19 sty 2018

Od Avro do Jae (+16)

Była chłodna noc, wiatr był lekki, a ostre powietrze wdzierało się do nozdrzy i kaleczyło je. Szybkim krokiem pokonałem ostatnie ulice. Byłem już przed tym domem, przed tym, w którym dzisiejszej nocy ktoś zginie. Sprawdziłem czy aby na pewno wszyscy już śpią, wszedłem do środka niesłyszalnie. Szybko przymknąłem przez korytarz i dostałem się do odpowiednich drzwi. Tym razem miała być to szybka śmierć, więc nie mogłem się pobawić. Zagrażał komuś z gildii więc trzeba go usunąć. Proste? Proste. Nie mogłem użyć mocy, gdyż obudziłbym innych domowników, dlatego wyjąłem nóż i jednym gładkim cięciem poderżnąłem gardło mężczyźnie. Zadowolony oduściłem dom tak szybko jak do niego wszedłem. Rękawiczki które miałem spaliłem, a nóż zatrzymałem. Nie boję się, że mnie znajdą, sprawa załatwiona po cichu, tak aby nikt się nie zorientował. Wątpię, że ktokolwiek w ogóle posądziłby mnie o coś takiego. Słynny lekarz mordercą? To brzmi niedorzecznie! Już spokojniejszy krokiem wdarłem się na dach jednego z budynków, aby resztę drogi przebyć górą. Tu mnie przynajmniej nikt nie zobaczy, a nawet jeśli to nie zdąży nawet zarejestrować jak wyglądam. Przemierzając miasto, w cieniu, dachami budynków zastanawiałem się już, kim będzie moja przyszła ofiara. Dotarłem do siedziby, oznajmiłem zakończenie i wypełnienie zadania po czym snułem się przez jakiś czas bez celu. Połaziłem trochę po mieście, zachaczając o jakiś klub wypiłem szybką kawę. Wolę tę, którą sam przyrządzam, jednakże tym razem nie było mi po drodze do mieszkania. Szukałem po mieście okazji do zadymy, dziś jak na złość było spokojnie! Było za spokojnie. Było to niepokojące, brzmiało jak cisza przed burzą. Dzisiejszej nocy księżyc nie widniał na niebie, nie oświetlał nocnego miasta; tak jak gwiazdy nie dały dziś podziwiać swojego blasku. Niebo było czarne, niczym otchłań bez dna zpełniona mrokiem i plugastwem; conajmniej jakby ktoś czarną farbą zamalował nam widok na piękne nocne niebo. Wszędzie panowała bezwzględna cisza i spokój, szczura buszującego w śmieciach nie dało się nawet usłyszeć. Zwolniłem, szedłem bardzo powoli, nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku. Nastał. Głuchy i zimny, niczym metalowa rura uderzająca o podbruk. Mimowolnie uśmiechnłem się, dzisiejszej nocy jednak nie będę się nudzić. Stanąłem, czekając na pierwszy ruch ze strony śmiałka. Słyszałem jak się trzęsie, słyszałem jak bije mu serce. Słyszałem jego wewnętrzny krzyk strachu. W oczach zabłysły iskry szaleństwa, tętno przyspieszyło, podniecenie wzrastało. Nie chciałem czekać ale nie chcę aby umarł szybko, tylko w męczarniach, długo i boleśnie. Odwróciłem się na pięcie w stronę osoby. Wysoki, postawny facet, z ciężką metalową rurą w zaciśniętej dłoni. Bał się.
- Ładne oczka. Co pwiesz na zrobienie z nich koralików? - uśmiechnąłem się szaleńczo, patrząc w intensywnie niebieskie oczy faceta.
Jego strach był wręcz namacalny, wysłali go na mnie. Idioci. Jednym szybkim krokiem znalazłem się przy nim, odebrałem narzędzie bez problemu. Miał nadzieję, że jak odpuści to nic mu nie zrobię? Dobry żart. Nawinął się więc dzisiejszej nocy krwawo zginie.. Zmusiłem osobnika, aby dotarł ze mną w najmniej uczęszczanej rejony miasta. Dokładniej - ruiny, tam mam większe pole do popisu. Ciągle powtarzał, jak to co zmusili, jak to on chce być po mojej stronie, oferty, obietnice - przerodziły się w błagania o darowanie. Oj nie. Nie mógłbym teraz odpuścić, tak trudno było znaleźć ofiarę. Użyłem mocy aby to nieco otępić i ogłuszyć, zdezorientowany zaczął próbować uciekać. Marne szanse, że się uda, ludzie są tak głupi: Mimo, iż doskonale wiedzą, że im się nie uda - próbują dalej. Co za banalne myślenie. Powaliłem go na ziemię jednym sprawnym zaklęciem, wyjąłem sztylet, który zawsze miałem przy sobie. Nachyliłem się nad nim z psychopatycznym uśmiechem. Najpierw przełożyłem ostrze do jego gardła, naciąłem lekko, odsunąłem się aby znaleźć jakieś krzesło lub coś w tym stylu. Znalawszy już obiekt, związałem na nim ofiarę.
- Teraz zaczniemy się dopiero bawić. Nie martw się dopilnuje abyś mi nie stracił przytomności.
Przy pasku nosiłem niewielką sakiewkę, w której nosiłem trochę ostrych narzędzi, pieniądze i przede wszystkim kilka ampułek adrenaliny w płynie do bezpośredniego podania. Po kolei zamierzałem mu łamać kości, zacząłem od tych najmniejszych - palców, w między czasie nacinałem jego ręce. Słuchałem krzyku i napawałem sie widokiem krwi, lepka maź sklejała ubrania. Zauważyłem, że moja zabawka traci przytomność, wyjąłem ampułke z sakiewki, po czym wbiłem ją chłopakowi w szyję.
- Szybciej dotrze do mózgu. - wysyczałem zadowolony.
Zacząłem bawić sie dalej dopiero kiedy płyn zaczął działać. Zakończywszy zabawę w łamanie kostek gładkim ruchem odciąłem mu język. Nie zostało mi wiele czasu, mógł w każdej chwili stracić przytomność i umrzeć. Kiedy jeszcze nie skończyłem się bawić. Słuchałem jak jęczał, krzyczał i płakał. No tak, trzeba coś zrobić z jego ślicznymi oczkami, póki jest przytomny. Wyjąłem igłę, grubą i długą, pomachałem mu nią przed oczami aby zaraz ją wbić do jednego z nich. Musiałem się spieszyć. Rozciąłem mu brzuch. Już po tym stracił kontakt z rzeczywistością, jeszcze chwilę, dopóki krew płynęła, jeszcze porozcinałem go i połamałem mu dużo kości. Zmasakrowane ciało leżało bezwładniena krześle, a raczej zwisało z niego. Podniosłem rurę, którą zabrałem chłopakowi i z impetem rozwaliłem mu czaszkę. Trochę im zajmie zidentyfikowanie ciała. Zmyłem się z tego miejsca, zmirzałem prosto do mieszkania. Pozbyć się plam krwi, a także wypić swoją ulubioną czarną kawę. Jak postanowiłem tak też uczyniłem, spirytus idealnie nadaje się do zmywania krwi i wszelkich bakterii. Po długiej ale odpręzającej kąpieli przygotowałem sobie filiżankę najlepszej kawy na świecie. Usiadłem w wielkiej pufie, zgarnąłem książkę że stolika stojącego obok. Odetchnąłem, zaciągnowszy się zapachem czarnej kawy połączonej z zapachem starych stronnic, alkoholu i szamponu. Wciągnąłem się w lekturę tak, że nawet nie zauważyłem kiedy minęła mi reszta nocy. Zebrałem się, ubrałem jak zazwyczaj i wyszedłem z domu pewnym krokiem. Ciągle gdzieś w tle ulicznego gwaru słyszałemskrzek moich towarzyszy. Zadowolili się typem, jednak ostatnio nie mogę tak często zabijać. Zaczęli na mnie nasyłać ludzi. Jest coraz gorzej. W tym tępie będę musiał zabijać kolejno każdego kto do mnie przyjdzie. Wszedłem do kawiarni, w powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżo prażonej kawy. Wchodząc do takiego miejsca i czując taki zapach mam białą nadzieję i uśmiech w duszy, że dostanę tu dobrą kawę. Jestem w stanie zapłacić wszelkie pieniądze za naprawdę świetny gorący napój. Usiadłem, zamówiłem kawę i czekałem na podanie jej. Lokal był utrzymany w brązowych tonacjach z dodatkiem beżu, dodawało to przyjemnej i spokojnej atmosfery. Kiedy podano mi napój, spokojnie kupiłem łyk - Nie była taka zła, jednak perfekcyjna nie jest. Dopiłem napój czytając gazetę, którą była położona na stoliku. Takie proste zachowania wystarczą, nikt nie wpadłby nawet na pomysł, że mijana przez niego osoba, oaza spokoju, dzisiejszej nocy mogla zamordowac swie osoby. Po wypiciu kawy, zapłaciłem i ruszyłem w stronę szpitala. Na miejscu przebrałem się w białe, nieskazitelne ubrania i wziąłem się za pracę. Poszedłem na medycynę, ponieważ w szpitalu często ktoś umiera, przychodzą z okropnymi problemami. Mogłem napawać się cierpieniem innych, co nie ukrywam bardzo mnie zadowalało. Może nie tak jak osobiste zadawanie cierpienia ale zawsze coś.
Dzisiejszy dzień minął wbrew pozorom spokojnie, do czasu mojego opuszczania placówki. Usłyszałem tylko szczęk zębów i pazurów zanim coś, a raczej ktoś nie powalił mnie na ziemię jednocześnie do niej przyszpilając. Wrzuciłem z siebie osobnika pod postacią wilka i szybko wstałem. O mały włos nie dostałem zaklęciem magii powietrza.
- Mam do czynienia z panem Królem Kruków? - zapytał jakiś dzieciak, w którego zmienił się wilk.
- Popełniłeś największy błąd swojego życia dzieciaku zgadzając się spróbować mnie zabić. - warknąłem, po czym dosłownie w kilka milisekund użyłem zaklęcia, na tyle potężnego aby powalić chłopaka na ziemię. Nie dawał za wygraną. Walka przed szpitalem nico trwała, dopóki go nie ogłuszyłem i nie stracił przytomności. Zabrałem go do lasu i przywiązałem do drzewa, na wszelki wypadek wzmacniając to zaklęciem. Kiedy zaczął się budzić przyłożyłem mu do gardła sztylet, naciąłem dość głęboko jednak tak aby to nie zabić. Jeszcze nie.
- Tak chciałeś się bawić w ratowanie świata?! - warknąłem. - Zaraz zobaczymy czy nadal będziesz taki dzielny. - mruknąłem nieźle poirytowany.
Zamachnąłem się rzucając tuż obok jego głowy ostrze. Próbował się wyrywać, na marne. Był związany tak, abym mógł złamać mu każda kość, wszystko do mojej dyspozycji.
- Taki z Ciebie bohater? - wysyczałem, po czym strzeliłem z bata, którego sobie ówcześnie przygotowałem.
Dostał raz, a pożądaie, jednak w taki sposób, za blizna zostałaby głęboka.
- Jesteś.. Magiem klasy S? - zapytał ledwo mówiąc.
- Nie interesują mnie tytuły. - mruknąłem.
Kiedy pytał usłyszałem w jego głosie dziwną nadzieję?
- To nie sam tytuł. To możliwość bycia lepszym. - odparł zawiedziony.
Mówił to w taki sposób, że od razu było wiadomo, iż zamierza dostać ten tytuł. Wpadł mi do głowy genialny pomysł..
- Chcesz być magiem klasy S? Ha doprawdy? Wiesz, z moją pomocą to może by się się nawet udało. Nic nie jest w tych czasach za darmo a poza tym. I tak zamierzam Cię zabić. - uśmiechnąłem się szyderczo patrząc w oczy chłopaka.
- Jesteś w stanie zrobić ze mnie maga klasy S? - zapytał z nadzieją.
- Ależ skąd! Jestem w stanie zrobić z Ciebie najpotężniejszego maga wśród wszystkich gildii!
Wiedziałem, że teraz zgodzi się na wszystko, mimo, iż jestem niechetny do współpracy - to przyda mi się ten dzieciak. I kto wie. Może jak już uda mu się zostać magiem klasy S to przyda mi się jeszcze bardziej? Dzięki niemu może mi się udać posiąść władzę. Albo przynajmniej na początek zamordować większą część ludzi...


Jae?



Ilość słów: 1532

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz