- Dlaczego nie możesz sam sobie wziąć - zapytałam zasłaniając się poduszką. Wiedziałam, że nie da mi spokoju. Nie zostało mi nic innego jak wstać i przyrządzić śniadanie. Zarzucilam na siebie szlafrok i zaspana ruszyłam do kuchni. Yoake wyprzedził mnie i kiedy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia on unosił się na przeciwko mnie z pustą miską. - Dlaczego nie możesz być jak inne zwierzęta? Idź sobie coś upoluj - zabrałam pojemnik i wypełniłam go mięsem mielonym, które zwierzak uwielbiał. Postawiłam ją na stole. - Smacznego - Yoake był już przy misce zanim skończyłam mówić. Pokręciłam głową niezadowolona. - Że też takie majestatyczne stworzenie jak ty jest tak bardzo niewychowane...
Z racji, iż mama jeszcze spała postanowiłam przygotować jej śniadanie do łóżka. W jej obecnym stanie powinna ruszać się jaknajmniej. Zrobiłam omlet i kilka grzanek, a do tego wyciagnelam świeży sok z pomarańczy. Wszystko na tacy, wraz z małym wazonikiem, w który włożyłam białego tulipana zaniosłam do jej sypialni. Kobieta już nie spała. Zastałam ją czytającą książkę.
- Dzień dobry mamo - uśmiechnęłam się słodko.
- Jak zwykle Yoake nie dał ci spokoju? - na to pytanie zwierzę odpowiedziało jej skrzeczeniem dochodzącym z kuchni. Obydwie zaśmiałyśmy się. Podałam rodzicielce tacę. - Wiesz, że mogę iść do kuchni? - zaśmiała się.
- Nie chcę żebyś się przemęczała. Jak na razie powinnaś ruszać się jak najmniej. Takie słowa lekarza - pouczyłam ją. - Ale nie ma tego złego pójdziemy dzisiaj na spacer.
- Oh jakaś ty kochana! - zaśmiała się.
- No wiem! Zwłaszcza, że dzisiaj jest targ kwiatów. Wiem, że go uwielbiasz - wstałam i ruszyłam do drzwi. - Idę się przygotować - poszłam wziąć szybki prysznic i ubrałam się. Postawiłam na białą, zwiewną sukienkę i sandałki. Na dworze było gorąco więc to idealny strój na spacer. Kiedy wróciłam do sypialni mamy ona siedziała na łóżku i była gotowa do wyjścia. - Mamo!
- Nie rób że mnie niepełnosprawnej! Jeszcze mogę się ruszać!
I tak wyszłyśmy razem na miasto. Pchałam mamę na wózku przez zatłoczone ulice, a Yoake spał na jej nogach. To jego ulubione miejsce do wylegiwania. Chodziliśmy między stoiskami i oglądaliśmy piękne kwiatowe kompozycje.
- Musimy kupić sobie, któreś z tych egzotycznych cudów - powiedziała kiedy przejeżdżaliśmy obok stoiska z kwiatami doniczkowymi.
- Dzień dobry - sprzedawca przywitał nas ciepłym uśmiechem. - W czym mogę służyć?
- Gdzie znalazł pan takie piękne kwiaty? - mama przyglądała się im że skupieniem.
- Uwierzy pani jeśli powiem, że sam stworzyłem? - zaśmiał się chwytając doniczkę do ręki. - Łączę naukę z magią i krzyżuję rośliny - razem z odzicielką patrzyliśmy na niego z podziwem.
- Niesamowite - powiedziałyśmy równocześnie.
- Widać, że są panie spokrewnione - zaśmiał się. - Proszę - wręczył mamie doniczkę z białym kwiatem przypominającym różę. - Taki prezent dla pięknych pań - puścił mi oczko. Zarumieniłam się delikatnie i odpowiedziałam mu uśmiechem. - To lilia połączona z różą. Podlewajcie ją codziennie wieczorem - i odszedł by zająć się następnym klientem.
Cały dzień spędziłyśmy na kręceniu się po mieście. Odprowadziłam mamę do domu, a sama udałam się na chwilkę do budynku gildii. Szłam powoli nucąc przyjemną melodię pod nosem. Miałam delikatnie przymknięte powieki przez co wpadłam na kogoś. Była to dość spora osoba bo żeby spojrzeć jej w twarz musiałam spojrzeć do góry. Ale nawet kiedy to zrobiłam... Zobaczyłam włosy.
- Przepraszam - jęknełam. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę. - Laxus? - zapytałam samą siebie. Zmierzył mnie wzrokiem czym mógłby przestraszyć nie jedną osobę jednak mnie to nie ruszało. - Wróciłeś z misji? Miło widzieć cię z powrotem - uśmiechnęłam się do niego ciepło.
<Laxus?>
Ilość słów: 654
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz