2 mar 2019

Od Lionella c.d: Mishabiru

Lionell podążał ciemnymi uliczkami po mieście z nadzieją, że dzisiejszej nocy już nikt mu nie będzie przeszkadzał; za dużo przeżył dzisiaj, los mógł na moment odwrócić się od niego plecami, taką miał bodajże niewątpliwą nadzieję. Zdyszany chodził bez celu po parku, który tak uwielbiał. Dzisiaj był u lekarza ponownie, przez nieustające prośby matki, gdyż jego zwierzątko zagospodarowało sobie już większą część obu płuc, powoli nie miał czym oddychać, więc nawet chodzenie przysporzyło mu wiele trudu, nie wiedział nawet czy będzie w stanie wrócić taki kawał do domu; niedbale westchnął, nie przejmował się tym, mógł zasnąć jak menel bez problemu; kim więcej właściwie był? Tylko wrzodem na tyłku. Lekarze proponują zwiększenie dawki leków oraz szybką chemioterapię, która pozwoliłaby przeżyć Caravessiemu rok dłużej; medycyna wydaje się być w jego oczach coraz bardziej beznadziejna. Karmią Cię papką, tracisz włosy a wstanie z łóżka staje się niemożliwe i to wszystko dlatego, aby przeżyć rok dłużej... Imponujące! Mężczyzna kopnął kamień, który odważył się stanąć mu na drodze, po czym odpalił kolejnego z kolei papierosa. Powoli kończyła mu się paczka, będzie musiał zajść do sklepu, ale to jeszcze nie teraz... Nie teraz. Odpalił drugi koniec i wziął głęboki wdech; dym bardzo szybko rozprzestrzeniał się już po zjedzonych w większości płucach; chłopak potrafił w dzień przepalić nawet dwie paczki i nie czuł do siebie wstrętu; tytoń pomagała mu żyć, zastępowała oddychanie i zdawała się być jego najlepszą przyjaciółką; nie przyniosła mu śmierci, to złośliwe geny, czy też zachcianki Pana wszechświata sprawiły, że chłopak od dziecka cierpiał na możliwie najgorszą chorobę płuc; wszyscy mówili, że będzie dobrze, przecież wiele ludzi wychodzi z tego bez komplikacji, nie ma się o co martwić, ale słowa ludzi od zarania dziejów były bezwartościowe... Z takimi myślami szedł dalej mrocznymi uliczkami, które imponowały mu błogim spokojem; one jako jedyne tworzyły barierę przed otaczającą go rzeczywistością, nad ranem znowu pojawią się tutaj ludzie i cały czar pryśnie, niczym bańka mydlana, wraz z jego chęciami do życia. Nagle mężczyzna usłyszał hałas, więc bez zastanowienia odwrócił się w tamtym kierunku, zza pyłu wyłonił się również osobnik płci męskiej, który wydałby się Lionellowi na pewno intrygujący, aczkolwiek chłopak dawno przestał patrzeć na kogoś w ten sposób, zaklaskał i zamruczał ironiczne słowa, jak to miał w zwyczaju.
- Matka nie uczyła cię, żeby nie zaczepiać nieznajomych na ulicy? – Odwrócił się i lustrował białowłosego od góry do dołu swoim wzrokiem.
- Tylko tych przystojnych, bo mogą narobić problemów - zaśmiał się i puścił do drugiego towarzysza oko na znak, że jest tylko urodzonym ironicznym pajacem - Fajkę? - wyciągnął prawie to skończoną paczkę w stronę obcego, ale ten odmówił, choć widać było, że jego też interesuje ten klimat nałogów.
- Nie? To dobrze, bo oślinione, jeszcze złapałbyś różne choroby, a nie polecam - jego praktycznie każde zdanie zawsze musiało być dotknięte jakąkolwiek ironią, tym się bronił. Chłopak ostatecznie zrezygnował z dalszego podtrzymania rozmowy, gdyż robił to nadzwyczaj nieumiejętnie, wiecznie rozmawiał tylko z Klementynką, albo inaczej; Panią Wdową, która kochała w tym czasie jeść szczury.
- Stać, oboje pod mur - usłyszał za plecami i zdziwiony ponownie odwrócił się, gdy banda zakapturzonych wysłanników z magicznej "psiarni" aka Rady Magii świeciła mu latarką prosto w oczy. Jeden z nich, ewidentnie najsilniejszy złapał białowłosego za kark i popchnął w stronę miejsca, z którego niedawno został sam pył.
- Przysięgam, to nie my, mój rak wydostał się na zewnątrz i zrobił totalny rozpierdol - podniósł ręce do góry w celu kapitulacji, po czym spojrzał na drugiego białowłosego, który maczał w tym swoje palce. Skoro już miał zostać zakuty, to chociaż niech go odwiozą do psychiatryka, bo tam dają dobre proszki.


Rozkręci się, bo na razie musimy znaleźć obie akcję, Miska?

ilość słów: 596


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz