2 kwi 2018

Od Atalii cd. Lubbocka

<poprzednie opowiadanie>

Nawet jeśli była to zwykła grupa rzezimieszków, dlaczego miałabym im pozwalać na samopas? Z doświadczenia wiem, że nawet i tacy niby mało ambitni i niezbyt zdolni potrafią wyrządzić wiele szkód. Ktoś się tym zajmie? Dlaczego ja nie mogę się tym zająć, skoro mam taką okazję? Nic lepszego nie mam do roboty, więc taki rodzaj rozrywki nie byłby zły.
– A jeśli nie? – zapytałam, nie chcąc pogrążać się w niezręcznej ciszy.
– To panienkę ochronię choćby i własnym ciałem! – odparł niemalże od razu.
Skąd biorą się tacy ludzie, no skąd? Wszyscy krzyczą, piszczą, a temu tylko zabawa w głowie. Ja rozumiem, że przyszedł na festiwal z myślą o rozrywce, a nie zapewnianiu bezpieczeństwa innym... No może „ślicznym panienkom", ale jednak to... jakby to ująć? Natura maga powinna go pchać do nowych wyzwań, niebezpiecznych przeżyć. Dumnie trzymał uniesioną głowę i spoglądał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami, wyczekując odpowiedzi. No tak, wyłączyłam się na chwilkę i nie słuchałam go od dłuższego czasu... Tak mi się właśnie wydawało, że jego usta otwierają się i zamykają, a z jego gardła wydobywa się coś na wzór słów. Nie wygląda na takiego, który by odpuścił po zwykłej odmowie. Rany, dlaczego muszę użerać się z natrętami?
– Niech się nie da pani prosić. Jemu chyba bardzo zależy – uśmiechnęła się kobieta za ladą. I ty przeciwko mnie?
– Jeśli ma ci to sprawić radość... Och, no dobrze. Chyba nic mi nie zaszkodzi.
Jego już i tak pogodne oblicze rozpromieniało jeszcze bardziej i zdawał się świecić mocniej od tych wszystkich lamp. Naprawdę sprawia im radość wydawania pieniędzy na obce osoby? Chyba nigdy tego nie ogarnę... Nie, żebym w ogóle chciała to zrozumieć.
Wróciliśmy do środka i zajęliśmy z powrotem swoje miejsca. W tle wciąż było słychać muzykę i wesołe śmiechy, od czasu do czasu przerywane były okrzykiem: Dawać pieniądze, to napad!. Dlaczego nie potrafią zorganizować cichych akcji, kiedy prawdopodobieństwo wplątania zwykłego przechodnia wynosi minimum?
– Nie zamartwiaj się tym panienko. Jedynie przysporzysz sobie zmarszczek i ucierpiałaby na tym twoja uroda! – Zaśmiał się wesoło, prosząc o dolewkę. – A ty, czego się napijesz?
– Hm... Sok... Malinowy – wydukałam dość nieśmiało. Nie lubiłam takich sytuacji. Tu ktoś próbuje być miły, a ja nie potrafię tego uszanować i jedynie, na co mam ochotę... to szczypać.
– Słyszałaś droga pani, soczek malinowy dla tej niewiasty!
Miałam wrażenie, że traktuje mnie jak dziecko. Niby chce towarzystwa i sprawia pozory, że stawia na równym, ale jednak... Ugh, jeszcze te idiotyczne zwroty, jakby po prostu nie mógł przejść na zwykłe ty. To zaczyna być krępujące. Niebawem dostałam pod nos swój upragniony napój.
– Dz-Dziękuję.
Oczywiście natychmiast rzucił, że to nic takiego, cała przyjemność po jego stronie. Wydawanie pieniędzy dla napotkanych dziewczyn musi mu sprawiać wielką przyjemność, aż dziwnie zrobiło mi się na serduszku, że i ja mogłam nieco uszczuplić jego portfel.
– Panienko... – chciał zacząć jakiś temat, ale szybciutko weszłam mu w zdanie, tj. przerwałam mu.
– Dość. Ta cała panienka zaczyna mi działać na nerwy. Nie obrażę się, jeśli zaczniesz zwracać się do mnie, jak do kolegi. – Czułam, że gdybym powiedziała do koleżanki, to dalej by wyjeżdżał z panienką. – Już bym wolała, gdybyś wołał do mnie po imieniu. – Przerwałam na chwilę, biorąc łyk różowego soczku. – Nazywam się Atalia. Egh... I myślę, że byłoby mi miło, gdybyś ty podał mi swoje imię.

Misiu?

Ilość słów: 555

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz