30 sty 2018

Od Verinn do Alistair'a

Mimowolnie oparłam czoło o okno, gdy zaczęłam czuć zmęczenie, a wręcz wykończenie. Ostatkiem sił odwróciłam się nieznacznie, chcąc ujrzeć śpiącego w najlepsze kota. Xiry mruczał niemiłosiernie głośno, a ja tylko westchnęłam pod nosem zrezygnowana i w przekonaniu, że nie uda mi się w spokoju usnąć. Zwlokłam się z parapetu i rozciągnęłam obolałe ciało. Postałam tak przez chwilę, by później postanowić załatwić jedne z najważniejszych spraw. Pokręciłam nosem w głębokim zamyśleniu i po wyjrzeniu na opustoszałe ulice stwierdziłam, iż jest co najmniej 6:00 rano. Gdy pokręciłam się dłuższą chwilę po mieszkaniu — ubrana już w czarne, dopasowane spodnie, luźną bluzę w tym samym kolorze oraz z zarzuconym i niemalże pustym kołczanem na plecach — zgarnęłam z kuchennego stołu niewielki, srebrny, aczkolwiek zabójczy sztylet.
- A gdzie drugi? - zapytałam bardziej kota niż siebie, a następnie złapałam za głowę. - Zostawiłam w karczmie. Jasne Ver, dawaj tak dalej, a dziadziuś będzie rozkręcał biznes na twojej głupocie. - mruknęłam niezadowolona z własnego, niemądrego występku. Założyłam broń białą za pas i dosłownie na jednej nodze pobiegłam do sypialni, w której znajdował się łuk. Przykucnęłam by wyjąć go spod łóżka i na chwilę przestałam słyszeć mruczenie pupila, jak i resztę świata.
- Verinn, chodź tutaj. Teraz natychmiast. - usłyszawszy stanowczy i surowy głos ojca podskoczyłam i umazałam podłogę pędzlem, na którym znajdowała się soczyście zielona farba olejna.
- Tak? - spytałam tępo, będąc w niemałym zdziwieniu, ponieważ mężczyzna nigdy nie był tak podirytowany. Nie licząc pewnego wykroczenia, którym skutkiem był samozapłon kwiaciarni ciotki, lecz w tamtym momencie istotniejsza była inna sprawa, a mianowicie tata i ton jego głosu. Wstałam z klęczek i ubrudzona skierowałam się do opiekuna. Siedział przy masywnym, brązowym, machoniowym stole w swoim gabinecie. - Ojcze? - niepewna reakcji bruneta, przestąpiłam z nogi na nogę. Starszy nic nie odpowiedział tylko wyjął zza pleców czarny, zdobiony przepięknymi, złotymi detalami łuk i jak gdyby nigdy nic wyciągnął dłoń w moją stronę i wręczył podarunek. Stałam jak słup, a widok tak misternie wykonanej broni zapierał dech w piersi. Pokrótce rzuciłam się rodzicowi na szyję i wybiegłam z wielkiego domu na podwórze, a następnie skierowałam się na polanę, ciesząc się niczym dziecko. Przecież miało się tą poważną dziesiątkę na karku. 
Pokręciłam pospiesznie głową, pragnąc wyzbyć się dawnych wspomnień i myśli. Stanęłam na nogi i zacisnęłam usta w linijkę, namiętnie myśląc. Ocknęłam się dopiero po niemiłosiernie długich sekundach. W jednej chwili opuściłam miejsce zamieszkania, zostawiając drzemiącego kota. Samego. W domu. To nie był dość mądry wybór, ale przyzwyczaiłam się już do poharatanych kuchennych szafek oraz puchu z poduszek, rozciągniętych po wszystkich pokojach. Pokonałam schody w szybkim tempie i wyszłam z budynku gildii z uśmiechem, błąkającym się na twarzy. Nie zważając, iż wokół panowały egipskie ciemności w podskokach udałam się do jednego z ulubionych miejsc - przestronny sklepik Harry'ego był odskocznią od nudnej i męczącej rutyny. Po wejściu uderzył mnie słodki zapach ciasta mieszający się z aromatem cynamonu i stronnicy jakiejś wyrafinowanej lektury. Na prawo znajdowała się wystawa broni, które można kupić natomiast lewa strona zajmowana była przez kasę, sprzedawcę i gablotkę, gdzie przechowywane były te najlepsze ostrza. W pomieszczeniu dominowała szarość i jej odcienie, co idealnie pasowało do wszelkiego rodzaju mieczy, katan, noży, włóczni, czy też strzał, których szukałam. Kąciki ust uniosły się, gdy zauważyłam mężczyznę, wychodzącego z zaplecze. Niemalże z uwielbieniem niósł szablę długości mojego ramienia i pieczołowicie umieścił ją na szklanej ladzie. Przyglądałam się tej starszej, miłej twarzy, spracowanym dłoniom i temu choremu skupieniu.
- Tato mojego tatka. - zaczęłam z nikłym uśmieszkiem i powolnym krokiem podeszłam do dziadka, który zaczął umiejętnie polerować swoje nowe dzieło. - Mam prośbę. - z zakłopotaniem wyjęłam ''sztuciec'' zza paska. - Ja... - lecz nim zdążyłam na dobre zacząć, staruszek się odezwał.
- Od zawsze uważałem, że powinnaś być blondynką, kochana. Albo załóż jakąś etykietę z takim właśnie napisem. - siwula pstryknął palcami, na co rozłożyłam ramiona w geście kapitulacji. Postanowiłam zostawić to bez komentarza i wskazałam po raz kolejny na mą broń. - Jeszcze raz mógłbyś stworzyć replikę? - zaszczyciłam go delikatnym uśmieszkiem.
- Kim ty w ogóle dziecino jesteś? Nie znam cię, dlatego też... - zanim zdążył dokończyć swoją anegdotę, zamknął usta, które wykrzywił w literę "U", co miało być przyjacielskim gestem tylko... Do kogo? Właściciel sklepu spojrzał przez moje ramię, a ja, nie chcąc wyjść na ciekawską dziewkę, stałam tak, jak wcześniej nagle bardzo zafascynowana jednym z nowych arcydzieł, których od ostatniego czasu trochę przybyło. Przeniosłam ciężar ciała na lewą stronę i poprawiłam kaptur, naciągając go na oczy jeszcze bardziej. Do uszu doszedł odgłos powolnych i leniwych kroków, zbliżających się coraz bardziej, a ich stukot odbijał się cichym echem po niewielkim lokum, aż w końcu kątem oka zauważyłam wysokiego blondyna. Stanąwszy obok mnie — naprzeciw dziadka — nim zdążył chociażby odetchnąć, stary sknera zagaił rozmowę pytaniem:
- Co sprowadza Ciebie w te strony, Alistair? - powiedział z szerokim uśmiechem, który wciąż mnie zastanawiał. Tyle się zmieniło od poprzedniego razu? Cóż to mogłam przegapić? Po sekundzie doczekałam się trochę nieszczegółowej odpowiedzi.
- Zabawiam, to tu, to tam. - odparł melancholijnym i hipnotyzującym głosem mężczyzna. Przyjrzałam się uważniej jego posturze, a w oczy wręcz kłuła wysportowana i gibka sylwetka, która bywa pożyteczna w większości sytuacji. Wyższy ode mnie chłopak miał miecz przepasany na wysokości bioder, a ubiór zdradzał to, iż na pewno jest wyższej kasty. Ściągnęłam brwi, próbując rozgryźć wyraz twarzy nieznajomego, ale jedyne, co mogłam stwierdzić to tylko, że był po prostu przystojny. Dalsze przemyślenia przerwały kolejne słowa, które padły z ust starca.
- Jakieś ciekawe rzeczy słychać w okolicy? Nowe misje? Trudne, opłacalne, a może interesujące? - temat rozmowy zmienił bieg na ten, który akurat uważałam za przyjemny. Misje... Moja noga od dawna nie znalazła się za granicami gildii i jej terenów. Czyżbym tak się rozleniwiła? Straciłam kondycję? W jednej chwili poczułam niepohamowaną chęć by przeżyć coś niepowtarzalnego, niebezpiecznego oraz oczywiście pragnęłam wyrwać się, uwolnić spod szponów przerażającej efemerycznej egzystencji.
- Ymm... - nim się zorientowałam było już za późno, więc na jednym wydechu dokończyłam wypowiedź. - Zauważył Pan coś... istotnego? - niespodziewanie broń zaczęła mi ciążyć i znowu poczułam się jak mała, naiwna nastolatka z ambicjami, aby zostać kimś ważnym. Schowałam się głębiej ubrania i wyczekiwałam odpowiedzi z sercem bijącym w piersi. Na co ja liczyłam? Verinn, faktycznie, ogarnij się w końcu.

<Hmm... A może Alistair pociągnie dalszą część opowiadania, a tym samym ją poprawi? x3 >

Ilość słów: 1039

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz