11 mar 2019

Od Manon c.d: Satoru

Dziewczynę ciągle nie opuszczały myśli o dziecku, miała dopiero 22 wiosny, jasne, że wszystkie inne Czarnodziobe zajmowały się macierzyństwem od... Odkąd tylko sięgają pamięcią, ale dziewczyna nie czuła się do tego gotowa; ba, jak już wspominałam, nawet nigdy nie chciała być matką! Czuła, że to dla niej za wielka odpowiedzialność, jeszcze wychowywanie małej wiedźmy w Klanie.. W porządku, tam dzieci żyją własnym życiem, ale ona planowała inną przyszłość; bardziej ludzką, więc skąd mogła wiedzieć cokolwiek o wychowywaniu dzieci? Całe jej życie zostało przewrócone do góry nogami, gdy tylko musiała się tutaj przeprowadzić i uczyć tych ludzkich zwyczajów; chciała oswoić się z tą wiedzą, ale niektóre rzeczy były dla niej piekielnie trudne, a co gorsza, nie potrafiła ich zrozumieć. Jeszcze ta reakcja Satoru, Manon ewidentnie zbiła go z pantałyku, mężczyzna przez chwilę zbladł jak ściana, gdyby był obok włosów Manon, dziewczyna nie wiedziałaby gdzie się kończą. Jej myśli, niezbyt co racja pozytywne, przerwał jej ukochany, chwytając wiedźmę delikatnie za rękę i prowadząc do sali, gdzie znajdował się tajemniczy instrument; białowłosa wiedziała już co oznacza to słowo; to rzecz, na której można było grać muzykę, lecz nie sądziła, że tak piękną. Chłopak grał na klawiszach, jakby był zaczarowany, zlewał się z tą muzyką w jedno i przedstawiał każde, pojedyncze uczucie; od momentu ich poznania, gdy dominowały bardziej mroczne nuty, aż po pełną euforię sprzed tygodnia. Wiedźma nigdy w życiu nie słyszała tak pięknych dźwięków, chociaż bywała w pubach czy klubach nie raz, a poza tym.. Nigdy nie widziała tego instrumentu; gra na nim wydawała się tak żywiołowa, wymagająca wyczucia i lata szkoleń, aby doprowadzić grę do takiej perfekcji, ponieważ błękitnooki nie patrzył na kartkę, na której narysowane były poszczególne nuty, on po prostu grał, opowiadał ich historię od początku, aż do tego momentu; mówił o tym, jak bardzo do siebie nie pasują, jak bardzo to wszystko wydaje się być niesprawiedliwe a co w tym wszystkim najlepsze, że mimo wszystko się kochają i potrafią powiedzieć to głośno. Dziewczyna czuła, jak łzy powoli lecą jej ciurkiem z oczu i nie mogła tego powstrzymać; ba, nawet nie chciała tego powstrzymać. Przez chwilę, na jeden moment zapomniała o problemach, z którymi się zmagają i z którymi jeszcze przez dłuższy okres czasu będą musieli się zmagać. Melodia ta wydawała jej się być zbawieniem, chociaż istniały pogłoski, że szatańskie nasienie nie może znieść leciutkich dźwięków, które wydawał tej przecudowny instrument; Manon zapragnęła sama na nim zagrać, ale wiedziała, że byłaby w tym beznadziejna, a na pewno wypadłaby blado przy swoim mężczyźnie; nieważne że już była blada, dosłownie.
- Boże, Satoru - nie mogła powstrzymać się od leciutkiego szlochu - To było.. To było - próbowała znaleźć słowa, które opisałyby jej wszystkie emocje najdokładniej, ale było to niemożliwe - Nikt w życiu nie zrobił jeszcze czegoś takiego dla mnie, jestem największą szczęściarą na świecie - przypomniała sobie teraz moment, gdy ich kontakt wzrokowy po raz pierwszy trafił na siebie w kościele, przy najmniej sprzyjających ku temu warunkach, dziewczyna już wtedy wiedziała, że obudziło się w niej coś niezwykłego i że Satoru nie był dla niej byle jakim człowiekiem - Kocham Cię, najmocniej jak tylko mogę, Kocham Cię jak wszystkie gwiazdy na tym bezkresnym niebie - odparła, podchodząc do chłopaka i całując go czuje w usta; nie potrafiła mu to przekazać muzyką, bo nie była wielce utalentowana, ale mogła chociażby tak... A to, co chłopak zrobił dla niej, było jedną z najlepszych rzeczy w jej życiu.
~~*~~
W końcu jedli kolację, razem, w towarzystwie Henry'ego, który był nad wyraz szczęśliwy, że mógł widzieć ich oboje, takich uśmiechniętych, lecz Manon dobrze wiedziała, że już czas ponownie pokazać się w Klanie; nie mówiła nikomu, ale gdy tylko wyglądała za okno, widziała w ciemności blask żółtych, wiedźmich oczu; czekały cierpliwie, aż białowłosa w końcu wyjdzie, lecz dziewczyna wiedziała, że nie będą czekały wieczność. Mężczyźni jedli w spokoju, Manon zjadła wcześniej, ponieważ nie chciała obrzydzać im posiłku krwawym, surowym mięsem; poczuła się po nim naprawdę lepiej, jakby jej... Syn właśnie tego potrzebował, chociaż nie był jeszcze nawet małą fasolką; w końcu w połowie również był dziki, jak jego... Matka. Nawet same myśli, nazywanie go "synem", myślenie o sobie jak o "matce" przychodziło Manon z trudem. Czuła, że w końcu musi to wszystko powiedzieć, bo w końcu zacznie być to widoczne, a ciężko ukrywać coś przed własną miłością; może ją zostawić, ba, powinien ją zostawić, bo to wszystko było już poniżej pasa.
- Dzisiaj będę musiała wrócić, na kilka dni - palnęła mimochodem, a Satoru nagle przerwał posiłek; brawo, idiotko, znalazłaś na to najodpowiedniejszy moment! Zawsze nie potrafiłaś wyczuć chwili i popełniałaś głupstwa. Henry spojrzał na bruneta łagodnym wzrokiem, jakby próbował odgadnąć co myśli i... Jakby miał nadzieję, że chociażby tym go uspokoi.
- Znowu, Manon? - odparł, widać było w nim napięcie, smutek.. Dziewczyna nie mogła na to patrzeć, ale musieli liczyć się z tym, że Czarnodziobe nie dadzą im spokoju na długo, tydzień i tak był dla nich łaską.
- Wrócę, albo wybłagam, żebyś mógł... Mnie odwiedzić - i wtedy nawet ona zrozumiała, jak śmiesznie to brzmiało; Yoshida, odwiedzić Czarnodziobą, tak po prostu. Henry poklepał Satoru po plecach, dodając mu otuchy. - Przysięgam, że wrócę - uśmiechnęła się smutno białowłosa; zamierzała nigdy więcej już nie kryć się z tym, że kocha człowieka, kocha Łowcę.
~~*~~
Godzinę później dziewczyna powoli szykowała się do wyjścia, wiedziała, że już czas, że Asterin skryta gdzieś głęboko w krzakach nieopodal domu Yoshidy liczyła sekundy do nadejścia białowłosej; Manon nie mogła wyzbyć się pochodzenia, nieważne jak trudne to było, nazwiska nie zmyjesz, nawet tworząc nowe życie. Dziewczyna przytulała się na stojąco do swojego ukochanego, który był teraz bardzo sztywny, jakby na nowo wyzbywał się swojego cudownego luzu i uśmiechu, który łagodził nastroje wszystkich domowników w najbardziej burzliwe dni i w niesprzyjających warunkach. Satoru głaskał dziewczynę po głowie, jakby była małym kotkiem, a nie lwicą, która mogłaby pozabijać wszystkie żyjące w mieście istoty, traktował ją jak kogoś łagodnego, ludzkiego, a nie potwora w owczej skórze. Dziewczyna pocałowała go czule, na nowo obiecując, że widzą się za parę dni; bardzo marzyła, aby mogła spełnić tą obietnicę. Tuż przed wyjściem dała Henry'iemu sygnał, aby na chwilę wyszedł z nią na dwór, pod byle jakim pretekstem.
- Będę o niego dbał, Manon - uśmiechnął się wuj Yoshida, powoli kończąc palić kolejną z rzędu fajkę; białowłosa czuła, że on i Cassiopeia bardzo przypadliby sobie do gustu, byli tacy podobni; tak samo dobrzy, jak uzależnieni od nikotyny. Dziewczyna westchnęła, bo wiedziała, że ta rozmowa będzie dla niej trudna, a wolała nie skazywać Oru na kolejne zawały jednego dnia.
- Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia, ale nie wiem jak to zrobić, po prostu brakuje mi słów - wiedźma spojrzała na dół, jakby starała się liczyć źdźbła trawy na ziemi - Ja, bo, tak wyszło, że - zaczęła się jąkać i znów cała trząść. Nie mogła, nie potrafiła znaleźć na to wszystko słów, tak bardzo nie potrafiła przyznać się przed sobą słownie, że... Że będzie matką. Wzięła więc dłoń starszego mężczyzny i ze łzami w oczach położyła sobie ją na brzuchu, aby zrozumiał choć ten jeden, mały gest. - Proszę, powiedz mu, ja nie potrafię - uśmiechnęła się smutno i zamieniła w cień, znikając w pobliskim lesie.

Ale dałam zadanie naszemu Henryiemu D: Mam nadzieję, że nie padł na zawał pierwszy!XD Satoru?

ilość słów: 1184

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz