14 mar 2019

Od Manon c.d: Satoru

Wszystkie trzy wiedźmy szły powoli, jakby na skazanie. Białowłosa nie miała pojęcia, czego może spodziewać się po wizycie u swojej babki, którą nie widziała odkąd ponownie zjawiła się w klanie; nie myślała, że Rhiannon się za nią stęskniła, że chciała wiedzieć, czy u niej wszystko w porządku, bo to byłoby raczej irracjonalne, chodziło o coś większego... I wszystkie wiedźmy domyślały się o co. Przejście z namiotu Cassiopei, do większego już budynku, w którym mieściła się kwatera główna ich dowódczyni, zajęła im naprawdę mnóstwo czasu, bo co chwilę zatrzymywały się, aby omówić klucz odpowiedzi, żeby wszystkie mogły znać tą samą wersję zdarzenia, gdyby jednak coś mogło pójść nie tak, ba, wiedźmy nawet wiedziały, że to spotkanie nie będzie jednym z najlepszych w ich życiu. Zapukały do wytwornych, drewnianych drzwi, kołatką w kształcie pyska Cerbera; trzygłowego psa, pilnującego wejścia do Hadesu; jakby Rhiannon samym tym próbowała zakomunikować, że osoba, która mieszka w środku, nie należy do przyjaznych. Chwilę poczekały, aż Kalipe otworzy im drzwi, przez co ich serca skoczyły pod gardła, gdy w końcu to się stało. Nawet Cassiopeia wydawał się być wielce przerażona, zwłaszcza po wydarzeniach, w których zginęła masa małych wiedźm, które zostały oskarżone o bycie córami Łowców. Weszły, straż Matrony zatrzasnęła głośno za nimi drzwi, co nie sprawiało wrażenia, że odbywa się tutaj piżama party, na którą zostały zaproszone jako jedne z gości honorowych. Na wielkim, skórzanym fotelu, siedziała Rhiannon - czarnowłosa bogini, jedyna w swoim rodzaju, jej szpony świeciły jasnym blaskiem, jakby dopiero co skończyła je polerować; jakby dopiero wyczyściła spod nich krew małych dzieci. Manon przysięgła, że w tej chwili jej babka wyglądała raczej.. Jak jej siostra, odmłodniała, ale to tylko dlatego, że pożerała naprawdę masę ludzkich dusz, które dodawały jej lat i sprzymierzały młodości. Spojrzała na nie lekko zdenerwowanym wzrokiem, pełnym chłodu i dystansu, jakie powinny mieć wszystkie złe królowe, wszystkie te przeokropne złe postacie z bajek, które kiedyś rodzice czytali wam na dobranoc, ale przysięgam, że w tej chwili Matrona wyglądała o sto razy bardziej groźnie, niż one wszystkie razem wzięte. Przejechała metalowymi pazurami po framudze fotela i.. Znacie ten charakterystyczny dźwięk, gdy ktoś przejedzie czymś metalowym po innej rzeczy? Tak, to był dokładnie ten sam, przerażający dźwięk; Matrona wyglądała teraz jak żona Freddiego Krugera, tylko po zaawansowanych operacjach plastycznych. Wszystkim trzem wiedźmom w tym samym momencie włoski stanęły dęba, Manon widziała pierwszy raz Cassiopeię tak bardzo wpatrzoną w swoją babkę, jakby próbowała wyczuć, co teraz Rhiannon planuje; zapytacie pewnie; a dlaczego nie wie? Przecież jest wszechwiedząca! Otóż nie, Cassiopeia nie ma wpływu na wizję, które jej się ukazują, one po prostu się pojawiają, bez żadnego bodźca, nie wie nawet, co zobaczy, a gdyby miała nagle wiedzieć wszystko o wszystkim, to całe dnie wpatrywałaby się w jeden punkt, nie móc zaprzestać wizji.
- Prosiłam raczej o spotkanie ze swoją wnuczką, a nie całą chmarą jej ekipy - wymruczała cichym tonem, jakby swoim głosem raczej kusiła, a nie próbowała wywołać kolejną wersję apokalipsy - Ale skoro już jesteście wszystkie, chciałabym zapytać, dlaczego, moja droga, od paru dni tak unikasz kontaktu z własną babką? - spojrzała na Manon, a raczej na jej brzuch. Dziewczyna zachowała spokój, lecz nie mogła ukryć tego, jak jej ciało automatycznie stanęło w bezruchu, gdy tylko Matrona tak wierciła ją wzrokiem od stóp do głów, cały czas zatrzymując wzrok na jednym miejscu, jednym, jedynym, które następczyni chciała przed nią ukryć. - Czyżbym miała niedługo dostać miano, a raczej przedrostek pra-? - uśmiechnęła się lodowato, co wcale nie wróżyło niczego dobrego. Manon wystąpiła teraz o krok dalej z szeregu, jakby była wojskowym, którego kapral wybrał na spowiedź.
- Nie mylisz się, babko - teraz patrzyła na Matronę równie lodowatym spojrzeniem, jakim częstowała ją starsza kobieta - Jestem w ciąży - zacisnęła mocno dłoń, że aż jej ledwo co wystające pazury; raniły jej bladą skórę, niedługo później zaczęła sączyć się tam bordowa krew - Jestem w ciąży z Yoshidą - odparła, unosząc dumnie głowę. Nie macie pojęcia jak w tej chwili Asterin razem z Cassiopeią zbladły, ich wyraz twarzy był... Był porównywalny do martwego człowieka ze skurczem pośmiertnym, którego mina utożsamiała się z grymasem, jakby szokiem i niewiarą w to, co się aktualnie działo, przecież nie taki plan omawiały dobre parę minut wcześniej - Będziemy mieć... - tymczasem białowłosa ugryzła się w język, ponieważ już miała wydać, że będą mieli syna, a przez tą informację wątpiła, że wyszłaby z kwatery Czarnodziobej żywa - Dziecko - skończyła swoje wywody, bo na więcej jej babka nie zasługiwała, dobrze wiedziała jakim uczuciem darzy Manon Yoshidę, więc nie chciała się nadmiernie produkować, poza tym jej babka i tak by tego wszystkiego nie zrozumiała, zareagowałaby tak samo. Przez moment obie patrzyły sobie głęboko w oczy, jakby przeżywały właśnie największą walkę spojrzeń w swoim życiu.
- Mogłam ci podwiązać jajniki, gdy tylko była ku temu okazja, ty dziwko - wysyczała jej babka; jej własna babka właśnie nazwała ją dziwką. - Oni mordowali twoje siostry, jedna po drugiej, bez skrupułów - Rhiannon, z wielką furią w oczach wstała i zaczęła iść w kierunku białowłosej, która stała bez ruchu, jakby chciała udowodnić, że się nie boi - A ty rozkładasz nogi przed jednym z nich, bo powiedział ci, że cię kocha, dobre sobie - zaśmiała się, sycząc głośniej, jakby była kobrą, która powoli szykowała się do zadania ostatecznego ciosu - Wypruje z Ciebie tego dzieciaka szybciej, niż zdążysz mrugnąć - w tym momencie ciało dziewczyny aż zesztywniało, bo nie mogło przystosować się do słownych ran, zadanych przez jej najbliższą rodzinę, stała, gdy Rhiannon Czarnodzioba wypuściła swoje wielkie, ostre pazury, wzięła zamach i celowała wprost, w sam brzuch Manon, w której rozwijało się dziecko - Pieprzona dziwko - Manon zamknęła oczy, była w stanie zrobić jedynie to, gdy ręka Czarnodziobej zbliżała się powoli do jej ciała, gdy ostre jak brzytwa pazury; były coraz bliżej cudu, którego stworzyła razem z Yoshidą, z Łowcą. W tym momencie usłyszała głośny krzyk, a jakieś ciało spadło pod jej nogami, sycząc z bólu; otworzyła oczy, a przed nią leżała Cassiopeia w kałuży krwi; Cassiopeia, jej prawie matka; osłoniła ją przed śmiercionośnym ciosem Matrony. Ocknęła się w momencie, gdy przez jej ciało przeszedł dziwny piorun, runy na nowo rozżarzyły się okropnym, czerwonym blaskiem, a furię dziewczyny nie jestem w stanie nawet ja opisać; to było coś innego, coś pradawnego, dziwnego i niepodobnego do tego, co czuła, gdy wtedy przez nie zapomniała o swojej miłości, teraz była w pełni świadoma tego, co robi, pamiętała o wszystkim, o tym, że ma syna, o tym, że kocha Satoru i o tym, że jej babka zraniła Cassiopeię oraz groziła jej rodzinie śmiercią, natychmiast rzuciła się na swoją babkę, a ich walka przypominała raczej taniec ostrzy, pazury trafiały na siebie raz po raz, co przypominało raczej szermierkę, a nie walkę na śmierć i życie; plątanina wyzwisk, zębów i pazurów, które raniły się nawzajem; górę jednak o dziwo miała Manon, furia w jej oczach, ta iskra powodowała, że jej babka; legenda; Rhiannon Czarnodzioba z impetem przegrywała i traciła powoli swą odwieczną ikrę. Wreszcie nastąpił moment, gdy obie sapały zupełnie obdarte z sił, białowłosa trzymała czarnowłosą wiedźmę za szyję i resztką mocy dociskała ją do podłoża, przez co jej babce powoli brakowało tchu.
- Przysięgam Ci, że to ostatni raz, kiedy mi zagroziłaś, niewdzięczna suko - warknęła i już miała zadać ostateczny cios, gdy stwierdziła, że nie może... Że nie jest w stanie uśmiercić własnej babki; wzięła więc lampkę nocną, która stała na biurku i z resztek sił uderzyła nią w głowę Czarnodziobej, która po chwili straciła przytomność, niedługo też powinna się wykrwawić. Odwróciła się i spojrzała na Cassiopeię, która również wyglądała już, jakby za chwilę miała odejść na drugi koniec świata, rana na jej klatce piersiowej była poważna, straciła również mnóstwo krwi; runy na ciele Manon zgasły, przerażona podbiegła do starszej szamanki i ze łzami w oczach próbowała ją ocucić.
- Zabierzmy ją stąd - warknęła, ba, krzyknęła ostro do Asterin, ni to płacząc, ni to skomląc, obie podniosły najstarszą z wiedźm i wyszły z jaskini lwa.
~~*~~
Dopłynęły w końcu do brzegu, miasto o tej porze żyło pełnią życia, więc ciężko byłoby wiedźmom przenieść od tak ledwo już żywą Cassiopeię. Manon nie chciała liczyć ile już litrów krwi straciła szamanka, bo to doprowadzało ją jedynie do szewskiej pasji; nie chciała jej stracić, nie mogła, Cassiopeia była dla niej matką, nie mogła odejść! Założyły kaptury, aby dzięki swoim czarnym płaszczom wtopić się idealnie w mrok, który sączył się po ulicach. Ciągnęły wiedźmę na zmianę, ponieważ i tak były już za bardzo wyczerpane, to był długi i ciężki dzień; lecz emocje, ten natłok okropnych chwil i adrenaliny nie pozwalał im się poddać. W końcu dotarły pod drzwi Yoshidów, białowłosa dobrze wiedziała, że Satoru razem z wujem Henrym byli w środku, bo słyszała ich głosy, przez co na chwilę zamarła; stała, wpatrując się tak po prostu w klamkę, którą zamknęła odchodząc parę tygodni wcześniej, teraz wracała już z nieco większym brzuchem i wiedziała, że będzie musiała skonfrontować się wreszcie z samym ojcem jej dziecka, zaczęła się sama trząść, ale wiedziała, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji znajduje się teraz Cassiopeia i jeżeli się nie odważy, to straci ją raz na zawsze; Henry był lekarzem, może nie pozna swojej starej kochanki, ale na pewno bezinteresownie jej pomoże, to było jedyne wyjście. Do drzwi ostatecznie zapukała Asterin, nie mogąc doczekać się kroku następczyni, martwiła się o stan szamanki równie bardzo, co białowłosa. Słychać było kroki, dość szybkie, jakby osoba, która właśnie podbiegała do drzwi - kogoś się spodziewała. Ostatecznie drzwi otworzył jej Satoru i przysięgam, że w tym momencie tyle emocji malowało się na jego twarzy, gdy tylko spojrzał w oczy Manon, że nie jestem w stanie ich dobrze opisać; gościła tam ulga, a również strach. smutek i radość, wszystkie emocje, które były swoimi przeciwnościami, a jednak tworzyły harmonię i spokój. Dziewczyna w tym momencie złapała się za lekko już zaokrąglony brzuch i spojrzała w ziemię.
- Musicie jej pomóc, proszę - nie mogła złapać kontaktu wzrokowego z Yoshidą, ponieważ było jej wstyd i dalej czuła się winna; gdyby mogła, pewnie sama nie wróciłaby do tego miejsca. W tym momencie zza drzwi wychylił się wuj, który chciał sprawdzić, dlaczego jego bratanek tak zaniemówił, gdy tylko spojrzał na Czarnowłosą wiedźmę, która leżała i traciła coraz więcej krwi to przysięgam znów, że zaniemówił równie mocno co młody Yoshida, a papieros z jego ust spadł z impetem na ziemię, mimo, że był jeszcze praktycznie cały, Manon myślała, że padnie na zawał.
Poznał ją.
Poznał Cassiopeię.

Oddałam temu serce D: Satoru?^^

ilość słów: 1701

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz