Tego dnia Satoru wyciągnął wuja na świeże powietrze. Manon mu powiedziała, aby porozmawiali ze sobą, jak to mężczyzna z mężczyzną, a ona poczeka na wizytę Cassiopeii - kobieta, jak już wspomniałam, miała w zwyczaju odwiedzać Manon. Wciąż, bowiem, omijała Yoshidów szerokim łukiem, nawet Satoru. Chłopak przytaknął, jeśli tak radziła mu Manon, to tak będzie najlepiej, prawda? Ucałował swoją wiedźmę i jej brzuch, po czym, mimo tego, że pewnie wyszedł na wariata, powiedział z pełną powagą, aby, tutah cytuję, "Henry, masz być grzeczny". Wstał i po kilku minutach namawiania i dyskutowania z wujem, udało mu się go wyciągnąć z domu o dziewiątej rano. Udali się na wyścigi, które wuj chłopaka pokochał od ich samych początków. Świadczyły o postępach ludzi - w końcu nie były to zwykłe konie, a konie MECHANICZNE, panie i panowie. Te pojazdy w niczym nie przypominały Ferrari, czy dumnych Chevroletów tych czasów. To było coś zupełnie innego. Yoshidowie zasiedle z przodu, przy bramkach. Wuj chłopaka wydawał się być trochę bardziej zrelaksowany, warkot, przypominający krzyk, chyba go uspokajał. Było to na pewno coś głośnego, pojazdy huchały, warczały i wyły na starcie. Zdażały się kraksy, karambole. Raz jednemu kierowcy podpalił się silnik i musiał natychmiastowo opuścić pojazd. Każdy z nich poruszał się z prędkością dwustu (trochę mniej) kilometrów na godzinę, a to i tak dużo! Nikt z was raczej nigdy tak nie pędził w lichym samochodziku. Wuj Satoru był niezwykle poruszony, kiedy kierowcę z jego ulubionej drużyny potrącono, a ten wypadł z toru. Wyglądało to strasznie; jakby pojazd go pożerał, a dym zabierał w zaświaty. Kierowca, jednak, po chwili wyszedł z dymu, jak dumny bohater. Nie mógł kontynuować wyścigu, ale opuścił go z klasą i głową uniesioną wysoko do góry. Przez całą drogę powrotną dwaj Yoshidowie debatowali o tym, czy powinno też się zdyskwalifikować tego, co wjechał we wcześniej wspomnianego kierowcę, czy nie. To była dopiero zagadka! Pochłonęła ich doszczętnie - zabrała z tego świata i szli ramię w ramię, niczym ojciec i syn. Prawdziwy rodziciel chłopaka nigdy nie rozmawiałby z nim o samochodach. Wolałby prowadzić konwersację o... uciętych głowach, modlitwie i o tym, czy ma na oku jakąś damę z innego rodu Łowców. Oczywiście, jak wiemy, Satoru związał się z inną damą, damą rodu Czarnodziobych i to bardzo mu się podobało. Wrócili do domu, powitali Manon uśmiechami i gorączkowym streszczeniem wyścigu. "No i Swägz został zdyskwalifikowany", "Tak nie wolno, to niesprawiedliwe", "... I wtedy walnął w bandę", "Myślałem, że już po nim". Satoru potem zaczął się wypytywać, czy nic się nie stało i jak jego ukochana spędziła czas. Odparła mu, że chłopak nie ma się, czym martwić i wróciła na górę, choć trochę sprawiło jej to trudności. Wtem, niespodziewanie, wuj Satoru usadził go na kanapie i podał puszkę z napojem sodowym chłopakowi, jakby byl jeszcze małym dzieckiem. Wuj zapalił dyskretnie fajeczkę - starał się nie palić w towarzystwie Manon.
- No i co, Oru? Kiedy masz zamiar się oświadczyć? - zagaił jego wuj; był w nieziemsko dobrym humorze.
Satoru zastygł na chwilę, czyżny jego wuj posiadal jakiś szósty zmysł? Aż tak było wieać to po młodym Yoshodzie?
- Pytam się, synu, bo wiem, że prędzej, czy później to uczynisz - Henry dodał, zaciągając się fajką tak dosadnie, że prawie nastąpiła w jego płucach hiperwentylacja.
- Zastnawiałem się nad tym... - od rozwinięcia wypowiedzi powstrzymało go wołanie Manon.
Stała przy schodzi, trzymając się za brzuch i Satoru w dwóch susach znalazł się przy niej. Dobrze wiedział, że nawet wuj uniósł wzrok znad dziennika i fajki w dłoni. Młody Yoshida nie wiedział, co się dzieje, więc jak wrażliwiec lawirował pomiędzy pytaniami:
- Boże Manon, nic ci nie jest, co się stało, co cię boli?
Patrzył się w oczy Manon i na jej brzuch, a ta stała spokojnie i oddychała powolutku, nieśpiesznie. Satoru za wszelką cenę chcial również zachować spokój, lecz wychodziło mu to... fatalnie. W końcu białowłosa chwyciła jego dłoń i przyłożyła do brzucha, mówiąc, że ich syn żyje. Na początku Satoru nic nie czuł, trzymał dłoń na bezdechu, zbyt przejęty i zbyt podekscytowany, aby nawet myśleć o wentylacji swojego organizmu (bo po co to komu?). Jednak po chwili to poczuł. Ruch pod dłonią. Coś na kształ legendarnego kopania. Satoru zadrżał, nie mogąc uwierzyć w to, co teraz czuje, co się właśnie dzieje. Ich syn się ruszał, ich syn ż y ł. Miał ochotę tańczyć ze szczęścia i wyć do księżyca. Oczy szkliły mu się łzami radości, w końcu był bardzo emocjonalny. Przez cały ten czas odczuwania emocji tak pięknych i tak silnych, nie potrafił oderwać dłoni od brzucha Manon. Ona również nie zabierała swojej ręki i patrzyła na Satoru z tym samym, pełnym szczęścia i uciechy spojrzeniem. Ich syn żył. To była cudna i przepiękna chwila. Oparł czoło o czubek głowy Manon i z fascynacją patrzył na koszulę, opasającą brzuch Czarnodziobej.
Usłyszał błysk lampy błyskowej. Był to Henry, z fajką w ustach i właśnie wyciągał z niezwykle starego, ale jak na tamte czasy wartościowego, aparatu. Pomachał kilka razy zdjęciem w powietrzu i zapisał na dole, na pasku papieru datę, mówiąc:
- Na pamiątkę.
Bratanek posłał mu szeroki uśmiech. Był to rozradowany uśmiech syna, którego Henry nigdy nie miał.
musiałam walnąć to z fotografią. to takie piękne. Manon?
ilość słów: 1225
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz