20 mar 2019

Od Satoru c.d: Manon

Czas mijał niesamowicie szybko. Od pamiętnego dnia, w którym to wuj Satoru dowiedział się o prawdziwej tożsamości swojej partnerki, minęło kilka miesięcy; konkretnie - sześć, może siedem. Cassiopeia Czarnodzioba opuściła dom Henry'ego Yoshidy, a ten nawet nie próbował jej zatrzymać. Satoru mógł tylko patrzeć, jak jego wuj chowa się ponownie w swojej skorupce. Chłopak stawał wtedy na rzęsach, nie tylko by poprawić samopoczucie mężczyzny, ale też i dla swojej Manon. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ileż ona mogła zjeść! Satoru poniekąd to w końcu rozumiał - jadła za dwóch. Wiedźma zielarka przynosiła białowłosej steki krowie i bycze - wszystkie znikały w kilka dni, więc Satoru też pracował jako kurier z domu, do rzeźnika, z rzeźnika do domu. Przyznam, że taki wysiłek fizycznie dobrze mu służył! Troszczył się o... wszystkich, przebywających pod dachem lekarza. Uśmiechał się non stop, a gdy tylko usłyszał, jak Manon wypowiada jego imię, on już stał na baczności i leciał jej pomóc nawet, jeśli nie było takiej potrzeby. Codziennie kładł się spać obok niej w jego starym pokoju, gdzie niegdyś spędzał całe wakacje. Podziwiał każdego wieczora i rana to, jak brzuch jego ukochanej rośnie. Miał wrażenie, że każdej nocy pnie się do góry. W pewnym momencie, kiedy Manon nosiła jego koszule do snu, Satoru widział, jak materiał z większym trudem niż zwykle, opina sylwetkę białowłosej. Wtedy jego uśmiech był jeszcze szerszy. Będę ojcem, tak sobie myślał. I dopowiadał, że najlepszym. Mógł gładzić brzuch Manon godzinami, mógł szeptać do niej całymi wiekami z ustami przy jej skórze. Skórze pachnącej jego domem, jego życiem. Zasypiał jednak zazwyczaj jak postrzelony. No... może nie zawsze, ale po dniu uganiania się za białowłosą męczenie brało górę. Myślał sobie, że za dziesięć, a nawet dziewięć miesięcy wróci do Gildii - będzie mógł zacząć szkolenie od nowa, będzie mógł zarobić na lepszy dom i zapewnić Manon lepsze warunki. I wtedy też przychodziła inna myśl. Myśl oświadczyn czarownicy. Kochał ją, chciał spędzić z nią resztę życia, czy długą, czy krótką - nie dbał o to. I na mego Boga, spodziewali się dziecka - syna, według Cassiopeii silnego i zdrowego. Nie podlegało wątpliwości, że młody Yoshida pragnie to zrobić, lecz wciąż myślał nad odpowiednią chwilą, odpowiednim momentem. Nie zapomniał również o tym, że Arsene utknął w piekle i czekał na ich pomoc. Och nie, to zawsze gdzieś tkwiło mu z tyłu głowy.
Tego dnia Satoru wyciągnął wuja na świeże powietrze. Manon mu powiedziała, aby porozmawiali ze sobą, jak to mężczyzna z mężczyzną, a ona poczeka na wizytę Cassiopeii - kobieta, jak już wspomniałam, miała w zwyczaju odwiedzać Manon. Wciąż, bowiem, omijała Yoshidów szerokim łukiem, nawet Satoru. Chłopak przytaknął, jeśli tak radziła mu Manon, to tak będzie najlepiej, prawda? Ucałował swoją wiedźmę i jej brzuch, po czym, mimo tego, że pewnie wyszedł na wariata, powiedział z pełną powagą, aby, tutah cytuję, "Henry, masz być grzeczny". Wstał i po kilku minutach namawiania i dyskutowania z wujem, udało mu się go wyciągnąć z domu o dziewiątej rano. Udali się na wyścigi, które wuj chłopaka pokochał od ich samych początków. Świadczyły o postępach ludzi - w końcu nie były to zwykłe konie, a konie MECHANICZNE, panie i panowie. Te pojazdy w niczym nie przypominały Ferrari, czy dumnych Chevroletów tych czasów. To było coś zupełnie innego. Yoshidowie zasiedle z przodu, przy bramkach. Wuj chłopaka wydawał się być trochę bardziej zrelaksowany, warkot, przypominający krzyk, chyba go uspokajał. Było to na pewno coś głośnego, pojazdy huchały, warczały i wyły na starcie. Zdażały się kraksy, karambole. Raz jednemu kierowcy podpalił się silnik i musiał natychmiastowo opuścić pojazd. Każdy z nich poruszał się z prędkością dwustu (trochę mniej) kilometrów na godzinę, a to i tak dużo! Nikt z was raczej nigdy tak nie pędził w lichym samochodziku. Wuj Satoru był niezwykle poruszony, kiedy kierowcę z jego ulubionej drużyny potrącono, a ten wypadł z toru. Wyglądało to strasznie; jakby pojazd go pożerał, a dym zabierał w zaświaty. Kierowca, jednak, po chwili wyszedł z dymu, jak dumny bohater. Nie mógł kontynuować wyścigu, ale opuścił go z klasą i głową uniesioną wysoko do góry. Przez całą drogę powrotną dwaj Yoshidowie debatowali o tym, czy powinno też się zdyskwalifikować tego, co wjechał we wcześniej wspomnianego kierowcę, czy nie. To była dopiero zagadka! Pochłonęła ich doszczętnie - zabrała z tego świata i szli ramię w ramię, niczym ojciec i syn. Prawdziwy rodziciel chłopaka nigdy nie rozmawiałby z nim o samochodach. Wolałby prowadzić konwersację o... uciętych głowach, modlitwie i o tym, czy ma na oku jakąś damę z innego rodu Łowców. Oczywiście, jak wiemy, Satoru związał się z inną damą, damą rodu Czarnodziobych i to bardzo mu się podobało. Wrócili do domu, powitali Manon uśmiechami i gorączkowym streszczeniem wyścigu. "No i Swägz został zdyskwalifikowany", "Tak nie wolno, to niesprawiedliwe", "... I wtedy walnął w bandę", "Myślałem, że już po nim". Satoru potem zaczął się wypytywać, czy nic się nie stało i jak jego ukochana spędziła czas. Odparła mu, że chłopak nie ma się, czym martwić i wróciła na górę, choć trochę sprawiło jej to trudności. Wtem, niespodziewanie, wuj Satoru usadził go na kanapie i podał puszkę z napojem sodowym chłopakowi, jakby byl jeszcze małym dzieckiem. Wuj zapalił dyskretnie fajeczkę - starał się nie palić w towarzystwie Manon.
- No i co, Oru? Kiedy masz zamiar się oświadczyć? - zagaił jego wuj; był w nieziemsko dobrym humorze.
Satoru zastygł na chwilę, czyżny jego wuj posiadal jakiś szósty zmysł? Aż tak było wieać to po młodym Yoshodzie?
- Pytam się, synu, bo wiem, że prędzej, czy później to uczynisz - Henry dodał, zaciągając się fajką tak dosadnie, że prawie nastąpiła w jego płucach hiperwentylacja.
- Zastnawiałem się nad tym... - od rozwinięcia wypowiedzi powstrzymało go wołanie Manon.
Stała przy schodzi, trzymając się za brzuch i Satoru w dwóch susach znalazł się przy niej. Dobrze wiedział, że nawet wuj uniósł wzrok znad dziennika i fajki w dłoni. Młody Yoshida nie wiedział, co się dzieje, więc jak wrażliwiec lawirował pomiędzy pytaniami:
- Boże Manon, nic ci nie jest, co się stało, co cię boli?
Patrzył się w oczy Manon i na jej brzuch, a ta stała spokojnie i oddychała powolutku, nieśpiesznie. Satoru za wszelką cenę chcial również zachować spokój, lecz wychodziło mu to... fatalnie. W końcu białowłosa chwyciła jego dłoń i przyłożyła do brzucha, mówiąc, że ich syn żyje. Na początku Satoru nic nie czuł, trzymał dłoń na bezdechu, zbyt przejęty i zbyt podekscytowany, aby nawet myśleć o wentylacji swojego organizmu (bo po co to komu?). Jednak po chwili to poczuł. Ruch pod dłonią. Coś na kształ legendarnego kopania. Satoru zadrżał, nie mogąc uwierzyć w to, co teraz czuje, co się właśnie dzieje. Ich syn się ruszał, ich syn ż y ł. Miał ochotę tańczyć ze szczęścia i wyć do księżyca. Oczy szkliły mu się łzami radości, w końcu był bardzo emocjonalny. Przez cały ten czas odczuwania emocji tak pięknych i tak silnych, nie potrafił oderwać dłoni od brzucha Manon. Ona również nie zabierała swojej ręki i patrzyła na Satoru z tym samym, pełnym szczęścia i uciechy spojrzeniem. Ich syn żył. To była cudna i przepiękna chwila. Oparł czoło o czubek głowy Manon i z fascynacją patrzył na koszulę, opasającą brzuch Czarnodziobej.
Usłyszał błysk lampy błyskowej. Był to Henry, z fajką w ustach i właśnie wyciągał z niezwykle starego, ale jak na tamte czasy wartościowego, aparatu. Pomachał kilka razy zdjęciem w powietrzu i zapisał na dole, na pasku papieru datę, mówiąc:
- Na pamiątkę.
Bratanek posłał mu szeroki uśmiech. Był to rozradowany uśmiech syna, którego Henry nigdy nie miał.

musiałam walnąć to z fotografią. to takie piękne. Manon?

ilość słów: 1225

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz