31 sty 2019

Od Satoru c.d: Manon


Satoru był bardziej wstrząśnięty, niż zwykle. Ciągle nie mógł złapać powietrza po tym, jak ciemnowłosa czarownica zacisnęła na jego szyi obrzydliwe szpony. Dała Satoru trzydzieści sekund na ucieczkę, ale on nie uciekał - patrzył się tylko hardo w jej oczy i koniec końców skoczyła na niego jak kocica z wyciągniętymi szponami. Jego brat rzuciłby mu prześmiewczo, że to powinien być dla mężczyzny dobry znak, jak kobiety się na niego rzucają; jeśli nie mają zamiaru wyrwać mu gardła i odciąć głowy, nie ma problemu! Siłował się z wiedźmą, kopał ją, a nawet próbował użyć magii, ale kiedy kobieta już po raz któryś z rzędu zdzieliła go w szczękę, po czym na dokładkę uderzyła w brzuch, nie potrafił nadążyć nad obroną. Tylko widział migające obrazy stołu, barku, kieliszków i pijaczyn, a słyszeć, to słyszał jeden, przeciągły wrzask czarownicy, która nie szczędziła wyzwisk na jego temat, rodziny i nazwiska.
Chłopak miał ochotę sobie odpuścić, mówię całkiem poważnie, nikt by mu tego chyba nie zarzucił prawda?
- Jak śmiałeś w ogóle dotknąć Czarnodziobej, śmieciu? - Satoru wbrew woli uśmiechnął się, słysząc słowo 'śmieciu'. Po czarownicy spodziewał się czegoś bardziej osobliwego.
Za ten śmiech, tak niekontrolowany i niespodziewany, dostał po głowie tak mocno, że aż mu zahuczało. Ciemnowłosa zaczęła go dusić, plując i sycząc na Satoru, a ten wił się pod nią jak robak, rozpaczliwie próbujący wyrwać się wróblowi z dzioba. Wtedy drzwi otworzyły się z hukiem. Chłopak kątem oka zobaczył... Manon. Wielki ciężar spadł mu z serca, lecz natychmiast wdrapał się tam z powrotem. Białowłosa była chora, co się teraz mogłoby jej stać? Nie dość, że osłabiona to i z chorym płucem! Jak mogłaby teraz walczyć?! Kazała kobiecie puścić Satoru, a ona to posłusznie uczyniła z szyderczym uśmiechem. Mag, korzystając z okazji wygramolił się spod ciemnowłosej i wstał, podpierając się o krawędź stolika. Złapał się za szyję, łapiąc powietrze, ciągle zgięty w pół, z poobijaną twarzą, pękniętą wargą i tyloma skaleczeniami, że sam nie mógł tego zliczyć.
- ... twoja babka wydała osobisty rozkaz, że ta wiedźma, która dostarczy jego głowę, zostanie jej następczynią. Dlaczego aż tak ci na nim zależy, co? Czyżbyś się zakochała? Zakochana we własnym, odwiecznym wrogu, oj będą o Tobie dramaty pisać - syknęła prześmiewczo kobieta, która prawie rozerwała gardło Satoru.
Chłopak, tak zaskoczony tym, co powiedziała czarownicy (niby dla prowokacji, ale jednak), spojrzał się prosto w żółte oczy Manon, jakby doszukiwał się jakiejś reakcji na te słowa, lecz jedyne, co jego... niedoszła przyjaciółka uczyniła, to odwróciła wzrok od niego. Nie minęło wiele czasu, nim obie czarownice rzuciły się na siebie z pazurami i zacisnęły ramiona w żelaznych uściskach. Satoru, wciąż oszołomiony i z głową ciężko po bijatyce, patrzył się na to z wielkimi oczami, jak idiota. Widział ciosy, które zadawały sobie kobiety, jedna cięła drugą, druga odpowiadała tym samym ze zdwojoną siłą. Satoru przeraził się nie na żarty, kiedy ciemnowłosa rozorała szponami po żebrach Manon. Jęknął, kiedy zobaczył czarną krew, na bluzce Manon z okolic klatki piersiowej. Nie brzydził się tego widoku, bał się, że to oznaka czegoś potwornego. Jeszcze gorszego od czegoś złego, o ile rozumiecie, o co mi chodzi. Wyprostował się, gdy jego wewnętrzny głos nakazał mu coś zrobić, jeśli chce uratować Manon. A Satoru chciał, więc bez wahania wyprostował kolana, plecy (mimo protestu mięśni) oraz uniósł głowę wysoko do góry. Przecież był magiem. Zawieszonym, ale nim był i będzie z tego dumny, czyż nie? W końcu przyda się do czegoś, prawda? I uratuje w dodatku czarownicę! To chyba przekona Manon do niego. No bo... On przeleje krew za czarownicę, tylko po to, aby ją uratować.
Nie rób tego, Satoru.
Chłopak wzdrygnął się. Była to jego odwieczna strona prawdziwego Yoshidy. Zła, nikczemna, zupełnie do niego nie pasująca. Jak rysa na szkle. Wbiła pazury w jego umysł i ciągle powtarzała: Nie rób tego, nie rób. Pokazywała mu scenariusze, jak powita go ojciec, jak matka wyrzuca go z domu, bo nie chce widzieć na oczy takiego łajdaka, co pomaga diabłom wcielonym, jak matka się wiesza za to, że urodziła takiego zdrajcę jak Satoru, a nawet jak brat spod zmrużonych oczu daje mu z liścia, a później goni go przez całe życie... Jak cień. Satoru wrzasnął, co pomogło mu się skoncentrować i pozbawić okropnych obrazów. Manon nie była diabłem wcielonym, no... może nie dla Satoru. Dla niego była... kimś innym, odbiegała od kanonu bezdusznej czarownicy. Chłopak nawet się nie zawahał, kiedy złożył ręce ze sobą i wymruczał:
- Kyō watashi wa daragon desu.
Dzisiaj, jestem smokiem.
I tym razem to podziałało. Poczuł, jak jego twarz wydłuża się w pysk, jak rośnie, jak jego skórę obrastają łuski i wypełnia więcej przestrzeni swoimi wężowymi splotami.
Był wściekły, na siebie i na podłą czarnowłosą, nawet nie wiedział, po co i dlaczego. Jego oczy zwęziły się, jak u gada i przecięła je wąska kreska źrenic. Wbił je w osłupiałą obrotem spraw ciemnowłosą. Otworzył pysk, prezentując śnieżnobiałe, długie kły i warknął. Robił to nie tylko po to, by się uratować. Robił to dla Manon, chciał jej pokazać, że mimo nazwiska może uratować czarownicę. Rzucił się w stronę obu kobiet z zabójczą prędkością, co mogłoby się wydawać wręcz niepozorne, dla błękitnego smoka o grzywie białej i opadającej mu na oczy, co czyniło go podobnym do futrzastego psa. Wślizgnął się pomiędzy Manon, a drugą Czarnodziobą; tę chwycił za ramię i przycisnął w rozpędzie do ściany. Czarownica orała jego łuski pazurami, próbowała nawet wyrwać rogi, wydrapać oczy, ale Satoru na to jej nie pozwalał. Docisnął ją pod smoczą postacią łapą do ściany. Nie było mu teraz do śmiechu, ani trochę. W końcu gładka tafla jeziora przeobraziła się w prawdziwe tsunami. Zacisnął swoje smocze szpony na szyi ciemnowłosej, patrząc jej w oczy.
- Ja nie jestem takim Yoshidą - wypowiedział te słowa trochę innym, głębszym i chropowatym głosem. Przez powiedzenie 'takim', miał na myśli mordercę, ale wtedy zobaczył, co on właśnie robił.
On właśnie zabijał czarownicę. Jaki oczy rozszerzyły się z przerażenia. O nie, nie, nie, nie, tylko nie to. Nie wiedział, co miał zrobić, puścić ją, czy dokończyć, to co zaczął. Szpony mu drżały i ślizgały się na gładkiej skórze czarownicy. Spod smoczej grzywy wygrzebały się jego błękitne oczy pełne niepokoju.
Zrób to. Zabij, odezwał się znajomy głos.
Lecz chłopak opierał mu się z całej siły. Z jego gardła wydobył się dziwny skowyt, jakby smoczy szloch i wypuścił czarownicę, luzując uścisk szponów. Myślał, że ta się na niego rzuci, ale ona tylko opadła na kolana, po czym spojrzała w oczy Manon:
- Mówiłam ci, to morderca.
I w tym momencie zniknęła, chyba zbyt słaba, by jeszcze podejmować ryzyko walki z białowłosą.

Manon? ach, kiedy Satoru zamienia się w smoka, robi się troszku bardziej niedelikatny. Tak to ujmijmy c:

ilość słów: 1090

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz