Nienawidziłam, nie cierpiałam, nie znosiłam wychodzić z domu, ponieważ to wiązało się z oglądaniem innych ludzi, którzy byli po prostu żałośni, nudni i nie dorastali mi nawet do pięt. Tak, wiem... Miałam i wciąż mam cudowne nastawienie, co do reszty świata.
Zwlokłam się z łóżka wcześnie rano, a pokrótce postanowiłam jakoś ogarnąć podkrążone oczy — wieczorne ,,spotkanie" dawało się we znaki. Rozejrzałam się po mieszkaniu nieobecnym wzrokiem, a od wizyty u Jiemmy nie mogło mnie nic uchronić. Na kogo powinnam zwalić pusty barek mistrza i całkowite zniszczenie drzwi oraz okien na pierwszym piętrze siedziby gildii? A to wszystko przez kilka godzin... Wzruszyłam ramionami, mając głęboko gdzieś kazania o moim nagannym zachowaniu oraz kary związane z niesubordynacją. Bez zastanowienia wyszłam pewnym krokiem na korytarz i tak też skierowałam się do gabinetu przywódcy. Zapukałam natrętnie do jego drzwi i westchnęłam zniecierpliwiona, gdy po kilkunastu sekundach nikt mi nie otworzył. Po co on w ogóle chciał mnie widzieć?! Przecież gildia i tak znana będzie z między innymi hulaszczych, dziecinnych występków nijakiej dziewiętnastoletniej dziewczyny, która uważa się za tą najlepszą, ponieważ właśnie taką jest. Przed odejściem zatrzymało mnie głuche warknięcie i odgłos ciężkich kroków. Pewna swego przeczesałam włosy i założyłam ręce na piersi. Po krótce zauważyłam masywną postać Jiemmy w drzwiach, więc z pogardą uchyliłam przed nim głowę i zaszczyciłam bezczelnym uśmieszkiem.
— Czego znowu ode mnie chcesz? — dostałam już wystarczająco dużo kar, nawet tych cielesnych, aby się do nich przyzwyczaić, a wręcz je polubić. Nie siliłam się jakoś sprecjalnie na miły i przyjemny ton. Byłam szczerze zmęczona robieniem za sukę na posyłki i inne zlecenia tego gbura.
— Zaczynasz robić się nudna, Hattori — syknął kąśliwie mężczyzna. — Ciągle tylko ta arogancka, tępa dziewczyna pokazuje mi się na oczy, a oczekuję wiernego, rozsądnego maga. Uprzedzałem wiele razy przed zrobieniem Tobie krzywdy, a zatem się pilnuj i właź w końcu.
— Taki mam zamiar, ale swoim ciężkim sadłem trochę miejsca jednak zajmujesz — mruknęłam do siebie i niby posłusznie weszłam do lokum przywódcy. Okręciłam się wokół własnej osi i przystanęłam na środku pokoju z rękoma w tylnich kieszeniach wysłużonych, ciemnych spodni. W pomieszczeniu dominowały ciemne, stonowane kolory z domieszką drewna. Wszystkie meble były masywne i pewnie drogie jak choolera, ale nie ma, co się dziwić. Taki tyran jak mistrz Jiemma przecież zasługiwał na luksusy oraz inne mało istotne duperele.
— Trochę mi się śpieszy, a zatem niech Pan się spręża — nakazałam i cmoknęłam zniesmaczona samym czekaniem, aż ten otworzy gębę i zacznie pieprzyć na temat mojego sposobu bycia i takie tam. Widać, że mistrzuniu hamował się przed siarczystym zaklęciem albo czymś jeszcze mniej stosownym. Uderzyć mnie? To też wchodziło w grę, lecz ta sztuczka była już nieco przereklamowana ze strony tej kupy mięśni.
— Nie mam pojęcia, kto mógłby wytrzymać z czymś takim jak Ty, ale postaraj znaleźć sobie taką osobę, ponieważ w pojedynkę nie dasz rady — zaczął w ciul ciekawie oraz tajemniczo, więc nieco podminowana, przetarłam twarz zimnymi dłońmi.
— Może jaśniej? Mam czytać między wierszami, czy jak? — prychnęłam z pogardą — Co mam znowu zrobić? Tym razem zatańczyć nago u tej dobrusieńkiej gildii? Jak to było... Blue Pegasus? I nie zamierzam z nikim współpracować. Wybij to sobie z tego zakutego łba — warknęłam ostrzej, ale dla własnego bezpieczeństwa stanęłam za ogromnym stołem. W przywódcy gotowało się, a gdy to zobaczyłam, uśmiechnęłam się triumfalnie. — Naprawdę powinieneś się streszczać, mistrzu, bo...
— Mieszkańcy — zaczął w końcu mówić, a czuć było od niego gniewem. — Bestia, potwór, krwiożerczy zwierz — westchnął zrezygnowany. — Ataki pojawiły się kilka dni temu i w końcu postanowiłem zareagować. Zapewne zapytujesz, dlaczego wybrałem Ciebie, czyż nie? Z przymusu, ponieważ reszta magów w gildii coś robi, a nie wiecznie się obija! — miałam rację, że będzie prawił kazania o moim nierozważnym zachowaniu. Oparłam się znudzona tyłkiem o brzeg stołu, a tym samym plecami do jasnowłosego.
— Mam to gdzieś? — podsunęłam sarkastycznie i zmęczona naszą pseudo gierką, powoli skierowałam się w stronę wyjścia. — Znasz kogoś takiego, kto wytrzymałby ze mną? Przyznam, że jeszcze nie spotkałam takiej osoby — po dłuższym namyśle dodałam. — Ja w ogóle nie znam nikogo z gildii — oznajmiłam nieco tym ździwiona, lecz szybko wyrwałam się z zamyśleń pokręceniem głowy. — Więc TO COŚ zjada pewnie bezbronne owieczki, a ich wnętrzności rozciąga po dolinach, polanach, lasach, co nie? Łatwizna znaleźć takie łażące gównoo — prychnęłam pobłażliwie.
— Żebyś się nie ździwiła — mruknął białowłosy idiota, lecz na to już nie miałam chęci odpowiadać. W momencie, gdy wychodziłam przez próg jego jakże obskurnego mieszkanka, Jiemma jeszcze dodał: — Weinbergowie na Ciebie czekają — zakrztusiłam się własną śliną, a jedno pytanie zaprzątało mą głowę: *Kto to kurwaa jest?* Nim zdążyłam chociażby pisnąć, mężczyzna wypchał mnie z lokum. — Nie zawiedź mnie po raz kolejny, bo naprawdę będę zmuszony by wydalić Cię z gildii Sabertooth — trzasnął potężnymi drzwiami, a ja stałam jak kretynka na korytarzu przez następne cholernie długie sekundy.
— Ale mi się tak nie chce — zawyłam żałośnie.
***
Po kilku godzinach szwendania się po wiosce bez celu, miałam ochotę skoczyć do baru na następne kilka dni i ,,poznać" nowych chłopaków, ale jak na złość, nie było mi to dane. Przechodząc obok kolejnego mieszkania, dostałam drzwiami, które musiałam przytrzymać, aby nie zostać bez oka lub nawet całej szczęki. Z domu wyszła dziewczyna, a wyraz jej twarzy wyrażał więcej niż chciałam. Patrzyła się na mnie przez chwilę, ale wciąż nie mogłam jej znikąd skojarzyć. Po jakimś czasie mierzenia się wzrokiem, to mnie ciutkę podirytowało. Gwałtownie wyciągnęłam rękę w stronę nieznajomej i chamsko pociągnęłam na ziemię. Gdy spojrzała na mnie ze złością w oczach, prychnęłam.
— Skoro wolisz przepraszać w tej pozycji, proszę bardzo — zaszczyciłam jasnowłosą jednym z moich chytrych uśmieszków.
— Przepraszać? Zniżam się do Twojego poziomu, aby z Tobą porozmawiać — zripostowała w jednej chwili, co naprawdę mi się nie spodobało, a jednocześnie wprawiło w chwilowe otępienie. A więc pyskujemy? Do mnie? Westchnęłam i spojrzałam na nią z góry, na znak, aby się podniosła. Gdy w końcu stanęła przede mną, chciałam popchać młodą jeszcze raz, ale obydwie usłyszałyśmy gniewne warknięcie ze środka mieszkania. Zaciekawiona skierowałam tam swój wzrok, lecz wychodzący z lokum chłopak po prostu mnie zlał i zaczął mówić do dziewczyny.
— Miałaś iść jako pomoc Mishuri, a nie się obijać? Myślisz Ty czasem?
A więc dobrze trafiłam! Kochające się rodzeństwo — Weinbergowie. Pozostało mi wyciągnięcie jednej osoby z tej dwójeczki, załatwienie tego całego zadania od mistrza i wiedzenie spokojnego, grzecznego żywotu. Czy to takie proste? Za niedługo powinnam się przekonać.
— Właśnie po to tutaj przyszłam. Niewielka pomoc przy łatwiutkim zadanku. Naturalnie, że poradziłabym sobie sama, ale obecność drugiej osoby nieco motywuje i zachęca do działania — kłamałam jak z nut. Nie ma mowy żebym pozbyła się jakiegoś bezdomnego psa, który atakuje kogo popadnie! A jak już, to ktoś odwali robotę za mnie. Chyba, że sprawy potoczą się nie po mojej myśli, ale tym zajmę się później.
— Misja? — spytało blondwłose dziewczę z wyczuwalną nutką zainteresowania.
— Krótkie zadanie, — odpowiedział jej braciszek — ale o tym możecie porozmawiać same.
Odetchnęłam z triumfalnym uśmiechem, gdy chłopaczyna się oddalił. Poklepałam tymczasową wspólniczkę po ramieniu i przyłożyłam palec do ust.
— Naprawdę radzę Tobie, abyś słuchała się mnie. To wszystko nie skończy się dobrze, jeśli coś wywiniesz. Rozumieny się? — ostrzegłam.
— Martw się o siebie — po raz kolejny odpyskowała. — Właściwie w czym mam Ci pomóc?
Czyżby była taka ciekawska jak ja?
— Ja sama nie wiem... — mruknęłam pod nosem, ale dodałam tajemniczo.— Owce — widząc ździwienie na jej uroczej twarzyczce, kontynuowałam, idąc przed siebie. — Dzisiaj spotkałam się z Jiemmą i polecił mi ogarnąć trochę to tu, to tam. Ponoć gdzieś wokół granic gildii grasuje dość... nieprzyjemne stworzonko. Dotychczas zauważono tylko zniknięcia owiec i inne pomniejsze szkody, ale jeśli nie wytępi się tego paskudztwa raz na zawsze, skutki mogą być opłakane. W każdym razie ja to tak odebrałam — wyjaśniłam dziwnie poważnie, a widząc przed sobą niski płot, przeskoczyłam przez niego i skierowałam się na spokojniejsze błonia. — Mistrz powiedział, abym znalazła sobie towarzysza, który powinien ze mną przeżyć i wytrwać, a zatem... Nawinęłaś się Ty. Wchodzisz w to? Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wrócimy na spokojnie do gildii, a mieszkańcy będą nas tulić, czy co tam jeszcze — wzdrygnęłam się na samą myśl. — I w sumie innej opcji nie ma. Poradzę sobie — widząc jej karcące spojrzenie, dodałam — Poradzimy. To miałam na myśli — patrzyłam jak zwinnie pokonuje płot. Powinna się nadać. Zależało mi tylko na wykonaniu zadania, a nie zdobywaniu chwały i innych takich. — Pewnie masz pytania, prawda? — mruknęłam, powracając do tej obojętnej, wkurzającej Mishuri. Kiedy ,,koleżanka" nic nie odpowiedziała przez dwie sekundy, poszłam dalej przed siebie z zamiarem zanalizowania okolicy. Dawno tutaj nie zabawiałam, trzeba było przyznać, a jeszcze z kimś to już w ogóle. — Ruszaj tyłek, blond szczeniaczku! — zawołałam, leniwie patrząc się przez ramię. Wszystkie wątpliwości rozwiały się w jednej chwili, ponieważ wiedziałam, że znalazłam osobę, która ze mną wytrwa i nie porzuci. Może i nieco wredna i bezczelna, ale nie można być miłym cały czas. Wątpiłam w magię przyjaźni, lecz może zawrze się dobry sojusz, co? Pod warunkiem, że po drodze nie skoczymy sobie do gardeł. Rany... Lałam wodę, myśląc. Co mi na łeb padło?!
Atalio? Ja Ci zrobię zgonowisko.
Ilość słów: 1543
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz