5 mar 2018

Od Mishuri cd. Kuroo

<poprzednie opowiadanie>

Dzień nie zapowiadał się ciekawie tylko przerażająco nudno. O co mianowicie mi chodziło? Poniedziałki były dniami dzięki, którym musiałam wybierać się na uczelnię. Nie, nie z własnej, nieprzymuszonej woli, ale przez samego mistrza Sabertooth — Jiemmę. Chciał, aby magowie zyskali nieco oleju w głowie, a zatem... musiałam chodzić do akademii pięć dni w tygodniu. Ale za co? Niech się cieszy, że nie wtargnęłam do innej gildii i nie zdradziłam położenia siedziby jednej z potężniejszych i bestialskich działalności, jaką była Sabertooth. Przed ekscytującą „wycieczką“ do szkoły, powstrzymał mnie niewielki sklep, ale nie byle jaki. Lokal z bronią i innymi potrzebnymi rzeczami, które zazwyczaj interesowały magów z ciemnych gildii. Chyba w całym Earthlandzie nie kupiłoby się porządnego karambitu albo innego tak cholernie wytrzymałego arsenału, gdzie indziej jak w gildii, do której miałam szczęście należeć. Czy ktoś wyczuwa ten jebany sarkazm?
Powoli przemierzałam puste, kamienne uliczki, lecz gdzieniegdzie dało się usłyszeć śmiechy i chichy szurniętych bachorów. Nie ukrywajmy, że ten dzień nie należał do moich ulubionych, a najchętniej, rzuciłabym się na łóżko i nie wstawała z niego do końca tych pieprzonych dni, tego pierdolonego życia, tej... Nie wiem! Pomasowałam sobie nasadę nosa, warcząc wkurwiona. Dzisiaj odpuszczę szkółce, a zarazem spełnię dobry uczynek — nikt nie będzie się ze mną użerać, a ja nie przeklnę na żadną powaloną osobę, która nawinie mi się pod nogi. Odetchnęłam głębiej pierdyliard razy, aż w końcu otworzyłam ciemne drzwi od sklepu z „zaopatrzeniem” — ekwipunkiem, bronią, niekiedy prowiantem. Nie będę ukrywać, że w tamtej chwili chciałam poderżnąć sobie gardło bądź podciąć żyły. Wszystko jedno, byleby tylko zniknąć z tego chujowego świata. Nim jednak wdałam się w zawziętą dyskusję ze sprzedawcą, usłyszałam kroki przy wejściu do pomieszczenia. Lenistwo nie zezwalało nawet, bym odwróciła głowę, lecz to było zbyteczne. Wkrótce, w pewnej odległości ode mnie, stanął chłopak, a może raczej mężczyzna? Pierwszą charakterystyczną cechą były te kruczoczarne włosy i tajemniczy wyraz twarzy. Nie przypominałam sobie, abym kiedykolwiek spała z kimś takim, więc... Skoro dzisiaj mam wolne od zajęć, dlaczego nie zniknąć na kolejną noc? Gdy nieznajomy otworzył usta, przez ciało przeszły dreszcze, co niekoniecznie mi się spodobało. Głos starszego był jednocześnie tak obojętny, jak i przeraźliwie pociągający. Każde słowo wymawiał powoli i wyraźnie, aż w końcu zaczęłam go słuchać, a to zdarza się sporadycznie.
— Potrzebuję lini polipropylenowej, kolor obojętny — powiedział coś w tym rodzaju, ale po chwili namysłu wyłączyłam się i mogłam tylko taksować ciemnowłosego wzrokiem. Nie można było ukryć, że miał genialne ciało. Silne ramiona, wysoki, a pewnie jeszcze wyrzeźbiona klatka piersiowa dodawały mu tego seksapilu. Tylko się nad nim rozpływać. Gdy przyszła moja kolej, mruknęłam, otrząsając się z myśli:
— Nóż — sprzedawca niemalże od razu położył na ladzie idealny, czarny karambit, który łatwo byłoby schować pod ciemnymi ubraniami. Uśmiechnęłam się sama do siebie, obracając broń w dłoni.
— Niech Pan jeszcze da clip point'a — odezwał się niespodziewanie chłopak. Dokładnie popatrzyłam na rzeczy, które już trzymał i zrobiło mi się dziwnie duszno. Ale, że aż tyle tego wszystkiego?! Odwrócił się, nawet nie zaszczycając mnie wzrokiem. Tak się bawimy? Ciekawość zwyciężyła ze śladową ilością rozsądku i nim się zorientowałam, wybiegłam ze sklepu, uprzednio płacąc za ostrze. Dzielące nas metry pokonałam w ułamku sekundy i wyrównałam kroku z przystojnym nieznajomym.
— Powiedz, po co Ci to? Zamordować kogoś zamierzasz? — spytałam, szczerze zaciekawiona. Zamiast odpowiedzi, usłyszałam cichy śmiech, co mi się nie spodobało. — Co Cię tak bawi, co?
— Nic, mała. Po prostu skądś Cię kojarzę — odparł powoli, wzruszając obojętnie ramionami. Mimo wszystko, zaczęło mi to działać na nerwy. Nie próbowałam powstrzymać słów, które wypłynęły z moich ust. To już zaczynało męczyć.
— Doprawdy? Ciekawe skąd, staruszku — odpyskowałam w jednej chwili z pewnym uśmieszkiem.
— Nie pozwalaj sobie — warknął wyraźnie zdenerwowany i momentalnie złapał mój nadgarstek. Nie miał zamiaru puścić, a więc grzecznie go o to poprosiłam.
— Puszczaj! — syknęłam.
— Dzieci powinny chyba w szkole siedzieć, nie uważasz? — zapytał, ironizując zaistniałą sytuację.
— A dziadki w domu z opiekunką, która powinna ich niańczyć — odpowiedziałam i uznałam temat za skończony, zarówno jak chłopak, który po chwili zaczął oddalać się z wolna. — Więcej nam takich debili potrzeba. Gratulacje dla Jiemmy i jego zajebistego kryterium, co do rekrutacji — fuknęłam, przewracając oczyma. Popatrzyłam na bezchmurne niebo, stwierdzając, że żartem byłoby zawitanie na uczelni. Zatem w podłym nastroju powróciłam do pustego mieszkania.
~***~
Na nogach byłam już wcześnie rano. Ubrana w dość wulgarne rzeczy, niezadowolona przyszłam do szkoły. Tym razem musiałam, ponieważ dostało mi się wczoraj od mistrza za kolejne wybryki. Wlazłam na pierwsze piętro i cudem dostałam się do szafki, po drodze potrącając starszych, jak i młodszych uczniów. Uniosłam głowę, chcąc dostrzec, przy której sali czeka moja grupa, lecz napotkałam to spojrzenie, co wczoraj. Na twarzy natychmiastowo pojawił się ten zadziorny uśmieszek i leniwie podeszłam do czarnowłosego, zwinnie przeciskając się między studentami.
— No proszę, proszę. W nauczyciela się bawisz? — zauważyłam wrednie i tak też się zaśmiałam.
— Dzień dobry — wykładowca wyminął mnie i odszedł. Tak po prostu się odwrócił! Stałam jak kołek na korytarzu i w momencie, gdy chciałam odejść, zatrzymała mnie stanowcza dłoń na ramieniu.
— Mishuri. Zaszczyciłaś nas swoją obecnością z konkretnych powodów? — od razu znalazł me spojrzenie. Jego wzrok sprawił, że poczułam się nieco skołowana jak i bezbronna. Chyba pierwszy raz spotkałam kogoś, kto nie cofnąłby się przed niczym.
— Na pewno nie przez Ciebie, a teraz pardon, ale mam zajęcia — wyrwałam się z otępienia i strąciłam rękę czarnowłosego. Podbiegłam pod klasę, nie odwracając się ani razu, a widząc wchodzących do auli uczniów, udałam się za nimi. Sala była większa niż całe moje mieszkanie razem wzięte, ale uwagę odwracały inne widoki. W pierwszym rzędzie siedziała grupka zawzięcie dyskutujących młodzieniaszków. Dla mnie istny raj. Bez namysłu podeszłam do potencjalnych znajomych i pod pretekstem zagajenia rozmowy, oparłam się łokciami o biurko, ukazując, co nieco. Oblizałam lubieżnie zęby, widząc spojrzenie jednego z blondynów na moim biuście. Nim się zorientowałam, jasnowłosy poklepał swoje uda, na których ochoczo usiadłam.
— Jak Cię zwą, śliczna? — zapytał szeptem, ale nie dał mi odpowiedzieć, ponieważ wpił się w moje usta. Zamruczałam cicho i zaczęłam błądzić dłońmi pod jego koszulką, wyczuwając subtelnie zarysowany tors. Przed popchnięciem nieznajomego na plecy i zajęciem się skórą na karku ucznia, powstrzymały mnie szybkie kroki, zmierzające w naszą stronę. Czyżby nauczycielowi się coś nie spodobało?

Kotku, zabij mnie. To wyszło mi okropnie x'(

Ilość słów: 1049

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz