Wtem, wszyscy usłyszeli ciche skrzypienie gałki w drzwiach do salonu łączonego z kuchnią. Drzwi uchylały się niemiłosiernie wolno, aby ukazać im wszystkim postać najstarszej z wiedźm - już znacznie mniej bladą, lecz grube bandaże sugerowały, że powinna leżeć, a nie chodzić. Satoru wiedział, kim była ta kobieta, była to Cassiopeia, z którą niegdyś, w latach młodości, jego wuj miał romans. Czarownica blado uśmiechnęła się do Manon, do nich, po czym jej wzrok pomaszerował wprost na wuja. Ten już siedział z wysoko uniesioną głową i jego oczy lśniły od emocji, kiedy patrzył na kobietę. Satoru nie śmiał się poruszyć, wiedział, jak ważne to musialo być dla jego wuja, skoro ON nie wiedział, co ma powiedzieć, co z siebie wykrztusić. Patrzył się na kobietę z niedowierzaniem - to naprawdę była ona, jego młodzieńcza miłość. Uratował ją, widział ją ponownie, choć dawno pogodził się z tym, że więcej jej nie zobaczy. Policzki wuja oblały się czerwienią, co zapewne wynikało z ogromu uczuć oraz wrażeń. Klatka piersiowa mężczyzny opadała się i unosiła. Z szurnięciem odsunął krzesło, choć nawet nie wiedział, po co, i wstał. Cassiopeia nic się prawie nie zmieniła, stwierdził wuj. Ciągle patrzyła się na ten cały świat bystrymi, żółtymi oczami. Co prawda, jej włosy przecinały pasa siwizny, nadalny wydawały się być tak samo niebiańsko zdrowe i miękkie. Wyrazem twarzy, swą postawą przypominała jednak wujowi tę samą, młodą dziewczyną, którą spotkał, kiedy wychodził z uniwersytetu. Zaczepiła go, pytając się, czy mają tu jakiegoś "ludzkiego zielarza". Henry już wtedy, jako młody, wysoki, może trochę żylasty chłopak, był silnie uzależniony od nikotyny. Popatrzył się na dziewczynę tak zaskoczonym spojrzeniem, że oczy prawie wypadły mu z orbit. Powiedział, że zna jednego i zaprowadził nieznajomą do warsztatu zielarza, lecz ta rzekła, że przyjdzie tu później i tak też obeszli miasto dwa razy. Nie skończyło się tylko na tym! Na Boga, nie! Codziennie ze sobą spacerowali, dyskutując o alternatywach medycyny, które Henry Yoshida niegdyś wyśmiewał. "Przyłożenie liścia babki to rozwalonego łuku brwiowego nic nie da. Musisz go zszyć nicią". Tak kiedyś powiedział Cassiopeii.
Wiele godzin spędzili ze sobą, nie raz też dziewczyna bywała w jego kawalerce. A cóż tam robili? Nie wiem, niech to pozostanie ich słodką tajemnicą. Jak wiecie, Henry niegdyś miał na nazwidko Yoshida, lecz zmienił je od razu po wstąpieniu na studia. Chciał być normalnym studentem, a nie ochłapem słynnrj rodziny Łówców. Niegdyś jego brat, ojciec Satory, zapytał go, dlaczego Henry chce być lekarzem. Odpowiedź była banalnie prosta - wuj chciał ratować ludzi. Ten też szczytny cel rozłączył ścieżki jego, jak i pięknej Cassiopeii. A ona była iście piękna, każdy się na nią patrzył na ulicy! Na uniwersytecie rozmawiano tylko o wysokim studencie i czarnowłosej, wtedy wręcz, seksbombie. Henry z żalem powiedział swej partnerce, że medycyna to niebyle wyzwanie i musi oddać się w stu procentach tej nauce. Było to jedno z najgorszych pożegnań, lecz czarnowłosa skinęła mu spokojnie głową, jakby od początku była gotowa na taki obrót sytuacji. A więc tak też się rozeszli. Henry nie raz tego żałował, lecz zbyt zajęty był sięganiem po trofea, stypendia i pochwały lokalnych chirurgów. Przyszła pora, kiedy dowiedział się o tym, że jego brat wychodzi za uroczą Agnorę Jakąśtam. Henry był zaskoczony faktem, gdy dowiedział się, że będą mieli syna. Arsene urodził się osiem miesięcy później. Trzy lata po nim Satoru. To nie było tak, że Henry kochał bardziej młodszego z rodzeństwa, ale łączyło go z nim znacznie więcej. Od początku wydawał się być inny i zawsze w jego spojrzeniu czaiła się jakaś nadnaturalna iskierka. To prenie był zarodek magii, w końcu Henry dowiedział się, że chłopak opuszcza swoją rodzinę i wyjeżdża do Gildii Blue Pegasus. Oczywiście, że nie w warunkach pokojowych. Rozmawiał z ojcem chłopaka, ale ten z rozdrażnieniem odpowiadał, że się zawiódł na swyn synu i nie chce go znać. A potem, siedem lat później Satoru przyszedł do niego, nosząc białowłosą dziewczynę. Tą dziewczyną była teraz Manon, którą chłopak zdawał się kochać nad własne życie.
Ta masa wspomnień uderzyła w lekarza i zachwiał się, kiedy się prostował. Spojrzał na Cassiopeię i nie wiedząc, co rzec, wykrztusił:
- Powinnaś leżeć w łóżku, Cass. Jeszcze rana się otworzy, a słowo daję, wtedy dostanę już zawału.
ach, jak ja lubię henry'ego i cassiopeię
ilość słów: 1110
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz