25 lut 2018

Od Shirley do Jae

Stukałam palcami o drewniany stół w rytm fortepianowi. Muzyka wydobywająca się z instrumentu jakby płynęła po całej siedzibie gildii, a nuty tańczyły wszędzie dookoła, trącając lekko serca, jak ptasie pióra - z lekkim uśmiechem, wsparta policzkiem o leżącego obok Aku, wsłuchiwałam się w melodię. Siedzący obok mnie Tom, który właśnie wrócił z misji, bujał córeczkę na kolanach - mała Mimi, przeszczęśliwa z powodu powrotu ojca, gulgotała radośnie - jej dźwięczny śmiech razem z fortepianem tworzył doprawdy cudowną symfonię. Nawet jeśli nie mogłam zobaczyć gildii, przed moimi oczami malował cię ciepły, wesoły obraz istnej sielanki - mistrz Bob właśnie rozmawiał z jednym z nowym chłopców, wychwalając jego puszyste, złote włosy.
- Jest cudownie, prawda? - szepnęłam miękko, wtulając policzek w aksamitną sierść liska.
~ W porządku ~ wymruczał sennie, jakby od niechcenia. Zachichotałam cicho i wsunęłam palce za uszka przyjaciela, głaszcząc je delikatnie.
- Może rozejrzymy się za jakąś misją, co?
~ Mało ci po ostatnich? ~ fuknął, wyraźnie nagle podirytowany. ~ Nie ma mowy! Bez dyskusji, nigdzie nie puszczę.
- No już, już - pokręciłam głową z zażenowaniem. - Ale daliśmy wtedy radę, tak?
~ Ledwo co! ~ wytknął. ~ I zarobiliśmy tyle, że na razie możesz zapomnień o jakichkolwiek wyprawach, moja panno!
- A może byśmy tak wybrali się do rodzinki, co? - ziewnęłam. - Dawno mnie tam nie było, a pewnie przydałby im się ktoś do pomocy... zwłaszcza po tym wszystkim.
Skuliłam się lekko na samo wspomnienie. Ostatnie miesiące nie były dla nas łatwe - całe to zamieszanie z Miśkiem i całą tamtą... organizacją, w którą się wplątał przez jakąś kobietę. Nie po raz pierwszy przemknęło mi przez głowę, że byłoby lepiej, gdybym została w domu. Braciszek był od zawsze wrażliwy, a kiedy mama i babcia zmarły, a Mari, Magnus i później ja wyjechaliśmy, wiele obowiązków spadło na jego barki - tata przecież teraz ciągle pracował, a dziadzio dość mocno podupadł na zdrowiu, choć ostatnio podobno czuł się znacznie lepiej. Will miał własny dom, razem z Miruś i małym Andy'm, zaczął własne życie. Misiek od zawsze był wrażliwy, nawet jeśli sprawiał wrażenie osoby wyjątkowo silnej - to on przecież tak bardzo mi pomógł po sytuacji z przyjacielem. Wzdrygnęłam się lekko - tato w ostatnim liście napomknął mi gdzieś między wierszami, co brat z nim zrobił. Byłam pewna, że to dawno zamknięty rozdział. Nie przypuszczałam, że odbije się tak bolesnym echem dla całej rodziny. W dodatku cała ta organizacja, kobieta, wszyscy rozpłynęli się w powietrzu, gdy zrobiło się niebezpiecznie, a Misiek został. Co prawda, teraz był bezpieczny, gdzieś pod fałszywym nazwiskiem, ale zafundował nam kilka tygodni stresu i wiele bezsennych nocy.
~ Chodźmy się przewietrzyć, co? ~ głos Aku był teraz dużo łagodniejszy, spokojny.
- Dobry pomysł - możliwie cicho, by nie przeszkadzać słuchającym, wstałam i razem z liskiem wyszliśmy na zewnątrz. Było dość zimno, zdecydowanie powinnam była coś jeszcze na siebie narzucić - wiatr co chwila atakował moje ramiona, osłonięte tylko cienkim materiałem tuniki.
- Aku - zaczęłam, gdy szliśmy przez cichszą część miasta - jak myślisz, czym jest wiatr?
~ Powietrzem.
- A może to połączona dusza wszystkich dzikich koni? Może to są wichury? A te przyjemne zefirki to tchnienie anielskie? Jak sądzisz?
~ Dalej jestem za powietrzem ~ ziewnął.
- Jesteś niemożliwy - westchnęłam.
Nagle usłyszałam, jak coś obok głucho uderza o chodnik. Telepatią czułam, że jest też tam jakaś osoba - dość młody chłopak, ściślej rzecz ujmując.
- Nic ci nie jest? - podeszłam ostrożnie w jego stronę, by nie spowodować kolejnych szkód.
~ Po prostu się przewrócił ~ wyjaśnił mi Aku.

< Jae? >

Ilość słów: 590
< następne opowiadanie >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz