18 lut 2018

Od Olivii - "Misja eskorty”

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegar, który wybił równo szóstą rano. Zmarszczyłam delikatnie czoło, widząc czas. Było to dla mnie dziwne, że o takiej godzinie, ktoś chciał się ze mną spotkać.
-Już idę! - krzyknęłam zaspana i szybko wstałam z łóżka. Skierowałam się w stronę drzwi, po drodze jeszcze chwytając szlafrok. Cóż, niekoniecznie chciałam, by tajemnicza osoba zobaczyła mnie w samej piżamie, która składała się z cienkiej i luźnej koszulki oraz bardzo krótkich spodenek. Nałożyłam na siebie jakieś okrycie, po czym otworzyłam drzwi. Przede mną ukazał się Makarov, który na mój widok, otworzył szeroko oczy.
- Wybacz, że tak wcześnie. - oznajmił przyjaznym tonem. Właśnie to ceniłam w swoim mistrzu. Był miły dla każdego członka, a co ważniejsze, zawsze ich przyjaźnie traktował. - Ubierz się przede wszystkim. - dodał, wskazując palcem na mój różowy szlafrok.
- Dobrze mistrzu, Makarov'ie. - przytaknęłam głową i zamknęłam drzwi. Z szuflady wyciągnęłam pośpiesznie białą koszulę oraz brązowe, obcisłe spodnie. Przebranie się, nie zajęło mi dłużej niż pięciu minut. To oczywiste, że nie chciałam, by mistrz na mnie czekał. To byłby totalny brak szacunku. Już ubrana w ciuchy cywilne, ponownie otworzyłam drzwi i wpuściłam staruszka do mojego mieszkanka.
- Wybacz Olivio, że przychodzę do ciebie o takiej porze, ale mam dla ciebie ważną misję. - zaczął mężczyzna, który usiadł sobie wygodnie na foteliku. - Nie chcę za bardzo ciebie wysyłać na takiego typu zadania, ale nie ma nikogo innego, kto mógłby przejąć tego typu misje. - dodał spokojnym głosem. Mówiąc te słowa, delikatnie przytakiwał głową.
- Jakiego typu? - zapytałam się lekko zaniepokojona słowami mistrza.
- Eskorta. Tyle że, przez morze, gdzie możesz się jeszcze napotkać na piratów. - odpowiedział, cicho wzdychając. Makarov doskonale wiedział o mojej chorobie lokomocyjnej oraz o mojej przeszłości. Nie chciał mi dawać zadań, gdzie musiałabym walczyć na śmierć i życie.
- Jeśli nie ma nikogo innego, chętnie przejmę to zadanie. - westchnęłam cicho ze zrezygnowaniem, jednak nie chciałam zawieść mistrza, a przy okazji chciałam samą siebie sprawdzić i postawić przed wyzwaniem, jakim jest podróż morska. Może uda mi się w jakimś stopniu przezwyciężyć tę cholerną chorobę lokomocyjną i morską.
- To się cieszę, że jesteś chętna. - posłał w moją stronę ciepły uśmiech, który od razu rozweselił moje zmartwione serce. - Masz tutaj jeszcze kilka tabletek. Są one bardzo silne, więc podczas podróży bierz jedną co sześć godzin. - mówiąc to, podał mi malutką sakiewkę, wypełnioną błękitnymi, lśniącymi pigułkami. Gdyby nie fakt, że już kiedyś je brałam podczas podróży pociągiem, uznałabym je za jakąś truciznę. Niestety, dobrze wiedziałam, że po zażyciu leków, mój refleks się zmniejszał i mam dłuższy czas reakcji. Podczas walki jest to bardzo problematyczne, jednak wolałabym tak, niżeli widzieć wszystko podwójnie czy zamazane. To dopiero byłaby zabawa. Nie przypominałabym wtedy maga, który walczy, tylko pijaną dziewczynę, tańczącą na parkiecie.
- Dziękuję mistrzu za możliwość wykonania zadania. - delikatnie się ukłoniłam przed staruszkiem. Co prawda nie było to formalne spotkanie, ale niektóre moje stare nawyki pozostały. Między innymi, kłanianie się (chociaż delikatnie) podczas dziękowania komuś.
- Rodzina de la Seblé, będzie na ciebie czekać w porcie około jedenastej. Masz więc trochę czasu się przygotować. - powiedział mężczyzna, po czym zaczął iść w stronę wyjścia. - Życzę ci powodzenia Liv. - pomachał na pożegnanie Makarov, który zdążył już wyjść z pokoju, zanim pożegnałam się z nim. Westchnęłam głośno i zaczęłam się pakować. Większość dziewczyn, by zaczęło wpychać do torby swoje ubrania i inne bzdety. Jednak w moim plecaku znalazły się bronie lub inne małe gadżety, które mają jakąś określoną funkcję podczas walki. Jednych z nich była bomba dymna. Przydatne do walki z nie. - magami. Były w stanie zasłonić widok na kilka minut, a potem niestety mgła opadała. W końcu zachodzi pewny proces, zwany dyfuzją. Niestety, nie działały one w wodzie, co jest dosyć oczywiste. W plecaku znalazły się również kilka noży do rzucania. Co prawda mogłam je wytworzyć za pomocą magii lodowego tworzenia, jednak byłam przyzwyczajona do tradycyjnych form walki. Również korzystanie magii, kosztowało mnie niemało energii, którą jednak wolałabym zachować w razie konieczności. Wzięłam ze sobą miecz, Zireael. Został on wykuty na zamówienie specjalnie dla mnie. Co prawda wyglądał, jakby był zrobiony jedynie z stopu metalu. Prawda jest inna. Poza silnym stalem posiada również trochę diamentu, który wiadomo, jest najtwardszym istniejącym minerałem, co oznaczało, że złamanie go było niemal niemożliwe. Zanim opuściłam mieszkanie, nałożyłam na siebie granatową pelerynę z kapturem. Przed wyruszeniem do portu, zahaczyłam o sklep, aby kupić sobie prowiant na drogę, czyli śniadanie, którego zapomniałam zjeść w pośpiechu. Miałam jeszcze niemal trzy godziny do wyjazdu, ale jak głupia się śpieszyłam, ponieważ się bałam, że nie zdążę. Wychodząc z domu ,myślałam, że zostało mi niewiele czasu. Byłam bardzo ciekawa, jakim cudem pomyliłam godzinę ósmą z dziesiątą… Zaczęłam poważnie się zastanawiać nad swoim poziomem inteligencji. Kiedy weszłam do sklepu, przywitała mnie córka właścicielki, która była może dwa lata ode mnie starsza. Była jakaś wyjątkowo podekscytowana. Sam Demon był lekko zaskoczony jej nadmiernym optymizmem. Na mój widok od razu zaczęła opowiadać o swoim spotkaniu z nieziemsko przystojnym, białowłosym mężczyzną o jasno- brązowych oczach. Słysząc dokładniejszy opis, zaczęłam się zastanawiać czy nie chodzi jej czasami o Alana, mojego starszego brata, jednak nic nie mówiłam. Może był to ktoś inny, w końcu nie jest on jedynym białowłosym mężczyzną o kasztanowych oczach. Opowiadała o różnych rzeczach, jednak nie za bardzo jej słuchałam. Musiałam się przygotować psychicznie na moją pierwszą, ważną misję. Wzięłam dwie kanapki oraz trzy butelki wody. Chciałam zapłacić, ale dziewczyna cały czas była tak przejęta tym spotkaniem z tajemniczym mężczyzną, że nie mogła się skupić na pracy. Spojrzałam zrezygnowanie na wilka, który pokręcił jedynie łbem.
- Chodźmy. - oznajmił i wyszedł ze sklepu. Zostawiłam należące się jej pieniądze na ladzie i poszłam sobie do swojego pupilka.
- Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego wy, ludzie, a szczególnie kobiety, macie tendencję do przesadnego okazywania podekscytowania płcią przeciwną? - zapytał się sarkastycznie czarny wilk, który był trochę poirytowany zachowaniem naszej znajomej. Nie wiedziałam co odpowiedzieć tej wrednej istocie, ponieważ sama nie rozumiałam takich dziewczyn. Może dlatego, że nigdy nie poznałam mężczyzny, który byłby moim ideałem i bym śliniła się na jego widok.
- Wybacz, Demon nie mam bladego pojęcia. - odpowiedziałam, po czym pogłaskałam go po łbie. Zabrałam się do jedzenia śniadania. Oderwałam połowę kanapki, którą podałam mojemu przyjacielowi. Po skończonym posiłku spojrzałam jeszcze raz na godzinę. Powoli dochodziła dziesiąta. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam iść w stronę portu. Po drodze spotkałam kilku znajomych, którzy próbowali mnie zagadać. Witałam się z nimi, a potem przepraszałam ich za szybkie kończenie rozmowy, ponieważ dosyć mi się spieszyło. Około w 45 minut, udało mi się dotrzeć do portu. Niestety, rodzica de la Seblé już tam była i czekała zniecierpliwiona na mnie. Spojrzałam na czas. Było o wiele wcześniej niż jedenasta…
- Co to za spóźnianie się?! - wykrzyczał niezadowolony pan z wielkim, wąsem z zakręconymi końcówkami oraz czarnym cylindrem na głowie. Obok niego stała pani, która na oko miała z czterdzieści lat. Kilka kroków od nich, bawiła się trójka dzieci. Najstarszy z nich był dwudziestoletni brunet, zaraz po nim dziewczyna o ciemnych blond włosach w moim wieku a najmłodsze z rodzeństwa, które miało czarne włosy, była dziesięcioletnia dziewczynka.
- Niech pan wybaczy, jednak w zgłoszeniu była podana godzina jedenasta. - odpowiedziałam spokojnym głosem. Cóż, nie chciałam na dzień dobry psuć naszych relacji, jednak przeczucie mi mówiło, że to będzie ciężka podróż.
- Ale czy to oznacza, że masz być punktualna? Powinnaś być godzinę przed czasem, a nie piętnaście minut! - arystokrata dalej mówił swoje. Nie chciał dać za wygraną. Uznał, że on ma rację i koniec. Plus był taki, nauczyłam się na przyszłość, aby zjawiać się godzinę przed umówioną porą. Westchnęłam cicho i przytaknęłam głową.
- Moje niedopatrzenie, przepraszam. - posłałam w ich stronę przyjazny uśmiech. Kobieta od razu się rozpromieniła i próbowała przekonać męża, by również zmienił nastawienie. Nagle podszedł do mnie ich syn, którego niebieskie oczy, wlepiły w mą osobę.
- Madam... - zaczął i chwycił moją dłoń. - Jestem Robert de la Seblé. Synem Anny i Pierré de la Seblé. Miło mi. - kończąc swoją wypowiedź, jego usta delikatnie musnęły moją dłoń. Przez moje ciało przeszły dreszcze. Nigdy nie byłam w tak niezręcznej sytuacji. Chciałam go od siebie odepchnąć, jednak on był moim klientem… Musiałam zachować spokój.
- Olivia Kendrick. - przedstawiłam się krótko. Nie miałam ochoty przedstawiać swoje drzewo genealogiczne, które nie jest wcale tak ciekawe.
- A ja jestem Elizé de la Seblé! - podbiegła do mnie, tryskająca energią blondynka. - A to najmłodsza siostrzyczka, Cynthia de la Seblé. - dodała, wskazując delikatnym ruchem dłoni na, chowającą się za nią czarnowłosą.
- Miło mi was poznać. - na mojej przerażonej twarzy zagościł szczery uśmiech. Przynajmniej z dziećmi się będę dogadywać, chociaż tyle. Już się bałam, że będę musiała się użerać z bandą aroganckich szlachciców. Sama Anna wyglądała na przesympatyczną osobę, w przeciwieństwie do jej męża, którego wzrok mroził krew w żyłach.
- Koniec pogaduch, wchodzimy na pokład. - rozkazał i podszedł do grupki mężczyzn, stojących przy malutkim stoliku z mapą. Coś ustalali. W pewnym momencie wysoki mężczyzna, ubrany w mundur z wieloma odznakami, kazał mi podejść. Kiedy zobaczyłam mapę, uświadomiłam sobie, że była to trasa naszej podróży. Były trzy. Pierwsza najszybsza, ale najniebezpieczniejsza. Na niej czaił się potężny pirat, Czarnobrody. Jest tajemniczą postacią, bardzo mało jest wiadomych na temat jego osoby a ludzie, którzy próbowali zdobyć jakieś informacje o nim, zazwyczaj nie wracali. A jak wracali, to nic nie mieli. Druga droga była najdłuższa, ale też najbezpieczniejsza. Wątpiłam jednak, że pan Pierre zgodzi się na ową trasę. Tak jak myślałam, została od razu odrzucona. Arystokrata nawet nie dopuścił kapitana do głosu. Był bardziej uparty niż osioł. Nic do niego nie docierało. Trzecia trasa była ryzykowna, ale mniej niż ta pierwsza. Co prawda czas podróży był również dłuższy. Mogliśmy napotkać się na małe oddziały statków pirackich, jednak w porównaniu do załogi Czarnobrodego, oni są niczym. Imię i siłę tego mężczyzny pamiętałam z różnych opowieści moich rodziców. Kazali mi omijać go szerokim łukiem. Powód był bardzo prosty, on był niemal nie do pokonania. Jakby tylko mistrz mi powiedział, że podczas podróży mogłabym spotkać tego mężczyznę, to byłabym bardzo wdzięczna, ale tego nie zrobił. Pan de la Seblé nie zważając na jakiekolwiek argumenty, wybrał trasę pierwszą. Niepewnie zapytałam kapitana, ile mamy statków do dyspozycji. W końcu podczas przeprowadzki nie mogli pomieścić cały swój dobytek na jednym statku.
- Mamy do dyspozycji jeden gigantyczny statek oraz taki mniejszy, na wszelki wypadek. - odpowiedział mężczyzna, dowodzący załogą. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam nasz statek. On był wielki, gigantyczny, olbrzymi… Naprawdę jakiś pirat musiałby być głupi i ślepy, żeby nie zauważył tego giganta z dużej odległości. Poza swoimi rozmiarami był bogato ozdobiony złotem i pomalowany na biało. Nie, to się wcale nie rzucało w oczy. Wcale. Idealne kolory na kamuflaż, o ile istnieje na morzu.
Odwróciłam się do jednego z zastępców kapitana.
-Czy to na pewno rozsądne? - zapytałam się niepewnie, szepcząc. Nie chciałam podważać ich kompetencji, jednak w takiej sytuacji, to nawet pierwszy lepszy przechodni, wiedziałby, że to największa głupota, jaką można było zrobić, to płynąć takim wielkim statkiem, na którym jest cały dobytek rodziny oraz sama rodzina.
- Wie pani, próbowaliśmy już ich przekonać do tego, by postąpili inaczej, ale żadne logiczne i rozsądne argumentacje nie przemawiały. - odpowiedział marynarz, kręcąc zrezygnowanie głową. - Niestety, taka jest już arystokracja. - dodał, wzruszając ramionami. Bałam się trochę tej podróży, ponieważ byłam świadoma, że pewien sławny pirat nie odpuści sobie ataku na ten statek, który wiezie ze sobą góry pieniędzy. Po minach żeglarzy mogłam wywnioskować, że bali się planowanego rejsu. Niektórzy wyglądali, tak jakby mieli zaraz zejść na zawał albo po prostu podkulić ogon i uciec. Podeszłam do syna arystokraty, mając nadzieję, że on może przekona ojca do zmiany decyzji. Jednak i on nie mógł wpłynąć na pana de la Seblé. Cóż, musiałam się pogodzić z losem. Zanim weszłam na pokład statku, połknęłam jedną niebieską pigułkę. Na szczęście nikt nie zauważył tego ruchu. Nie chciałam, by zadawali mi zbyt wiele zbędnych pytań, a również nie byłam pewna, czy wieść o mojej chorobie lokomocyjnej i morskiej nie zniechęci rodziny jeszcze bardziej. Kiedy weszłam na pokład statku, przez moje ciało przeszły ciarki. To był mój drugi raz, kiedy weszłam na okręt. Nie byłam pewna czy uda mi się utrzymać równowagę, podczas sztormów. Przywitałam się z marynarzami kiwnięciem głowy. Nieco się rozpogodzili na mój widok. Najprawdopodobniej przez moje nastawienie do nich. Nie czułam się od nich lepsza, a nawet ich bardzo podziwiałam. W życiu bym nie chciała spędzić tyle czasu na morzu. Sama myśl o podróży przyprawiała mnie o mdłości. Kiedy stałam już na pokładzie okrętu, spojrzałam na ludzi w porcie. Dobrze wiedziałam, że zanim dotrzemy do morza, będziemy musieli przepłynąć kawał drogi rzeką. Na komendę kapitana wciągnięto kotwice i statek wyruszył w drogę. Marynarze biegali po pokładzie. Wszyscy mieli jakąś przydzieloną rolę. Stanęłam na rufie i przyglądałam się krajobrazowi. Pomimo swojego rozmiaru, statek płynął bardzo szybko. Nagle usłyszałam zbliżające się w moją stronę kroki. Odwróciłam się do przybysza, którym był Robert de la Seblé. Posłał w moją stronę piękny uśmiech i podszedł do mnie.
- Wiesz, gdzie masz pokój? Chyba nie chcesz ze sobą targać ten cały bagaż? - zapytał się spokojnym i wyniosłym tonem.
- Poproszę panie. - odpowiedziałam, delikatnie się kłaniając. Zaprowadził mnie do jednych z pokoi, które znajdowały się niedaleko sypialni rodziny arystokrackiej. Obok mnie był Robert, co trochę mnie niepokoiło. Nie za bardzo chciałam obcego mężczyznę w moim pokoju, szczególnie w nocy. A skąd wiedziałam, że na bank się zjawi w moim pokoju? Przeczucie. Po jego gestach i tonie głosu, mogłam założyć, że jest niezłym kobieciarzem, który jest również bardzo pewny siebie.
- Mam nadzieję, że pan nie będzie mnie odwiedzał nocą… - powiedziałam żartobliwym tonem.
- Po pierwsze, mów mi Robert, a po drugie, skąd piękna dama wiedziała, że miałem taki zamiar? - odparł z flirciarskim uśmieszkiem na twarzy. Zauważyłam, że zrobił krok lub dwa w moją stronę. Pokręciłam delikatnie głową. Kątem oka zauważyłam jak mój wilk, zaczął cicho warczeć na mężczyznę. Zaborczy… Dba o strefę prywatną swojej przyjaciółki.
- Domyśliłam się. - odpowiedziałam i spojrzałam mu prosto w oczy — Idę na pokład, idziesz ze mną? - zapytałam się trochę obojętnym tonem. Nie robiło mi to zbytniej różnicy, czy obok mnie będzie chodził ten pantoflarz, czy nie. Byleby, nie utrudniał mi zadania oraz nie dotykał mnie, tam, gdzie nie powinien. Przez dwie godziny spokojnie płynęliśmy. Nie zapowiadało się na żaden piracki atak, jednak gdy tylko wypłynęliśmy na otwarte morze, coś się zmieniło. Atmosfera, która nas otaczała, była ciężka, a ja wyczuwałam śmierć, wiszącą w powietrzu. Demon stał się bardzo nerwowy i kręcił się po pokładzie, poszukując czegoś. Nagle wokół nas, powstała bardzo gęsta mgła. Nie wypłynęliśmy bardzo daleko, a już czyhają na nas kłopoty. Zaczęłam żałować, że nie przemówiłam Pierrowi de la Seblé do rozsądku.
- Co się dzieje? - zapytał się spanikowany mężczyzna. Chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął mnie do siebie. - Przytul się do mnie, jeśli się boisz… - dodał z flirciarskim uśmiechem.
- Chyba ty się boisz. - uniosłam jedną brew i wyrwałam się z jego objęcia. - Idę do kapitana. - oznajmiłam i odwróciłam się w stronę pomieszczenia, gdzie przebywał wraz z głową rodziny.
- Ale to tylko mgła… - dodał Robert, który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
- To nie jest zwykła mgła. Mój wilk wyczuwa coś niepokojącego w tej mgle. - odpowiedziałam surowym tonem. Pobiegłam do dowódcy. Na mój widok, wstał z krzesła i posłał w moją stronę pytające spojrzenie.
- Coś się stało panno Kendrick? - zapytał się, mrugając kilka razy oczami.
- Jeśli jest taka możliwość, radzę przyspieszyć statek. Czekają nas poważne kłopoty. - powiedziałam, stając na baczność. Pomimo tego, że nie oczekiwał ode mnie takiego zachowania, jak u reszty załogi, jednak chciałam w ten sposób pokazać swój respekt.
- Sugerujesz, że piraci chcą nas zaatakować? - zaśmiał się kpiąco arystokrata.
- Tak. - rzuciłam krótką i bezpośrednią odpowiedzią. Nie miałam zamiaru owijać w bawełnę, kiedy życie kilkudziesięciu ludzi było w niebezpieczeństwie. Kapitan przytaknął i wyszedł na pokład. Po czym zaczął wydawać rozkazy o przyspieszenie okrętu. Na twarzy arystokratki zauważyłam ulgę, kiedy statek zdecydowanie nabrał prędkości. Jednak nie odczuwałam ulgi, a jedynie strach. Bałam się, że wpadniemy w pułapkę albo statek Czarnobrodego był właśnie tuż przed nami. Tym razem jednak szczęście nam sprzyjało. Wypłynęliśmy z mgły w odpowiednim czasie, ponieważ w dużej odległości zauważyłam malutki zarys jakiegoś statku pirackiego. Nie chciałam oznajmiać tego na głos, więc szepnęłam kapitanowi do ucha. Wolałamby wspaniały i uparty pan Pierré, nie zaczął się wymądrzać. Jego uwagi nie pomagały nam przy podejmowaniu ważnych decyzji. Szkoda tylko, że nie mógł wtedy wyjść podczas omawiania tras, przez co cała załoga nie musiałaby się teraz bać o swoje życie... Resztę dnia spędziliśmy na rozmowach o wszystkim i niczym. Wieczorem, Anna de la Seblé ogłosiła kolację, na którą zaprasza każdego, kto będzie miał ochotę się najeść i wypić. Oczywiście wyznaczyła sobie honorowych gości… Niestety zjawiłam się na tej liście. Nie chciałam za bardzo spędzać czas w zbyt tłocznym pomieszczeniu. Najchętniej, bym chciała zostać na pokładzie wraz z Demonem. Jednak dobrze wiedziałam, że tak nie będzie. Kobieta zapewne zacznie nalegać, bym została razem z nimi i się bawiła. Jednak po ostatnich wydarzeniach, nie mogłam się uspokoić. Bałam się ataku tego pirata. Z tego, co mi ojciec powiedział, Czarnobrody posługiwał się trzema rodzajami magii. Zaczęłam podejrzewać, że posiada magię powietrza, a jak nie on, to jeden z jego załogantów. Jest to potężna moc. Mógł bez problemu wejść na statek, uśpić marynarzy, a potem po prostu ukraść skarb, jednak takie posunięcie było zbyt mało „pirackie”. Musieli przecież pokazać swoją siłę i dumę, czyli zdobycie skarbu za pomocą walki, a najlepiej by podczas potyczek zdobyć kilka blizn! Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć. Dla nas, skrytobójców, zbyt duża ilość blizn oznaczałoby naszą niekompetentność, a nie odwagę. Zgodziłam się przyjść na kolację zorganizowaną przez rodzinę, którą eskortowałam. Byłam świadoma tego, że ich syn będzie próbował zdobyć moją uwagę i będzie mnie ciągle zagadywał. Nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, ale jego ojcu już nawet wystarczyło, żeby Robert na mnie spojrzał, a ma ochotę mnie wyzwać od najgorszych. Najwidoczniej chce, by jego potomek zadawał się jedynie z dziewczynami z dobrze usytuowanych rodzin. Ku mojemu zaskoczeniu podczas kolacji wszyscy byli mili i przyjaźnie nastawieni, nawet sam Pierré de la Seblé. Niesamowite… Mogłam sobie ze spokojem porozmawiać z marynarzami, dziećmi i z kapitanem. Skończyło się na tym, że siedziałam o wiele dłużej, niż się spodziewałam. Planowałam wyjść przed jedenastą i posiedzieć w samotności z wilkiem, jednak tak dobrze mi się rozmawiało, że zapomniałam o godzinie. Dopiero kilku minut po północy mój przyjaciel uświadomił czas. Miał ochotę wyjść się przewietrzyć. Przeprosiłam wszystkich zebranych, po czym wyszłam z pomieszczenia. Wyszłam na pokład razem z Demonem, który wziął głęboki wdech i wydech. Oznajmił otwarcie, że podobało mu się nawet to małe przyjęcie, jednak irytował go Robert, który przez cały czas naruszał moją strefę prywatną. Dotykał mojej dłoni, gładził mnie po policzku, czy kładł przez przypadek swoją dłoń na moim udzie. Odsuwałam się od niego, jednak to nie dawało za wiele. Wyjście na pokład było idealną wymówką. Przez chwilę myślałam, że mam święty spokój od jego dotyku, jednak usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Były to jakieś buty z podbiciem… Westchnęłam cicho i spojrzałam na niechcianego przybysza. Mężczyzna przeprosił mnie za swoje zachowanie. Najwyraźniej moja nieobecność dała mu znać, że nie życzyłam sobie takich czynów z jego strony. Przez resztę czasu rozmawialiśmy sobie o naszych rodzinach. Dowiedziałam się, że jego ojciec był bardzo surowy i nie pozwalał mu na zbyt wiele rzeczy, między innymi sztuk walki. Arystokrata uznał, że jest to nieprzydatne dla jego dziedzica, który może sobie wynająć ludzi do walki. Oczywiście Robert uważał całkowicie inaczej. Z jego opinią się zgadzałam, lepiej by był przygotowany na wszystko. Pieniądze nie zawsze rozwiążą każdy problem, przynajmniej w teorii…

~ Następnego dnia ~

Obudziło mnie skomlenie mojego wilka, który kręcił się po moim pokoju jak szalony. Spojrzałam na niego pytająco, jednak gdy zobaczyłam mężczyznę, opartego o moje łóżko, od razu zerwałam się na równe nogi. Instynktownie sięgnęłam po nóż i chciałam przyłożyć intruzowi do gardła. Nie zaskoczyło mnie, że tym intruzem był cały Robert de la Seblé. Odetchnęłam z ulgą. Już się przeraziłam, że piraci zaatakowali nasz statek. Nagle poczułam mocne zawroty głowy oraz rewolucję w żołądku…
~ Cholera jasna… Choroba morska ~ przeklęłam w myślach. Upadłam na podłogę i spojrzałam błagalnie na Demona, by podał mi woreczek z pigułkami wraz z butelką wody. Niemal od razu wyjęłam jedną, po czym popiłam kilka dużymi łykami wody.
-Powiedz mi… - zaczęłam i spojrzałam na śpiącego blondyna.
- Spokojnie, nic tobie nie zrobił. Dopilnowałem tego. - odpowiedział mój przyjaciel, widząc mój niepokój w oczach. Kilka razy szturchnęłam nowego kolegę. Chciałam go obudzić. Na szczęście nie było to bardzo wymagające zadanie. Otworzył oczy, gdy tylko dotknęłam jego ramienia. Na jego twarzy zagościł szeroki oraz ciepły uśmiech. Nagle usłyszałam, jak ktoś z pokładu zaczął krzyczeć: „Piraci! Piraci!”. Otworzyłam szeroko oczy i wybiegłam w trybie natychmiastowym na górę. Na widok kilku statków pirackich, które znajdowały się w pewnej odległości, ciarki przeszły po moim ciele. Spojrzałam na zmartwionego kapitana, który „dyskutował” z Pierré. Podeszłam do nich i zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie.
- Mamy maga na pokładzie, czego się pan boi? - powiedział urażony arystokrata.
- Nie chodzi tutaj o to, czy mamy maga, czy nie… Wie pan... - próbował przedstawić swoją opinię, jednak mężczyzna gestem dłonią, nakazał mu milczeć.
- Kapitan statku ma rację, Czarnobrody jest niemal nie do pokonania. - odpowiedziałam na pytanie głowy rodziny de la Seblé.
- Jesteś bezużyteczna! - wrzasnął wkurzony wąsacz. - Nie po to ciebie wynająłem, byś mi teraz mówiła, że mnie nie obronisz! - dodał jeszcze głośniejszym tonem. W tym momencie poczułam nagły przepływ złości, furii, pogardy w stosunku do jego osoby. Miałam ochotę podejść i przemówić mu do rozsądku.
- Dobrze, będę bronić jedynie pana dzieci, które uważają inaczej. - posłałam w jego stronę sarkastyczny uśmieszek i wróciłam na pokład do reszty załogi. Powiedziałam im, by nieco przyspieszyli okręt, jednak nie za bardzo, ponieważ zasoby węgla i inne potrzebne materiały, odpowiedzialne za ruch statku mogły się przydać podczas ucieczki po nieudanej walki z piratami. Do końca tego dnia uciekaliśmy przed nad pływającymi statkami pirackimi. Wszyscy wiedzieli, że przed nimi już nie uciekniemy. Niektórzy czuli strach przed śmiercią, ale próbowali to ukryć, jednak inni panikowali wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Próbowałam ich uspokoić. Większość nieco wyluzowała, ale nadal byli tacy, co chowali się po kątach, przeklinając dzień, w którym się zgodzili wypłynąć na morze. Przygotowywałam większość psychicznie do walki. Musiałam ich nieco podnieść na duchu, by morale wzrosły. W przeciwnym przypadku na okręcie by zostały sami tchórze, który bez walki by oddały statek, myśląc, że piraci oszczędzą ich. W życiu wezmą ich do niewoli albo wcielą w swoje szeregi. Cieszył mnie widok Roberta, który rwał się do walki ze złem, jednak doskonale wiedziałam, że nie da rady w bezpośrednim pojedynku. Brak mu doświadczenia i wprawy, a co ważniejsze, nie miał swojego stylu walki. Walczył, bo tak jego duma oraz serce mu podpowiadało, a nie zdrowy rozsądek. Poprosiłam go, żeby na czas walki został w kajucie z rodziną. Wolałam później nie znaleźć jego zwłok wśród innych. Polubiłam syna Pierré, więc szkoda, by było, jakby miał zginąć w tak młodym wieku. Do końca dnia uciekaliśmy przed wrogimi statkami. Wszyscy byli już gotowi stawić czoła niebezpieczeństwu, znaczy większość… Pierré i Anna de la Seblé w najlepsze sobie ucztowali i relaksowali. Budziło to w wielu marynarzach pogardę i niechęć. Tak minął drugi dzień podróży…

~ Trzeci dzień podróży ~

Próbowałam zasnąć przez całą noc, jednak nie czułam się wystarczająco bezpiecznie, bym mogła na chwilę zamknąć oczy. Na szczęście mój wilk przekonał mnie, bym się chwilę przespała i zregenerowała energię na walkę. Obudziłam się po kilku godzinach. Nie potrzebowałam więcej czasu na sen. Byłam już pełna energii i siły. Musiałam też jak najszybciej wymyślić plan ucieczki rodziny de la Seblé, w razie niepowodzenia, a szansa, że ten najgorszy scenariusz była bardzo wysoka. Weszłam na pokład, gdzie żeglarze kręcili się i zajmowali swoje pozycje. Spojrzałam na czas, aby się upewnić, ile mogłam jeszcze wytrzymać na lekach. Musiałam każdą minutę odliczać, ponieważ w momencie, kiedy pigułki przestają działać, traciłam równowagę i wszystko widziałam potrójnie. Podeszłam do kapitana, który był bardzo poddenerwowany. Podobnie jak większość, bał się piratów. Poprosiłam go, by został razem z rodziną. Kilka minut później, dostałam rozkaz o stawienie się przed Pierré de la Seblé. Już wiedziałam, co ode mnie ten staruszek chciał. Przyszłam do niego, a on od razu, bezpośrednio oznajmił, że mam zostać z nimi w jednej kajucie i nie mam prawa głosu. Skoro tak, to podziękowałam za informację, po czym poszłam do swojego pokoju. Wyjęłam ze swojego plecaka kilka noży do rzucania oraz kilka granatów dymnych. Gdy tylko znalazłam się na pokładzie, obok okrętu wybuchła bomba. Zastępca kapitana zaczął wydawać rozkazy o przygotowanie się do kontrataku. Wbiegłam natychmiast do pomieszczenia, gdzie było wejście do skarbca. Zakluczyłam drzwi i spojrzałam na przerażoną pięciolatkę. Położyłam dłoń na jej głowie i zaczęłam szeptać słowa, które miały ją jakoś uspokoić. Udało mi się, jednak zapobiec dalszej panice, wśród dziewczynek. Kilka sekund później usłyszeliśmy, jak kilku mężczyzn krzyknęło: „Abordaż!”. Moja dłoń w mgnieniu oka znalazła się na rękojeści miecza. Byłam przygotowana na atak w każdej chwili. Skupiłam całą swoją uwagę na drzwiach do pomieszczenia. Nie mogli wejść inaczej do środka. Nie było okien, więc nie musiałam się martwić, że zaatakują nas z kilku stron. W cieniu siedział schowany Demon. Jego czarne futro idealnie wtapiało się w mrok. Był niewidoczny, dla osób nieświadomych jego obecności. Niestety, co chwilę słyszałam jakieś jęki umierających ludzi, tylko nie wiedziałam, czy to byli piraci, czy moi kompanowie. Kiedy kolejna bomba dosięgnęła nasz statek i z hukiem uderzyła o pokład, czarnowłosa Cynthia, a Elizé trzymała się mocno ramienia Roberta. Twarze Anny i Pierré stały się blade jak papier, a na w oczach ich syna ujrzałam panikę i czysty strach przed śmiercią. Nagle drzwi od kajuty, zostały otwarte jednym mocnym kopniakiem. Stanął w nich wysoki mężczyzna z długą do połowy brzucha, czarną i gęstą brodą. Na jego ramieniu siedziała małpka w kamizelce z nadgryzionym jabłkiem w łapie. Na widok dziwnej istoty mój wilk wyłonił się z cienia, a jego czarna jak smoła sierści była delikatnie najeżona. Bez dwóch zdań, bym powiedziała, że przed nami stał Czarnobrody a za nimi kilku jego przydupasów. Zacisnęłam dłoń na rękojeści Zireael. Delikatnie zgięłam kolana, bym mogła się szybciej unikać ataków i sama wyprowadzić kontratak.
-Złaź z drogi młoda damo. - rzekł jeden z mężczyzn, stojących za ich kapitanem.
- Po moim trupie. - wyciągnęłam ostrze z pochwy, które lśniło niebezpiecznie. Jak żywa istota, była spragniona krwi. Przybrałam pozycję szermierza, czyli miecz uniesiony poziomo nad głową. Nic nie mówiąc, jeden z piratów się na mnie rzuciło. Zawsze mnie uczono, bym nie atakowała pierwsza, ponieważ szansa na przegranie pojedynku, była bardzo wysoka. Wróg nie miał przy sobie broni, poza kastetami na pięści. Nie docenił mnie. Wykonał kilka szybkich ciosów, które były bardzo oczywiste. Nie trafił mnie ani nie musnął mnie. Chwyciłam jedną z jego dłoni i wykręciłam jego ramię. Był ode mnie większy i silniejszy, ale wykorzystałam jego siłę przeciwko niemu. Blokując jego ciosy, od razu wykonywałam kontrataki. Kilka minut później, leżał rozłożony na ziemi z poderżniętym gardłem. To się stało podczas szamotaniny, kiedy nie zauważył, że jedna z moich dłoni sięgnęła po mój drogocenny sztylet. Wycięłam ostrze z krwi o jego ubranie, po czym włożyłam go z powrotem do pochwy.
- Nie doceniliśmy ciebie. - rzekł z lekkim zaskoczeniem kapitan. W końcu myślał pewnie, że moją mocną stroną jest magia, a nie walka wręcz. Bardzo się pomylił. Było wręcz na odwrót. Magia była tylko takim wsparciem dla mnie. Jednak ufałam bardziej swoim umiejętnościom, które były szlifowane od wielu lat. Nic nie mówiłam, tylko rzuciłam się na nich. W jednej dłoni trzymałam Zireael a w drugiej, zaczęłam tworzyć miecz z lodu. Wszyscy poza kapitanem się cofnęli. Mądrze postąpili. Doskonale wiedziałam, że nie zrobili tego ze strachu przed moją drobną osobą, ale chcieli mieć szansę na zaprezentowanie ich umiejętności, które w ciasnym miejscu, mógłby zostać bardzo ograniczone. Moje szybkie, ale zarazem lekkie ataki, zostały blokowane przez Czarnobrodego. Nie chciałam go zranić, tylko trochę odepchnąć od skarbca i wejść na pokład. Kątem oka zauważyłam, jak jeden z jego przydupasów, próbowało wejść do środka, to został zaatakowany przez Demona, który zaczął się przemieniać w strażnika podziemia, czyli Cerbera. Zatopił swoje białe kły w jego gardle. Po czym zaszarżował na kolejnego wroga. Nasze pojawienie na pokładzie podniosło nieco morale wśród moich sojuszników, którzy przegrywali. Piraci mieli przewagę liczebną. Kilku z nich zaatakowało mnie. Byłam zbyt skupiona na nich, że nie zauważyłam łucznika, który stał schowany, gdzieś w cieniu. Wypuścił jedną strzałę, która wbiła się w moje ramię. Uświadomiłam sobie, że nakładał kolejną strzałę. Gdy naciągnął cięciwę, znalazłam w tłumie piratów jeden cel, który będzie mi służył jako żywa tarcza. Chwyciłam go za ramię i przeciągnęłam go przed siebie. Sięgnęłam od razu po dwa noże do rzucania. Gdy tylko pirat, który służył mi jako ochronę, padł martwy na ziemię, płynnym i precyzyjnym ruchem rzuciłam ostrza w stronę łucznika. Usłyszałam jedynie jakiś bulgot, a potem z cienia wypadło ciało przeciwnika. Nagle tuż przed moimi oczami zmaterializował się Czarnobrody. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia. Nigdy wcześniej nie znalazłam się w takiej sytuacji. Nagle sobie przypomniałam, że może przecież swoje ciało zamieniać w mgłę. To dlatego nie usłyszałam go, kiedy podszedł do mnie. Stałam sparaliżowana… Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji. Uderzył mnie z całej siły w brzuch, przez co zgięłam się wpół i upadłam na podłogę. Zaczęłam cicho kaszleć…
- Jesteś dobra, ale nie wystarczająco by mnie pokonać! - krzyknął dumnie pirat. Nagle wszyscy usłyszeli głośne „Ej!”. Odwróciliśmy się w stronę, skąd dochodził dźwięk. Przez chwilę myślałam, że mam zwidy. Zobaczyłam przed sobą białowłosego mężczyznę o kasztanowych oczach. Nie byłam pewna, czy to był Alan, ale kiedy ujrzałam flaszkę w jego dłoni, byłam już pewna, że to mój kochany braciszek.
- A ty kto? - zapytał się poirytowany Czarnobrody.
- Jej brat! - krzyknął radośnie i wziął kolejnego łyka alkoholu. - Więc… Jest moja. - wskazał palcem na mnie. - i łapy precz od niej! - dodał jeszcze bardziej uszczęśliwiony.
~ No i kurwa musi być akurat najebany w trzy dupy… ~ powiedziałam sama do siebie w myślach. Jego zachowanie nie za bardzo pasowało do reszty sytuacji. Wstał i chciał skoczyć na pokład z burty, ale stracił równowagę i zamiast pochylić się do przodu, wykonał ten ruch, a do tyłu. Chyba planował uderzyć głową o pokład, a jednak wypadł za burtę.
-Przyznam, że masz bardzo użytecznego braciszka… - zakpił z niego jeden z przydupasów Czarnobrodego. Jednak kilka sekund później w miejscu, gdzie upadł Alan, wyłoniła się para białych skrzydeł. Przypominały one skrzydła anioła… Poza tym pojawiło się oślepiające światło. Raziło nas wszystkich po oczach. Piraci zakrywali swoje oczy.
- Sio z tego statku! Macie dwie minuty! Po dwóch minutach zabijam każdego zbója! - dodał nadal pijany… - Za to, że ty *cenzura (bardzo długi ciąg wulgaryzmów)* pobiłeś moją siostrę! Zapłacisz ty *cenzura* za to! - dodał rozwścieczony. No proszę, jak alkohol mógł zmienić człowieka. Zazwyczaj był bardzo spokojnym i nienapalonyM debilem do walki, ale jak za dużo wypił, to zapominał jak się zachować. Jakby nasi rodzice tutaj byli, to by Alan dostał surową karę… W końcu uznawali alkohol za największy wróg wojownika. Żaden z piratów się nie ruszył w ciągu dwóch minut. Mój brat już nie czekał dłużej na ich zbawienie. Wyciągnął swój miecz Nihal i rzucił się na oślepionych blaskiem piratów. Ich kapitan wycofał się na statek, zostawiając swoich załogantów samych na litość Alana. Pomimo swojej postury, białowłosy był bardzo szybki, wytrzymały i silny. W przeciwieństwie do mnie… Może i była, szybka, ale brakowało mi siły. Dla niego to nie był problem, przeciąć kogoś na pół, pionowo czy poziomo nie robiło różnicy. Nie potrafiłam za jego chaotycznymi, ale precyzyjnymi ruchami nadążyć. Gdy połowa piratów leżała już na pokładzie z odciętą głową albo rozdzieleni na dwie części, drudzy już stali przy burcie, gotów by skoczyć do wody i uciekać przed śmiercią.
- Starczy Alan! - krzyknęłam na brata, który natychmiast się zatrzymał i spojrzał na mnie.
- Jak złagodniałaś siostro. - powiedział z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
- Nasi rodzice byliby naprawdę ze mnie dumni, nieprawdaż? - odpowiedziałam ironicznie. Oni chcieli, bym była bezlitosna i bezpośrednia oraz nie zwracała uwagi na uczucia ludzi, a jednak się zmieniłam.
- Bardzo, skakaliby z radości. - zaśmiał się głośno brat. Jakimś cudem nagle wytrzeźwiał, a chwilę temu był nachlany w trzy dupy. Czarnobrody widząc swoje nagłe straty w ludziach, kazał im się natychmiast wycofać. Pomimo tego, że był okrutnym barbarzyńcą, który rabował pierwszy lepszy statek, niosący ze sobą większe ilości kryształów, to bardzo dbał o swoich podwładnych.
- Odnajdziemy ciebie chłopcze! - krzyknął, a jego głos przeraził wszystkich poza moim bratem. Ten pirat był potężny i swą obecnością mógł zdominować cały statek. Przez moje ciało przeszły ciarki.
- Czekam na was! - pomachał im radośnie Alan. Od zawsze był pozytywnym chłopakiem, ale teraz stał się o wiele bardziej sarkastyczny. Nie bał się niczego. Stare uzależnienie od alkoholu się jedynie nie zmieniło. Podziękowałam mu za pomoc i zapytałam się Pierré, czy białowłosy mógł z nami płynąć do celu. Zgodził się bez wahania. Przez resztę czasu rozmawialiśmy z bratem o wszystkim, co się działo, odkąd się rozdzieliliśmy. Dowiedziałam się, że odkrył w sobie magię, a przez ten cały czas szukał informacji na temat naszej rodziny. Udało się jemu odnaleźć James’a i Chester’a, ale po Evelyne naszej najstarszej siostrze trop się urwał na jakieś odludnionej wyspie. Jednak dowiedział się od ludzi, że jest bardzo znaną płatną zabójczynią. Alan powiedział, że rozważa dołączenie się do jakiejś gildii, ale jeszcze nie umie się zdecydować. Nalegałam mężczyznę, by przyłączył się do Fairy Tail. Odpowiedział, że się zastanowi, ponieważ nie był jeszcze pewny co do tej decyzji. Nie będzie chciał się już rozdzielać z braćmi. Reszta podróży przebiegała spokojnie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, przywitała nas inna wysoko położona rodzina. Gdy zeszliśmy na ląd, mój brat się rozpłynął w powietrzu. Nawet się nie pożegnał… To takie typowe dla niego. Odchodzi, nic nie mówiąc. Pani Anna chciała, abyM z nimi została na kilka dni, jednak ja chciałam towarzyszyć rannym marynarzom w drodze powrotnej. Wolałam przy nich zostać, w dodatku chciałam już wrócić do gildii. Byłam na misji, a nie na wakacjach. Pierré podał mi wynagrodzenie i zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Przeprosił mnie, za swoje zachowanie z pierwszego dnia. Zanim wróciłam na pokład mniejszego statku, Cynthia do mnie podbiegła i powiedziała:
- Jak dorosnę, chcę być tak jak ty! Taka waleczna! - powiedziała radośnie. Poczułam się niezręcznie… Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji, a co więcej nigdy nie uważałam, że zrobiłam coś heroicznego. Jednak w oczach dziecka byłam bohaterem. Niech uważa tak jak najdłużej, niech nie wie, kim byłam, niech nie wie, przez jakie piekło przeszłam, aby teraz stać przed nią. Pożegnałam się z rodziną de la Seblé i wróciłam na statek.
- Takie niewinne dziecko a chce stać się taka jak ty. - powiedział wzruszony, a może zaskoczony wilk.
- Niech tak myśli, niech nie poznaje prawdy. - odparłam i pogłaskałam Demona po łbie. - Dobrze się spisałeś. - dodałam i mocno się do niego przytuliłam. Wracaliśmy do Magnolii, do domu po tej męczącej i ciężkiej misji.

THE END

Ilość słów: 5695

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz