30 gru 2017

Od Lyona do Atalii

Światło odbijało się od ochoczo przepływającego strumienia rzeki. Zdałem sobie wtedy sprawę, jak bardzo tęskniłem za lodem. Jego chłód przyciągał mnie niczym magnes. Trawa była miękka, ale to nie to samo, co przyjemne uczucie zimna, spowodowane okolicznym śniegiem mej starej wioski. Leżałem tam już dłuższy czas, nie opierając się promieniom słońca, które głęboko wchodziły w moją bladą skórę i zastanawiałem się nad sensem istnienia. Sherry tymczasem latała za jakimś motylkiem. Proszę bardzo, o to mój wilk, który specjalizuje się w obronie! Jest niesamowicie szybki i z precyzją nie potrafi złapać chociażby głupiego motyla... Wstałem i podszedłem do wilczycy, która spuściła uszy na dół, jakby zrobiła coś niestosownego. Pogłaskałem ją po białej główce i nakazałem, aby podążyła za mną. Miałem już powoli dosyć tej mieściny, ale szukałem kogoś - konkretną osobę, która obróciła moje życie w pył już dawno temu i Sherry wiedziała dokładnie o kogo chodzi. Szczerze powiedziawszy, to zwierzę wiedziało o mnie więcej, niż jakikolwiek inny człowiek na tej przeklętej ziemi. Prowadząc życie samotnika, czasami trzeba się wygadać, a nikomu nie ufam tak, jak jej. Mijając ulicę targową, zauważyłem, że parę osób przygląda mi się z istotnym zaciekawieniem - tak, jakby krzyczeli; "Boże, to on", "Czego tutaj chce?", "Trzeba powiadomić Fairy Tail!" - a proszę was bardzo, moglibyście w ten sposób ułatwić mi zadanie, bo szukam tego gnojka już od paru miesięcy - lecz ciągle jest w trasie, jakby ktokolwiek go potrzebował, dla przykładu Ur, której przez przypadek się umarło. Westchnąłem i uśmiechałem się do nich fałszywie, ale też promiennie, żeby chociaż udawać, że mam dobre zamiary. Nie złapali haczyka, bo ich mina dalej wyrażała to samo. Byłem potworem w tym mieście. Coś ty im Greyu nagadał? A może... to ja byłem sprawcą śmierci Ur? Żałosne. Potknąłem się o łapy Sherry, która kochała wchodzić mi pod nogi, to było jej hobby, przysięgam na swoje blado-niebieskie włosy. Wilczyca podkuliła ogon, gdy zgromiłem ją wściekłym wzorkiem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - przez przypadek zauważyłem plakat jakiejś karczmy "Zawody w siłowaniu się na rękę" - oho, to teraz mamy to, co pingwiny lubią najbardziej! Uśmiechnąłem się szeroko do wilczycy i ruszyłem w stronę ulicy, która widniała na ulotce - miałem tylko 15 minut do rozpoczęcia zabawy, o zgrozo. Teraz już nie szedłem, a biegłem do tej zapyziałej dziury. Gdy tylko dotarłem, zająłem sobie miejsce w najciemniejszym kącie i zamówiłem zimną herbatę - tego właśnie potrzebowałem przed starciem. Przeciwnicy zapisywali się na listę, więc i ja musiałem to zrobić, chociaż dziwiło mnie to, że kobiety również brały udział w tej konkurencji.
- Karczmarzu! - zwróciłem się do człowieka za ladą - Powiedz mi, czy kobiety i mężczyźni, to osobna kategoria w walkach tego wieczoru? - spojrzałem na niego troszkę znudzonym wzrokiem.
- Osobne, chociaż nie masz pojęcia, jak niektóre kobiety potrafią dać w kość - zaśmiał się, był szczerbaty, więc pluł swoją śliną na prawo i lewo. Miał też jedno oko, przez co wyglądem przypominał mi pirata, a nie kelnera. O ile tą funkcję można tak tutaj nazwać. Wzdrygnąłem się nieco, gdy część z jego ustowopodobnego tworu, wylądowała blisko mojej ręki.
- Nie wątpię - mruknąłem z niesmakiem, gdy zauważyłem kobietę o mięśniach jeszcze lepszych od moich. Nie wiedziałem - czy czuć odrazę, czy poniżenie, że kobieta więcej przebywa rąbiąc drewno u swojego męża drwala, niż ja. Brakowało jej jedynie długiej, rudej brody, żeby wyglądać identycznie, jak jej mężczyzna. Ale nie to było tutaj najdziwniejsze - moją uwagę przykuła drobna postać dziewczyny, która właśnie zdeklarowała swój udział w zawodach. Przecież nie miała szans z rudym yeti! Pokręciłem przecząco głowę sam do siebie. Pierwsza walka nie była dla mnie trudna, załatwiłem czarnowłosego pajaca zanim zdążył chociażby mrugnąć. Zaraz przyszedł czas na rundy dziewczyn, gdyż zawody były zorganizowane w ten sposób, że najpierw było parę rund męskich, później żeńskich i tak do upadłego. Widziałem tylko jak rudowłosa Hilda, niszczy wszystko na swej drodze. Każda z innych kobiet, nie mogła oprzeć się jej gorylim mięśniom. Widziałem też, jak niektórzy z facetów sikają z jej powodu w gacie. Nie powiem, dobra była, ale dałbym jej spokojnie radę. Usłyszałem teraz głos prowadzącego.
- Grocelyn aka Hilda zmierzy się teraz z Atalią Weinberg. - wszyscy w tym samym momencie odwrócili głowę do drugiego, najciemniejszego kąta w Karczmie. Nie mogłem uwierzyć, że ta drobna dziewczyna, z takim zapałem siada na krześle, na przeciwko Yeti.
- Pamiętacie zasady? - odparł stary gbur, który kochał pluć na wszystko i wszystkich - Żadnej magii, tylko siła waszych mięśni - kończąc zdanie, spojrzał z ironicznym uśmiechem na wątłe rączki...bodajże..Atalii? Wygodnie rozłożyłem się na krześle, to powinna być szybka walka, ale jakoś trochę zrobiło mi się żal blondynki, która wyglądała teraz jak mała sarenka. Po cichu życzyłem jej powodzenia, chociaż miałem w dupie co tak naprawdę zaraz się wydarzy. Nie chciałem widzieć tej klęski - mimowolnie odwróciłem wzrok, sufit wydawał się odrobinę ciekawszy.

Atalia? Skopiesz jej tyłek?

<następne opowiadanie>

Ilość słów: 808

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz