15 mar 2019

Od Satoru c.d: Manon

Satoru i Henry Yoshidowie, niegdyś potencjalne zarodki na Łowców, lecz teraz raczej ich "zdrajcy" nie spodziewali się gości jako takich. Nie oczekiwali powrotu ojca chłopaka, przyjaciół z miasta, czy sąsiadów na wieczorną herbatkę i ciasteczko. Rozmawiali o wszystkim, grając w jedną z prostszych gier karcianych (Henry, rzecz jasna, trzymając jeszcze niezapalonego papierosa w ustach). Wuj na początku rzekł, że ten gra w karty, co ma łeb obdarty, ale później sam ochoczo rozdawał karty do szybkiej rundy w wojnę. Sięgnął po zapalniczkę, a Satoru już parodialnie zacisnął sobie palcami nos, aby nie czuć aż tak bardzo tego smrodu. Już młody Yoshida miał powiedzieć, aby wuj rozważył rzucenie palenia, bo płuca długo mu nie pociągną, kiedy rozległo się energiczne, trochę pośpieszne pukanie do ich drzwi. Satoru od razu zerwał się z krzesła i jak na skrzydłach pomknął do klamki - on się wręcz na nią rzucił. Czyżby to była Manon? Wróciła? W końcu, ale czy na długo? A co jak to nie ona? Bez zbędnych rozważań i bez zastanowień po prostu otworzył drzwi, prawie wyrywając je z zawiasów. Zastygł w miejscu - pod drzwiami stały trzy Czarnodziobe; to znaczy, stały dwie, jedna, najstarsza z nich, była przez nie obie podpierana. Miała okropną ranę przecinającą całą jej pierś. Ktoś próbował je zaatakować. Jego spojrzenie od razu przeskoczyło na białowłosą, jego umiłowaną białowłosą i jej brzuch... zaokrąglony. Satoru myślał, że wszystkie emocje zaraz w nim eksplodują - widział to teraz dokładnie, Manon była w ciąży z ich dzieckiem. Chciał ją uściskać, nie wypuszczać z objęć i podziwiać jej brzuch, może niezbyt wielki, ale już coś znaczący. Satoru jednak nie uszło to, jak jego ukochana unika jego wzroku, wszelakiego z nim kontaktu i to właśnie tak bardzo ścisnęło mu serce w klatce piersiowej. Nie jestem w stanie opisać, jak wiele w tym momencie czuł Satoru - jak wiele emocji teraz przebiegło przez jego twarz i mózg! Po prostu stał tam i się patrzył... Nie ruszyłby się, gdyby nie jego wuj, który zaniepokojony bezruchem swojego siostrzeńca podszedł do drzwi. Przesunął wzrokiem po czarownicach i zatrzymał spojrzenie na rannej, poturbowanej potwornie! Satoru mógł przysiąc na swoją głowę, że jeszcze nigdy nie widział swego wuja, który właśnie przeżywa oraz odczuwa tak wiele. Wypadł mu świeży papieros z ust i wyciągnął ręce przed siebie. Młody Yoshida już wiedział, kim była kobieta, w której zakochał się wuj Henry. Również była to Czarnodzioba. Mężczyźnie pociekła jedna łza po policzku, symbol wszystkiego, co pamiętał z czasów, kiedy kochał tę kobietę i zaprzepaściła to wszystko jego wymarzona ścieżka, zgubna ambicja.
- Matko najświętsza - wuj wychrypiał, wpuszczając kobiety do środka. - Satoru, idź do trójki, przygotuj krew do transfuzji. Każdą, jaką mamy - Henry zrobił nacisk na słowo "każdą". Satoru nawet nie śmiał się sprzeciwić. Obdarzył swoją lubą, Manon, krótkim spojrzeniem, ale jakże pełnym uczuć, po czym pobiegł do "trójki".
Owa "trójka" była salą operacyjną, największą i najlepiej wyposażoną, jaką posiadał wuj w swej przychodni. Młody Yoshida słyszał wszystko, kiedy kuzynka Manon relacjonowała wszystko, co się wydarzyło, co je spotkało. Satoru przejął się nie na żarty, kiedy usłyszał w złagodzonej wersji, co babka Manon próbowała zrobić białowłosej i jeszcze nienarodzonemu dziecku. Oru miał ochotę wyskoczyć tam, porozmawiać z Manon - wesprzeć ją, ale miał zadanie do wykonania, które mogło uratować kobietę miłowaną przez jego wuja. Oczywistym był fakt, że straciła dużo krwi, że życie z niej powoli uciekało. Satoru kończył segregować krew po grupach, kiedy jego wuj wbiegł do środka z ranną na ramionach i kładł ją na stole operacyjnym.
- Zero, Oru, zero - usłyszał chłopak.
Młody mag, zgodnie za wskazówką wuja, zostawił tylko opakowania z krwią grupy zero. Nie raz asystowal swojemu wujowi podczas operacji, nie raz widział tyle krwi, ale pierwszy raz asystował przy osobie, która po prostu nie może odejść. Z pomocą Henry'ego, Satoru podłączył kobietę do wszelakich monitorków, ekranów i bajerów, które mierzyły pracę serca oraz stan pacjenta. Serce Czarnodziobej nadal biło - była nieprzytomna, ale niebywale uparta, skoro w tle ciągle pikał jej puls. Mężczyźni założyli rękawice i maski, nakazawszy Manon i Asterin wyjść. Obaj musieli się skoncentrować, odłożyć uczucia i roztrzęsienie na bok, a skupić się na ratowaniu życia. Satoru przymocował rurkę prowadzącą do woreczka z krwią do wbitej w żyłę wąską iglę przy dłoni czarownicy. Naciskał pompę z krwią raz po raz, a wuj rozcinał ubranie kobiety. Satoru podziwiał mężczyznę za jego opanowanie, profesjonalizm i zero zawahania, każdy ruch był precyzyjny. Nawet nie skrzywił się, kiedy zobaczył głębokie i poszarpane rany wzdłuż prawej piersi przebiegające prawie do pępka. To był cios przeznaczony dla Manon - mial wyrwać z niej dziecko, uświadomił sobie przerażony Satoru, a wówczas kobieta, Cassiopeia, skończyła z bebechami na wierzchu, lekko ujmując.
- Pompuj dalej aż się nie ustabilizuje - nakazał mu wuj.
Była to praca na pewno wymagająca umiejętności i wprawy. Wuj co chwila wymieniał gazę, co chwila sięgał po inne nożyce, inny sprzęt, aż w końcu dał sygnał, aby jego wnuk przestał pompować. Sprawa "bebechów" na wierzchu została prawie opanowana, kiedy nagle urządzenie odpowiadające za pomiar bicia serca, zaskrzeczało przeraźliwie. Była to najstraszniejsza chwila podczas tej operacji, potworna - i Oru, i Henry uwijali się jak mrówki, nie raz pchały im się łzy do oczu, ale na to nie było miejsca - oj nie, nie tutaj.
Koniec końców, równo dwie godziny i trzydzieści trzy minuty później Henry Tygellius wzniósł ręce do nieba i opadł na kolana. Pomiar pikał miarowo, wszystko było spokojne. Lekarz złapal się zlewu i zdjął maskę oraz rękawice. To samo uczynił Satoru. Udało im się, uratowali Czarnodziobą. Henry objął swego bratanka i zaszlochał raz z ulgi. Musieli obwieścić dobrą nowinę. Wyszli z sali, mimo zakrwawionych ubrań i nie kryjąc uśniechów przystanęli przed obiema kobietami. Satoru patrzył się na Manon, wydawała mu się być jeszcze piękniejsza niż zwykle, kiedy dobra nowina roziskrzyła jej oczy i wymalowała cudny uśmiech na oczach białowłosej. Wyglądała, jakby kamień spadł jej z serca, jakby jej dusza została zbawiona.
- Uratowaliśmy Cassiopeię Czarnodziobą - obwieścił doniosłym tonem wuj Satoru i mimo zmęczenia oraz wspólnie przeżytych emocji, uśmiechnęli się oboje do siebie, a potem do wiedźm, jakby wyczekiwali na moment, aż i te przyjmą spokojnie do wiadomości, że stan czarownicy jest już stabilny oraz opanowany.

mam nadzieję, że tego nie popsułam XD Manon?

ilość słów: 1010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz