- Ceść... Mamo? Wies, wychodze, okej? - uśmiechnąłem się do mamy. Błagałem w myślach, by nie mówiła żadnych dupereli o tym, żebym się pilnował i żeby nic mi się nie stało i bez całusa w czoło. - Mogę, no nie? - Po co jeszcze ją o to pytałem, czy naprawdę jestem tak nisko, by ją pytać o takie sprawy?
- Dobrze, tylko uważaj. I bądź o 15 na obiad- powiedziała. Pocałowała mnie w czoło. - Baw się dobrze. Westchnąłem ciężko. Czemu mi to się przytrafia? Gdybym mógł, to bym się wyprowadził, ale nie dam rady sam mieszkać.
- Dobze, mamo, pa - rzuciłem i poszedłem ubrać trochę za małe buty i kurtke. Szalik i czapka... Raczej nie będą aż tak potrzebne. - Pa! - krzyknąłem ponownie i szybko wyszedłem z domu. Przynajmniej w dzień mogę odpocząć. Zdjąłem na chwile okulary, by przetrzeć szkła koszulą. Założyłem je, idąc w stronę kawiarenki. Miałem ochote na lody, choć było na nie za zimno, jak niektórzy powiadają, ale dla mnie lepiej jeść jak jest zimno, bo jest mniejsza różnica temperatur niż w lecie i mniejsze prawdopodobieństwo zachorowania. W ogóle, to było dziecinne widzimisie. Sięgnąłem po portfel, który był w kieszeni, by sprawdzić, czy napewno mam jakiekolwiek pieniądze w nim. Otworzyłem go i sprawdziłem jedną kieszonkę w nim. Po upewnieniu się, czy mam pieniądze, zamknąłem portfel i schowałem go spowrotem do kieszeni. Po paru minutach dotarłem do swojej ulubionej kawiarni "Malowana Kawa". Wszedłem do środka. Przez to, że w kawiarence było cieplej niż na zewnątrz znowu musiałem zdjąć okulary i przetrzeć szkła. Podeszłem do lady.
- Dzień dobji - uśmiechnąłem się ciepło do ekspedientki. Złożyłem zamówienie na lody w pucharku, a następnie dałem pieniądze. Usiadłem przy najbliższym, wolnym stoliku. Dla dwóch osób. Położyłem portfel na stoliku, nie zapomnieć tylko o nim. Choć znając życie, to zapomnę. Zacząłem się bujać na krześle, patrząc na krawędź stolika w niby zamyśleniu. Przez ostatnie lata męczy mnie myśl, jak wyprowadzić się z domu i... Nie mieć takich kłopotów z tym. Które napewno będe miał. Z mojego zamyslenia obudziła mnie kelnerka, która postawiła mi na stole puchar lodów. Przestałem się bujać, podziękowałem grzecznie z uśmiechem. Zjem lody i co potem zrobię? Powłóczę się bez celu po mieście? Powoli mi się to coraz bardziej nudzi. I tak zastanawiałem się, a lody z pucharka powoli znikały, aż w końcu całkiem zniknęły. Aż nawet sam nie zauważyłem i "nabierałem" lodów 3 razy, a gdy zrozumiałem, że ich nie ma, westchnąłem cicho. Szybki zapłon, level ja. Wziąłem pucharek i postawiłem je tam, gdzie daje się brudne naczynia po posiłku i wyszedłem z kafejki. No nic, trzeba będzie teraz włóczyć po mieście. Odgarnąłem włosy, które przeszkadzały mi trochę i wyszedłem z kawiarenki. Skierowałem się na rynek, wkładając dłonie do kieszeni jeansów. Odwróciłem się, gdy jakaś kobieta krzyczała "Proszę Pana", bądź coś w tym stylu. Chyba do mnie, bo do mnienpodbiegała.
- Zostawił to... Pan... - powiedziała, lekko dysząc. Spojrzałem z zaskoczeniem na portfel, który przypominał mój. Sprawdziłem, czy w kieszeni go nie mam i czy kobieta mnie z kimś nie pomyliła. Ale się okazuje, że to mój portfel. Odebrałem go od niej.
- Dziękuję... Gdyby nie Pani, najpewniej bym psypomniałbym sobie o pojtfelu dopiejo jutjo. - uśmiechnąłem się ciepło do niej. - Sasa, miło mi - podałem dłoń brunetce. Lekko zmieszana, uścisnęła mą dłoń.
- Miło mi... Um... Sasa... Verinn jestem. - przedstawiła się. Na mej twarzy pojawił się grymas. Sasa... Że też nie potrafię wymówić nawet swojego pierwszego imienia.
- Wies... Nie bajdzo Sasa... Nie umiem mówić za dobze. Te djugie S mocniej się wymawia. Jozumies, nie?
<Verinn? Osobo, która ma na to odpisać, bo byndzie źle?>
Ilość słów: 610
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz