4 sie 2019

Od Manon c.d: Satoru

Chwile w Piekle, to wszystko... Działo się zdecydowanie za szybko dla naszej Czarnodziobej; ogary, jeden z nich bardzo przypominał tego obrzydliwego, choć uroczego psa, który doprowadził naszą Manon do miejsca, w którym Asterin poturbowała boleśnie Satoru, a później ją. Te wszystkie wspomnienia runęły teraz na nią, jak przeklęta klątwa; zsyłając to obrazy godne uwagi jak i te, których nasza młoda matka wolała nie rozpamiętywać. Teraz stał tu przed nią dorosły mężczyzna, nie chłopak, który w kościele nie skrzywdziłby nawet muchy, chociaż to ta pierwotna łagodność, którą Satoru skrywał głęboko w sercu, tak bardzo przyszpiliła krwiożerczą wiedźmę. Ponad rok temu nigdy nie powiedziałaby, że jej życie będzie wyglądało w ten sposób; że stworzy rodzinę; RODZINĘ; nie musi już zabijać, stawać się rodzicielką dla porzuconych dzieci, czy też zjedzonych przez matki ojców; może wraz ze swoim mężczyzną wychowywać synka; małego Henryiego, który w tym momencie jest najbardziej zagrożony na atak ze strony swojej własnej prababki. Gdy przez głowę Manon przelatywały różne historie, przysięgam, że ta prawie zapłakała; pamiętała, gdy w noc krwawego księżyca prawie poszła do łóżka z obcym mężczyzną, facetem, który nie był bliski jej sercu i miał być tylko nasieniem w ich wiedźmiej tradycji; co teraz byłoby z Manon, a co z Satoru? Jak wyglądałoby ich życie, gdyby ta nie odważyła się wyznać, że go prawdziwie kocha? Co gdyby Satoru wcale za nią nie poszedł? Dziewczyna pewnie wychowywałaby teraz swoje wiedźmie dziecko w Klanie Czarnodziobych i szykowałaby się na koronację, wiele wiedźm na pewno jej zazdrościło i przeklinało, że zamiast więzi krwi; wolała od nich zwykłego człowieka, w dodatku Łowcę. Inaczej byłoby, gdyby urodziła syna; ten zmarłby zaraz po porodzie, a ona musiałaby szukać nowego kandydata na chwilowy, nic nieznaczący seks. Co natomiast z Yoshidą? Albo wyszedłby za swoją przyjaciółkę, która jakiś czas temu odwiedziła ich specjalnie, aby na nowo zauroczyć się Satoru i wiódłby życie Łowcy, na pewno ta przygoda z Czarnodziobą zmieniłaby jego podejście do stworów, przecież Manon złamałaby mu serce, ewentualnie ze smutku mógłby się stoczyć lub stać się jeszcze gorszym z demonów. Gdy tylko Manon wyobraziła sobie, jak Satoru klęka przed tamtą kobietą; przed jakąkolwiek inną kobietą, to szpony schowane głęboko w jej ciele, aż same prosiły się o wyjście na zewnątrz i ponowną atencję, lecz gdy tylko ten jej wymarzony mężczyzna pocałował ją... I to z taką zawziętością, zapałem i miłością, pod kobietą ugięły się kolana; zapragnęła go całego, teraz, w tej chwili, teraz już te wściekłe pazury przysłużyłyby się tylko do jednego, również demonicznego planu, ale jakże przyjemnego; rozerwałyby te wszystkie ciuchy, które otulały Satoru i broniły go przed wzrokiem białowłosej... Cały efekt działania Yoshidy na ciało kobiety przerwała dziwna maź na podłodze, oraz jego tajemnicze słowa; po chwili znaleźli się już w rynku ich miasta, miasta, które było teraz domem dla ich prawdziwej rodziny, w tym momencie obudził się jej instynkt macierzyński, zaczęła myśleć tylko o jednym; o Henrym, gdzie on jest? Jak się czuje? A co, jeśli płacze? Czym go karmią? Jak sobie radzi? Wezbrało w niej przerażenie godne prawdziwej matki, przecież nie miała swojego synka przy sobie, skąd mogła wiedzieć, że wszystko było w porządku, podczas gdy jej babka ciągle coś knuła. W tym momencie, gdy już najeżyła się jak prawdziwy kot gotowy do skoku, Satoru przykląkł koło niej i zaczął błagać kobietę o wybaczenie, ta zdziwiła się nieco i chciała mu przerwać, powiedzieć, że przecież to jej wina, wszystko jej wina i dziękować po wsze czasy, ponieważ teraz tylko dzięki niemu tutaj wróciła.
- Manon - zrobił nieodgadniony wyraz twarzy, ciągle sobie przerywał i patrzył jej głęboko w oczy jakby był zahipnotyzowany, jakby dalej nie mógł uwierzyć, że ona żyje i że nie śni na jawie - Wyjdziesz za mnie? - te słowa uderzyły w serce kobiety tak mocno, jak jeszcze nic do tej pory; stała jak wryta, nie mogła powiedzieć niczego, jej oczy zaszkliły się od łez, a w głowie szalały emocje, dookoła nich zebrała się grupa osób, która usłyszała całe zdarzenie i stali oczekując odpowiedzi Manon, jakby był to materiał wprost wyciągnięty z jakiejś dobrej książki. Zapłakała, była to jej pierwsza reakcja, kiedyś za nic w świecie nie chciałaby stanąć oko w oko z Yoshidą i go nie zabić, a teraz, teraz będzie posiadała ich nazwisko.
- Niczego nie pragnę bardziej - wyglądała już jak panda; słodka, niegroźna, mała panda, z makijażem dookoła oczu i śmiercionośnymi pazurami schowanymi głęboko w ciele, brakowało tylko bambusa, a mielibyśmy komplet! Wszyscy zebrani dookoła zaczęli bić brawa i gratulować młodym, a także mówić, że idealnie do siebie pasują, co już zresztą wiedzieli. Ona; prawdziwa zabójczyni, kobieta zdolna zabić wzrokiem, długie, białe włosy i uroda przewyższająca urok wampirów; On - najprzystojniejszy facet, jakiego widział świat; brunet i łagodny Łowca; nigdy w życiu nie widziałam lepszego duetu. Osoby o tak różnych poglądach, z zupełnie innych światów; złączeni w jedną opowieść, w jedną bajkę, która okazywała się być rzeczywistością. Satoru uśmiechnął się, a był to uśmiech tak szczery, jak w momencie, gdy zobaczył swojego syna; chwili tej nie dało się wręcz opisać, trzeba byłoby to przeżyć, aby móc oddać kropka w kropkę to, co ci młodzi aktualnie czuli, co okazywali sobie nawzajem przez sam wzrok, wzrok tak czuły, pełen szczęścia i wiary w to, że nadejdą lepsze dni, że ich życie może być lepsze, bo są już razem, nareszcie; ileż to musieli czekać, aby dożyć tych chwil! Może większość z was marzy sobie, aby wasze zaręczyny były bardziej wybuchowe i ekstrawaganckie, lecz naszej białowłosej wystarczył jedynie jeden detal; chciała, aby jedynym mężczyzną, który ukląkłby przy niej, był właśnie Satoru, cała reszta nie miała już znaczenia.
- Kocham Cię Satoru, Kocham Cię ponad życie i niczego bym już nie zmieniła - rzuciła się na jego szyję, gdy ten chciał wstać, aby założyć na jej palec zaręczynowy pierścień samego Salomona - Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie - po policzku popłynęła jej łza, a gdy młody Yoshida już założył pierścień, który symbolizował, że kobieta staje się jego, tylko szepnęła; - Never one, without the other - w tym momencie poczuła dziwne mrowienie pod skórą, co sugerowało, że miała rację. Od jakiegoś czasu podejrzewała, że byli sobie przeznaczeni, to wszystko tłumaczyło; wyjaśniało fakt, dlaczego od samego początku czuła potrzebę chronienia go i dlaczego mężczyzna zawsze chodził jej tropem, chociaż próbował zmusić się do odwrotu; byli parą złączoną już przez sam los; przypisani więzią, którą musieli odnaleźć; Manon spojrzała na jego zaskoczoną twarz, poczuł to tak samo jak ona, żeby przypieczętować pierwszą część więzi... W tym momencie to Satoru ją pocałował, wypełniając właśnie to, co w pierwszym akcie należało zrobić; w jej żyłach popłynął czysty żar; już nic nie będzie takie samo.
~~*~~
Stanęli przed frontowymi drzwiami do mieszkania Henryiego, lekarza, który jeszcze parę miesięcy temu strzelił do Czarnodziobej z myśliwskiej strzelby i uśpił ją, niczym dzikie zwierzę, gdy ta próbowała zaatakować Oru; teraz stał się głównym pomysłem do nadania ich dziecku imienia, ponieważ był osobą tak tego godną, jak nikt inny na tym świecie. Manon zaczęła się trząść, bo nie wiedziała, jak wszyscy zareagują na jej powrót; czy nie byłoby lepiej, gdyby pozostała martwa? Nie, to nie był dobry moment na tego typu przemyślenia; zapukała.. Do swojego domu, najnormalniej w świecie oczekując, że otworzy im ów lekarz, lecz jak to zawsze w życiu bywa; nic nie jest takie, jakie byśmy chcieli, żeby było; drzwi otworzyła im Cassiopeia, a jej wzrok spoczął na ciele.. Na ciele Manon, która jeszcze chwilę temu leżała martwa na sali operacyjnej, a sama starsza wiedźma mogła poprzysiąc, że dalej tam leży. Cassiopeia dotknęła dziewczyny, aby przekonać się, że jest materialna, że da się poczuć jej ciepło i łzy poleciały jej wąską rzeką z oczu.
- Czy wy... - zapłakała raz jeszcze - Czy to.. - Manon pierwszy raz widziała ją taką zapłakaną, a równocześnie taką szczęśliwą i pełną ulgi - Czy to więź? - otarła łzy z oczu i uśmiechnęła się, bo to, co stało się przed paroma minutami, można było jeszcze wyczuć na kilometr; w tym momencie wszyscy pojawili się przy drzwiach, nawet mały Henry.

Kochu:') Satoru?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz