- Powiedz mi kiedy przestaniesz zachowywać się jak dziecko, Cass? - dziewczyna mruknęła i zamknęła za sobą drzwi, patrząc wiedźmie prosto w oczy; była smutna, ale uporczywie próbowała to ukryć i nie dać tego po sobie znać.
- Nie skracaj mojego imienia Manon, proszę - powiedziała jak zwykle unosząc wysoko głowę, ostatnio robiła się coraz bardziej poważna i coraz mocniej przypominała Manon wiedźmę z lodu, czyli jej powstały przydomek. Białowłosa wiedziała, dlaczego ma go nie skracać, dlatego też z uporem maniaka robiła to dalej, aby wywrzeć jakieś emocje na zdębiałej, starszej wiedźmie. Cassiopeia przewróciła oczami i wyciągnęła księgi, o które prosiła ją wcześniej białowłosa; czarna magia, najgorsza z najgorszych, ale Manon słyszała raz rozmowę Henryiego z Satoru o tym, że jest mu przykro, że jego brat nie może zobaczyć, jakim szczęśliwym jest prawie-tatą i to wywarło ogromny wpływ na dziewczynie; postanowiła, że jakoś musi wydostać Arsene z piekła, praktycznie każdym kosztem, bo to on przyczynił się do tego, że Manon jest teraz w ciąży.. Można tak to ująć, prawda? Zabrał ich z klanu, ich losy mogłyby potoczyć się inaczej, a teraz są szczęśliwi... I mają w drodze synka.
- Nie mam pojęcia co ty wyczyniasz, Manon, ale nie podoba mi się to - powiedziała wręczając jej książki, dziewczyna zaczęła je czytać, nie odpowiedziawszy swojej praktycznie matce żadnym słowem, musiała znaleźć jakąś wskazówkę, jakieś runy.. Cokolwiek. Cassiopeia otoczyła pomieszczenie bańką, aby żadne głośne odgłosy, nie wydostały się na zewnątrz, żeby zaraz Satoru z tym przeokropnym lekarzem, który kiedyś skradł jej serce, nie dostali kolejnych zawałów przez to, co właśnie wyczynia nasza wiedźma. Czarnowłosa wiedziała, że nie ma żadnego wpływu na Manon, bo ta i tak zrobiłaby to, co by chciała. Tymczasem nasza ciężarówka zaczęła malować na podłodze runy baranią krwią, którą dostała w fiolce od Cassiopei, rysowała je zgodnie ze wskazówkami, które znajdowały się w starej księdze, dzięki nim miała wezwać samego Salomona, Króla Piekieł; demona, który więził Arsene.
- Vulnerant omnes, ultima necat - zaczęły wymawiać pradawne słowa, które były zapisane w języku, który od dawna pozostawał zapomniany... Może i zapomniany, ale nie dla wiedźm. - Necesse est multos timeat quem multi timent - brzmiało to raczej jak plątanina głupich słów, ale obie wiedźmy doskonale wiedziały, słowo za słowem, co mówią - Bonum ex malo non fit, Si Deus pro nobis, quis contra nos? - po ostatnim słowie runy, które Manon perfekcyjnie narysowała na podłodze zaczęły się świecić, Cassiopeia przez to zaczęła zastanawiać się, czy dziewczyna już wcześniej tego nie robiła. Uprzednie słowa, które wypowiadały, oznaczały mniej więcej to:
Wszystko rani, ostatnie zabija
tutaj wielu musi się bać ten, kogo wielu się boi
skoro dobro nie rodzi się ze zła
a Bóg jest z nami, to kto przeciw nam?
Wtem otworzył się portal, dosyć głośno, lecz Cassiopeia zadbała, aby pozostały niewykryte, z czerwonego światła, wyszedł osobnik już dobrze znany naszej Czarnodziobej; Salomon, wielki i potężny Książę Ciemności we własnej osobie. Spojrzał zaciekawionym, choć poważnym wzrokiem na wiedźmy, które odważyły się go przyzwać, po czym wyciągnął swoją dłoń do białowłosej.- Dobrze wiem, czego ode mnie chcesz, niedobra duszyczko, więc zaproponuje ci układ - jego głos wcale nie należał do tych najbardziej łagodnych; wiedział, że zatrzymując Arsene, mógłby mieć później z niego wielki pożytek. Spojrzał martwym wzrokiem na brzuch Czarnodziobej, w którym rozwijał się ich syn - wasze dziecko będzie bardzo silne, Manon Czarnodzioba, ponieważ zostało poczęte w piekle, czyż nie? - w tym momencie Cassiopeię przeszedł piorun, stanęła jak wryta i z niedowierzaniem spojrzała na następczynie, przysięgam, że jeszcze chwila, a pomyślałabym, że meduza zamieniła ją w kamień. Myślała, że przez chwilę się przesłyszała, była w wielkim szoku, bo to oznaczało, że - W takim bądź razie to dziecko należy się mi w równym stopniu, co wam. Oddam wam Arsene w zamian, za Twojego syna, chociaż interesowałby mnie większy dobytek - złapał białowłosą za podbródek i zbliżył się w taki sposób, że dziewczyna czuła jego oddech na policzkach, nie śmiała się nawet wyrwać - Sama Następczyni największego Klanu wiedźm, jako moja oficjalna, martwa już służka, byłaby wielkim pożytkiem dla samotnego gościa, jakim jestem ja - w tym momencie udał smutek. Cassiopeia siedziała niczym zamurowana, jakby próbowała to wszystko sobie wchłonąć na raz, a Manon przeszywały skrajne emocje; jeżeli tego nie zrobi, Satoru nigdy nie odzyska brata, prawda? Przecież nie da rady wygrać w Władcą Piekieł, a on od samego początku tego właśnie chciał. Białowłosej ściekła jedna, jedyna łza po policzku, która próbowała powiedzieć jej, żeby tego nie robiła, żeby się nie zgadzała, miała przecież stworzyć rodzinę, a nie umierać! Złapała się za brzuch, spojrzała na niego i uśmiechnęła się, głaszcząc go powoli; skoro tak miało być, niech będzie.. A oru… Ohh, w tym momencie ręce zaczęły jej się trząść, ale wiedziała, że z ich miłości miałby chociaż małego Henriego, prawda? Nic nie poszłoby na marne, nie zostałby sam..
- Manon, ani mi się wa…- Cassiopeia nie dokończyła zdania, który właśnie miał wybić z Manon ten okropny pomysł, ponieważ białowłosa rozcięła sobie dłoń i pokropiła runy Salomona własną krwią na znak, że przyjmuje ofertę.
Ja coś chyba nie mam głowy do tych odpisów;-; Przepraszam;-; Oruś? <3
ilość słów: 1260
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz