11 sty 2019

Od Satoru do ktosia

Śnieg już zdążył przykryć grubą warstwą prawie całe Earthland, co wdawało się we znaki licznym jej mieszkańcom. Puch blokował drogi, lód sprawiał, że chodnik był śliski i bardzo łatwo było się na nim przewrócić, a ostre oraz lodowate płatki śniegu bezlitośnie drażniły odsłonięte twarze i dłonie. Satoru kierował się jedną z głównych ulic w stronę dosyć dużego kościoła, zwanego przez niektórych Świątynią. Chłopak nie szedł tam tylko po to, by się pomodlić (ostatnio z jego wiarą i tak zrobiło się krucho), ale by poobserwować ludzi i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, czy jest... bezpiecznie. Satoru otworzył rodzinie z drewnianym wózeczkiem drzwi od budynku i uśmiechnął się życzliwie do cywili. Odwzajemnili jego gest, po czym weszli do kościoła. Złotowłosy od czasu do czasu zastanawiał się, czy ludzie w ogóle rozpoznają, że jest magiem, w końcu swój znak Gildii zakrywał szczelnie grubym szalem. Pewnie tak, może to było coś w jego posturze - treningi odbiły się na jego sylwetce oraz zachowaniu.
W końcu chłopak znalazł się w środku i omiótł czujnym spojrzeniem swoich błękitnych oczu cały ołtarz oraz ławy, na których już ściskali się zziębnięci ludzie. Blondyn nie znalazł miejsca, gdzie mógłby usiąść, więc przystanął przy chropowatej kolumnie z lodowatego kamienia. Nie czekał długo na rozpoczęcie mszy - brat zjawił się zaraz po jego przyjściu, uniósł dłonie ku górze i pobłogosławił wszystkich zebranych. Satoru przyjrzał mu się dokładnie, mężczyzna był tęgi, o kilku podbródkach falujących przy prawie każdym ruchu, pulchnych dłoniach i głowie zgolonej tak gładko, że odbijało się od niej światło. Na ogromnej twarzy wybiły się szare, lśniące oczy, które jakimś cudem nie ginęły pod krzaczastymi brwiami. Kapłan sprawiał wrażenie miłego, cierpliwego i wyrozumiałego. Młody mag miał wrażenie, że brat czasem patrzy w jego stronę, jakby był zaskoczony samą obecnością Satoru, lecz jego twarz pozostawała nieruchoma. Chłopak też czuł się dziwnie, może nie źle, ale niepewnie. Były to jego pierwsze dni, kiedy pracował w terenie i jako oficjalny członek Gildii Blue Pegasus. Sam nie wiedział, czego powinien się spodziewać po pierwszym dniu, czuł pewien niepokój i tremę. Zapytał się znajomego z gildii o wyższej randze, który miał kontakty z rządzącymi o jakąś pomoc - kogoś, kto mógłby mu towarzyszyć podczas pierwszej straży. Odpowiedziano mu, że w mieście nad East Lake na pewno ktoś będzie na niego czekał - może nie z tej samej gildii, ale o ,w miarę możliwości, przyjaznych nastawieniach i powie mu, co i jak. Satoru wówczas pokiwał tylko głową.
Intuicja mu podpowiedziała, żeby wybrał się tutaj, żeby wszedł do Świątyni i chociaż wysłuchał tego, co ma do powiedzenia Bóg i trochę obcował z tutejszym mieszczaństwem. Lud odpowiadał gorliwie na każde wezwanie kapłana - kiedy mężczyzna kazał złożyć ręce przy piersi - robili to i ludzie, kiedy kazał się modlić - modlili się. Satoru nie znał słów wszystkich modlitw, więc wtedy po prostu stał i patrzył się w stronę ołtarza. Można by było powiedzieć, że modli się w środku.
Chłopak nastawił uszu, kiedy kapłan napomknął o magach i o magii, która wszystkich ich łączyła, chroniła oraz nadawała kolorową nutę całemu światu. Zszedł na temat bardziej złowrogi, ostrzegał ludzi przed mroczną magią oraz przed czarownikach, którzy ją praktykują. Zapewniał lud, że wspólnymi siłami się obronią, pokonają zło i odpędzą ciemność w kąt, z którego już nie ośmieli się wrócić. Mieszkańcy słuchali go jakby ze wzruszeniem, a w niektórych oczach Satoru znalazł iskrę, iskrę wiary oraz nadziei.
- Jeśli uwierzymy, jeśli wzniesiemy się z prośbą do Boga i jeśli zaufamy Gildiom... możemy wspólnymi siłami stawić czoło złu i Szatanowi - kapłan zacisnął grubą dłoń w pięść. - Albowiem! - podniósłszy głos, skupił na sobie uwagę nawet najmłodszych słuchaczy. - Tylko trzymając się skrzydeł Pana oraz Jego wysłanników, magów, możemy wygrać. Amen!
- Amen! - odpowiedział mu chór głosów cienkich, grubych, wysokich, niskich, dziecięcych i dorosłych.
Satoru ledwo poruszył wargami, ale również odpowiedział na przemówienie brata.
- A teraz pochylmy nasze głowy i pomódlmy się do Pana! - kapłan przymknął oczy.
Tłum, jakby na zawołanie, upadł na kolana, złączył dłonie i pochylił głowy nisko. Usta wszystkich ludzi poruszały się w cichej modlitwie, którą rzekomo słyszeli tylko oni i ich Bóg. Chłopak pomyślał, że może też powinien się pomodlić, ale w tym momencie jego spojrzenie przykuła postać stojąca po przeciwnej stronie ław, w cieniu jednego z mniejszych ołtarzyków, które miały upamiętniać jakiegoś świętego. Satoru nie dostrzegł ani jej twarzy, ani żadnego detalu, który zdradziłby chociaż płeć osobnika. Nie klęczał, ani nie kucał, tak jak wierzący. Stał dokładnie tak samo bezczynnie jak Satoru. Coś zaczęło mrowić go w dłoniach, a w mózgu huczało mi tylko jedno słowo: Mag.

Ktoś?

ilość słów: 751

1 komentarz: