19 mar 2019

Od Satoru c.d Manon

Pewnie nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak przepięknym uczuciem była ulga po uratowaniu człowieka czy innej istoty. Nie tylko towarzyszyło temu wielka radość, ale coś na rodzaju cudnego okresu haju, kiedy lekarz był święcie przekonany, że potrafi dokonać wszystkiego. Jest to bardzo specyficzna emocja, ciężko ją opisać, jeśli kiedykolwiek się jej nie doznało, a w mym krótkim życiu nie miałam szansy ów uczucia zaznać (moja matka zapewne jest ze mnie dumna). Wracając do naszego bohatera, Satoru, ten właśnie stał z wujem nad zlewem i starannie ścierał ze swoich palców resztki krwi, które przebiły się przez rękawice medyczne i wciskały się pod paznokciem. Szorował dłonie z takim zapałem, jakby właśnie przebiegał maraton, przy czym myślał strasznie dużo nie tylko na temat uratowanej Czarnodziobej, co było cudem, ale też o Manon i o dziecku. Matko, jak on już chciał ją zobaczyć, nie w sposób taki, jak przed drzwiami, gdzie musiał tłumić wszelkie emocje, bo liczyła się każda sekunda, którą tam przestali. Chciał z nią porozmawiać, był spragniony wszelakiego kontaktu z białowłosą i, na litość boską, w końcu w jej brzuchu rozwijał się ich syn! W końcu udało się chłopakowi zdrapać całą krew i ruszył szybko się przebrać, wręcz pobiegł, jak na skrzydłach. Wykąpał się, tak jak wcześniej zaproponował mu wuj i gdyby nie myśli nękające naszego bohatera, siedział by tam tylko dwie minutki, a w rzeczywistości przesiedział tam dobre dwadzieścia minut. Przebrał się w najzwyklejszą koszulę i zbiegł na dół. Wiedział, że Manon go unikała, uwierzcie mi, że w takim domu nieciężko się tego domyśleć. Było mu z tego powodu przykro, bo zdawał sobie sprawę, że białowłosa wini za siebie wszystko i uważa się za omen nieszczęścia w jego oczach. Młody Yoshida chciał z nią porozmawiać, ale dobrze wiedział, jak to jest, jak ktoś się narzuca, więc po prostu siedział w salonie na dole. Czekał, czekał, jak każdego, piekielnego dnia i każdej nocy. Czekał na swoją ukochaną z nie mniejszą nadzieją. Ona zejdzie, zdawała się mówić jego postawa. Tuż za nim pół drzemał jego wuj na stole. Dobrze wiedział, jak Henry był niesamowicie spokojny, jak usatysfakcjonowany tym, czego udało im się dokonać. Był zapewne w niebiańskim nastroju, papieros (niezapalony), wciąż tkwił pomiędzy jego środkowym a wskazującym palcem. Zdawać by się mogło, że obserwuje swojego bratanka spod przymkniętych powiek. Satoru wrócił wzrokiem na schody, jakby czekał na Manon i ujrzał ją. Schodziła po schodach. Na jej twarzy widział malujące się emocje, lecz przede wszystkim niepewność i bolesne w oczach Yoshidy poczucie winy. Jej żółte oczy świeciły się nie tylko od lamp, ale też ze zmęczenia, a białe włosy spływały luźno po jej ramionach. Mimo tego, że unikała wzroku chłopaka, ten już miał zamiar się zerwać, by uścisnąć Manon, lecz jej kuzynka powstrzymała go ciężkim spojrzeniem. Chłopak zacisnął zęby i usiadł ponownie na fotelu. Starał się usadowić wygodnie, nie podwijać nóg, nie wiercić się - przypominał sobie wszystkie uwagi swojej matki do tego, jak siedzi, lecz nie potrafił siedzieć spokojnie. Obserwował, jak dwie czarownice sadowią się na sofie, przed Satoru. Białowłosa patrzyła się niby w jego stronę, lecz na pewno nie na niego. Satoru ponownie się wiercił w fotelu, ale też czuł pewien luz i swobodę przy obecności dziewczyny. Dziwacznie mi opisać te dwie tak ze sobą sprzeczne emocje w jednym ciele i w jednej chwili.
- Nie jesteś mi nic winny, Yoshida Satoru - w końcu białowłosa się odezwała. Na dźwięk tak potwornie oficjalnie wymówienia jego imienia, mag aż drgnął niespokojne, a serce ścisnęło mu się niebezpiecznie. Patrzył na Manon szeroko otwartymi oczami, patrzył na nią, jakby mówił, aby przestała się obwiniać, aby spojrzała prosto na niego i mówiła do niego z taką samą swobodą jak jeszcze niedawno. - Wiem, że go nie chcesz, ale chciałabym tylko zakomunikować, że chciałabym nazwać go Henry - kontynuowała czarownica, na co moc uczuć uderzyła do głowy młodego Yoshidy. Manon uważała, że on nie chciał ich przyszłego dziecka, że nie chciał j e j. Zerwał głowę do góry w tym samym momencie, co jego wuj - właśnie Henry. Oboje spojrzeli na białowłosą, oboje z dziwaczną mieszaniną wzruszenia i niepokoju w oczach. Nie muszę chyba wspominać, jak wuj był wzruszony, a jak Satoru zaskoczony - i to pozytywnie. Można by pomyśleć, że w tym momencie mógł być on jeszcze bardziej poruszony, niż jego krewny. - Chciałabym, aby był tak dobry, jak ty - dodała Czarnodzioba do jeszcze zbyt zadziwionych mężczyzn, aby w ogóle mogli wykrztusić z siebie zdanie, które miałoby sens i gramatyczny ład oraz skład. Satoru tym bardziej nie wiedział, co ma powiedzieć. Manon się z nim autentycznie ż e g n a ł a. Uważała, była święcie przekonana, że młody Yoshida jej tu nie chce!
W tym przekonaniu upewnił się brunet jeszcze bardziej, kiedy białowłosa wstała i bliska łez ruszyła w stronę drzwi. Satoru złapał ją za nadgarstek. Nie miał zamiaru pozwolić jej wyjść, na pewno nie przed tym, aż nie powie wszystkiego, co myślał prosto do niej, patrząc wprost na nią. Manon odwróciła się w jego stronę i po raz pierwszy od tak niemiłosiernie długiego okresu czasu spojrzała mu w oczy - wreszcie, na boskie szczęście, w końcu spojrzała na niego - prosto na niego! Satoru tak bardzo tego pragnął, tak bardzo chciał, aby dziewczyna na niego w końcu spojrzała. I to zrobiła. Satoru, nim zaczął mówić, nim potok słów i wyznań pełnych emocji, i tych może bardziej bliższych goryczy, i tych tak pełnych intymności ludzi nie zakochanych, ale kochających się, potarł nadgarstek Manon kciukiem, patrząc się na jej brzuch. To tam właśnie rozwijało się ich dziecko, ich syn. Cudo, na które czekał tyle cholernych dni! Nim przeszedł do swego monologu, palnął:
- Czy mogę dotknąć?
Po chwili zdał sobie sprawę z tego, jak idiotycznie musiało to brzmieć, bo poczerwieniał cały na policzkach i spuścił wzrok na chwilę na podłogę. Lecz w tej sytuacji idiotyzmu zarzucić mu nie mogę, no bo, powiedzmy sobie jedno, myślę, że każdy chciałby położyć dłoń tuż nad rozwijającym się skarbem i owocem miłości. Myślał, że Manon się nie zgodzi albo zinterpretuje to jako wyproszenie z domu, ale ta skinęła głową - trochę niepewnie i wolno. Satoru nie obchodziło go to, czy byli obserwowani, czy nie i po prostu przyłożył dłoń do może niezbyt wielkiego brzucha białowłosej, ale i tak już takiego, aby zdradzić ciążę. Nie potrafię opisać fascynacji młodego Yoshidy tym zjawiskiem. Był święcie przekonany, że czuł bicie serca małej istotki, że czuł jak się rusza, choć fizycznie było to niemożliwe.
- Manon - powiedział głosem pewnym, łagodnym i pełnym miłości - często cię przepraszam i chciałbym cię przeprosić za to, że nie mogłem przy tobie być. Uwierz mi, że chciałem być przy tobie. Cały ten czas! Jednak nie miałem możliwości... A szukałem każdego możliwego sposobu, aby do ciebie dostrzegł - na chwilę przestał mówić, czując jak musi wziąć za wodze wszystkie swoje emocje. - Nie chciałem, abyś uznała, że cię winię za to. I nie winię, Manon, nigdy w życiu. Tak bardzo cię przepraszam, że się winisz, bo to nie jest twoja wina! - przez ten cały czas nie spuszczał dłoni z jej brzucha i patrzył się prosto w jej oczy: te piękne, złoto-żółte oczy, jakże cudne, w które mógłby się wpatrywać codziennie. - Nie mów też, że nie chcę tego dziecka, proszę. Kiedy się mnie o to zapytałaś nie byłem jeszcze gotowy, byłem niedojrzały i miękki, ale teraz jest inaczej. Manon, ja chcę, abyś została, abyśmy mogli razem żyć i razem będziemy wychowywać naszego syna - jakże dumnie brzmiało to, co właśnie powiedział nasz młody Yoshida; ujęłabym, że po prostu jego uśmiech mówił wszystko. - Wiem, że nie mówię może tego często, bo nie cierpię szastać wielkimi słowami (i tutaj Satoru nie miał na myśli urazić swej ukochanej, czy pokazywać, że tak mało mówił jej, co do niej czuje, ale powiedzmy sobie szczerze - wyznania o miłości, rzucane na prawo i lewo, tracą na znaczeniu), ale kocham cię nad życie. Kocham cię bardziej, niż mógłbym sobie wyobrazić, nigdy za mocno, nigdy nie jest za mocno. I pozwól mi pokazać, że kocham również i dziecko, które nosisz. Proszę. - uśmiechnął się lekko, był to uśmiech pełen nadziei, pełen czułości, przeznaczony tylko dla Manon i niebawem może też dla ich dziecka. O ile los pozwoli. I oby pozwolił.

oby Ci się podobało! kocham <3 Manon?

ilość słów: 1359

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz