały, bezdomny pies, błagający o litość. Młody Yoshida kazał mu odejść, zabrać wszystkich, byle jak najszybciej i to daleko stąd, wtedy oszczędzi ich życia, choć i tak jakaś jego część tych żyć szczędzić nie chciała. Winny wszakże był tu tylko i wyłącznie on sam oraz Salomon. Satoru obiecał sobie, że nie spojrzy w oczy Manon, dopóki nie rozprawi się ostatecznie z konającym Księciem. Jak zapewne wiecie, to potężny demon, trochę jeszcze pozipie, nim kula doszczętnie rozerwie jego tkanki tak boleśnie, że całe Piekło, Niebo i Czyściec będzie słyszało jego wrzaski. Satoru z miną niezwykle poważną, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej czarny, drobny proch. Odnalazł w nim kulkę wielkości ziarnka grochu, nawet kilka i rzucił nimi z furią o ziemię. Z posadzki zaczęły wydostawać się cienie, snuły, wiły się i syczały, by w końcu uformować się w pięć, obrzydliwych, cienistych ogarów o czterech parach oczu i zębiskach ostrych jak igiełki. Zawarczały, parsknęły i ruszyły w stronę Salomona, który z furią i przekleństwami próbował się podnieść. Psy jednak dotarły do niego wcześniej, rzuciły się na niego całą watahą i zaczęły rozdzierać ubrania i skórę demona, którą przywdział tylko po to, by bardziej ludzko się poczuć. Ogary mlaskały, szarpały i tańczyły dziki, radosny taniec. Nad ich warknięciami słychać było jego krzyki Księcia Piekła, który drapał posadzkę tak mocno, że aż szorował kośćmi dłoni po marmurze. Satoru patrzył się na to wszystko i czekał, aż będzie mu lepiej, poczuje, że zapłaci za swoje grzechy, lecz nic takiego nie nastąpiły. Patrzył na rozrywanego Salomona, na to, jak psy rozszarpują mu brzuch i flaki wyłażą na wierzch klatki piersiowej demona. Nie poczuł się ani trochę lepiej. Teraz wręcz przypomniał sobie, jak z ojcem spotkali ich piekarza-wilkołaka, który rozszarpał swoją żonę. Czuł się jak ten wilkołak, tyle że Salomon był faktycznie winny, faktycznie był grzeszny i potworny. Satoru opuścił broń, kiedy poczuł obok siebie ruch. Była to Manon. Kiedy Satoru na nią spojrzał, łamiący się przed pokusą, aby na nią spojrzeć, tysiące emocji go dotknęło. Niebywałe szczęście, że im się udało, uratował ją, prawda? Wszystko było w porządku? Przyjrzał jej się uważnie i nie mógł oderwać wzroku, czy cokolwiek powiedzieć. Była najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkał, zobaczył. Wyglądała majestatycznie, bajecznie, jak królowa z bajki dla dzieci, które co on się usypia. Satoru najpierw przeanalizował jej twarz, następnie powoli jej sylwetkę, każdą krzywiznę uwydatnioną przez sukienkę. Jeśli byłby kimś obcym, i gdyby ktoś mu powiedział, że Manon wczoraj rodziła, Satoru na pewno by w to nie uwierzył. Uderzyła też go fala złości, że ktoś przez chwilę mógł ubrać Manon właśnie tak i tylko wyłącznie na swoje potrzeby. Był wściekły, że Salomon jeszcze chwilę temu usiadł na laurach i zapewne szykował się na to, że tej nocy to on zerwie z niej tę sukienkę, wyciągnie każdą szpilkę z włosów i za każdą wyciągniętą szpilkę, za każdy rozwiązany rzemyk, będzie obdarowywał ją pocałunkiem. Och, jeszcze nigdy Satoru nie był taki zły, nigdy nie mógł tak się na kogoś zezłościć. Miał ochotę raz jeszcze zabić Salomona, teraz nie żałował jego śmierci i gdyby nie psy, strzeliłby jeszcze kilka razy w pierś demona. Ostatecznie jednak wysilił się, by odpędzić tę wściekłość z oczu, która i tak pewnie nie uszła uwadze Manon i spojrzał jej w oczy. Myślał, że jej nie zobaczy, że ich losy ją już przekreślone. W tym momencie chyba oboje zapłakali. Satoru, nadal z paskudnym poczuciem winy, otoczył Manon ramionami i przyciągnął do swojej piersi, jakby nie chciał jej wypuścił. Jej sylwetka niewątpliwie się zmieniła, czuł to nawet ją przytulając i skarcił się w duchu za myśli godne wiejskiego urwipołcia.
- Manon, nigdy więcej czegoś takiego mi nie rób, jasne? - Odsunął się trochę i pocałował ją mocno, żarliwie; może dlatego, że za nią tęsknił śmiertelnie, może dlatego, że bał się, że ktoś inny mógł to robić.
Manon objęła go tylko, odwzajemniając pocałunek z takim samym zapałem. Zdawało mu się, że skinęła lekko głową na znak zgody. Trwali tak może kilka minut, a może kilkanaście, kiedy piekielne ogary, ewidentnie już najedzone, zaczęły szturchać ich nogi i skakać. Satoru nie chciał jej puścić, lecz za bardzo obawiał się, że Salomon powróci do życia - musieli wracać. Z resztą, nie chciał być w Piekle, już nie - nie miał z tym dobrych wspomnień, prócz jednego, kiedy to pierwszy raz okazali sobie z Manon nawzajem miłość. Satoru wypuścił Manon, jeszcze raz ją całując i badając wzrokiem. Sprawdzał, czy na pewno jest zdrowa, czy prawdziwa, czy nikt jej nie podmienił. Patrzył jej w oczy, które lśniły się tak samo, jej usta unosiły się tak samo w uśmiechu szczęścia i ulgi; nawet smakowały tak samo, jeśli już musicie, moi drodzy, koniecznie wiedzieć. Satoru myślał, że rozpłynie się i roztopi z ulgi. Chciał skakać ze szczęści i błagać Manon o wybaczenie. Rozlał na posadzce budynki od Cassiopeii dziwną, glutowatą ciecz i wypowiedział formułkę, którą nakazano mu zapamiętać. Chciał, aby już byli na Ziemi. Kiedy wstępowali w okrąg, a Satoru dziękował w duchu Cerberowi, natchnęła go kolejna myśl.
- Manon - serce dudniło mu w piersi szalonym tańcem, czuł, jakby zaraz grunt miał mu się urwać spod stóp. Wylądowali w tym samym miejscu co wcześniej na rynku miasta. - Manon - powtórzył ochryple, nachylając się nad nią. Wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu. - Manon, bardzo cię przepraszam za wszystko. Przepraszam - ścisnął jej dłonie. Musiał się ją o to zapytać teraz. Te. Raz. - Manon - spojrzał jej w oczy oprawione pięknym misternym makijażem. Już miał coś powiedzieć, ale znowu jej wygląd, jak czart, rzucił na niego klątwę. - Wyjdziesz za mnie? - w końcu wychrypiał. Ścisnął jeszcze mocniej jej dłoń, jakby w tej chwili był to jego jedyny łącznik ze światem obecnym.

aaa, mam nadzieję, że tego nie popsułam... kc <3

ilość słów: 1318

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz