14 lut 2019

Od Satoru c.d: Manon


Minął miesiąc od pamiętnego i jakże pechowego dnia zarówno i dla Manon, i dla Satoru. Wtedy to zawarł pakt z dwoma czarownicami - miały uwolnić, a on - nigdy się z nią ponownie zobaczyć. Chłopak zniósł jakoś ten czas, ale kłamstwem by było, gdybym powiedziała, że nie myślał owej dziewczynie, którą uwolnił z odrobiną... pomocy. Zamieszkał z wujem - nie łączyło ich może nazwisko, ale łączyło ich dużo poglądów życiowych. Henry szczerze współczuł Satoru, widział, jak chłopak czasem siedział przy oknie w letargu i z kubkiem czekolady w dłoniach.
- Znajdź sobie kogoś - powiedział pewnego razu do chłopaka.
- Nie chcę "kogoś" - odpowiedział mu Satoru z tym swoim spokojem, ale burzą frustracji w oczach.
Wuj zaprzestał więc kontynuowania takich rozmów. Dopiero dzisiaj zmusił chłopaka, by ubrał się "jak na przystojnego mężczyznę przystało" i zamiast gaworzyć z barmanem "zagadać do atrakcyjnej kobiety". Satoru prychnął. Osobiście uważał, że Olivier (miejscowy barman) był dobrym rozmówcą. Powiedział sobie, że dobrze, że założy "przystojne ubranie", ale... dla siebie. Skończyło się na tym, że założył ciepłe, gładkie spodnie i wyprasowaną przez Kate (gosposię wuja) błękitną koszulę. Opatulił się szczelniej płaszczem, założył podarty szal i poszedł w dal. Mijając ludzi, pary, małżeństwa, podświadomie zawsze szukał Manon. Gdy łapał się na tych myślach, pytał się sam siebie, czy tak było z... Emilią - jego pierwszą dziewczyną. I odpowiedź brzmiała "nie". Nie szukał jej po rozłące! nie patrzył na ludzi, doszukując się jej w ich twarzach. Frustracja wstrząsnęła nim tak, że kiedy wchodził do baru niechcący trzasnął drzwiami. Tylko kilka osób odwróciło się w jego stronę. W pubie siedzieli w większości mężczyźni pijani albo bez żon, albo przygotowani na noc pełną przyjemności i z kobietą, która dopiero co się do nich uśmiechnęła. No dobra, Satoru nie był święty, nawet dosyć niedawno rozmowa z urodziwą dziewczyną pewnie też by na niego tak wpłynęła, ale nie teraz... nie teraz, kiedy w głowie miał twarz Manon. Chciał wiedzieć, czy wszystko w porządku. Rozmyślając tak, powiesił płaszcz i usiadł przy barze obok męższczyzny w wystawnym garniturze i kobiety... w płaszczu, która siedziała plecami do Satoru. W... płaszczu... chłopak postanowił nie być taki natarczywy i po prostu zagadał do barmana.
- Dla mnie będzie piwo.
- Dzisiaj nie dam ci ich więcej niż pięć - odparł mu sucho Olivier, stawiając z trzaskiem kufel. - Jeszcze będziesz mi bredził o czarach!
- Nie więcej niż pięćdziesiąt?! - Satoru zagwizdał. - Wiesz, ile będę po tym siedział w toalecie?!
- Pięć, ty głuchy idioto - barman pomasował sobie nasadę nosa. - Robisz się już irytująco męczący!
Satoru prychnął i sięgnął po kufel, niechcący szturchając kobietę w płaszczu.
- Przepraszam najmocniej - automatycznie mu się wyrwało.
- Nic nie szkodzi - zamiast kobiety odpowiedział mężczyzna i wychylił do końca drinka. - Chodźmy już - powiedział do swojej partnerki.
Mag odprowadził ich wzrokiem, a kiedy dwójka wychodziła z baru, Satoru mignęły przez chwilę białe włosy przed oczami. Niemożliwe. Zamrugał szybko. Musiało mu się przewidzieć. Tylko Manon miała takie włosy. Tylko ona.
- Coś ty mi dosypał do tego piwa? - chłopak wskazał kufel.
- Nic! Gdybym dosypał, to bym ci drożej naliczył.
Satoru już nie słuchał. Odsunął się od blatu. Co jak to była Manon? Co jak to ona? Uśmiechała się do tamtego męższczyzny? Jeśli tak, to dlaczego?
Sprzedał sobie mentalnego liścia. Nawet jeśli to była ona, to mogła robić, co tylko żywnie jej się podobało. Satoru nie powinien się wtrącać ani zawracać tym sobie głowy. Byli przyjaciółmi. I tyle. Niczego nie mógł nakazać, czy zabronić.
Nawet jeśli to była ona - miał nakaz trzymania się od niej jak najdalej. Koniec i kropka. Odpuść sobie. Jak woda po sztormie.
- Kto tu siedział obok? - chłopak wskazał stołek po swojej prawej.
- Jakaś kobieta. Cholibka, gdybys ją widział. Białe włosy, żółte oczy, och kurna. Zabiłbym, żeby moja była miała takie usteczka i cycki - Olivier nie wysławiał się ładnie, to pewne. - Zazdroszczę gościowi, on też niczego sobie. Gdy ma się taką twarz, to ma się wszystko. Pewnie uciekli się zabawić.
W chłopaka uderzyła fala nieznanego uczucia, które paliło go od środka. Zerwał się z krzesła. To jest samolubne, pomyślał sobie, co ty sobie myślisz? Każdy może ją dotykać. Ty byłeś jej prawie-przyjacielem. Chłopak zignorował ten głos i wypadł z baru, chwyciwszy płaszcz. Co on sobie wyobrażał?! Dostrzegł kobietę w płaszczu i tego mężczyznę. Kabietą, rzecz jasna, była Manon. Poszedł za nimi, zachowując odległość i przeklinając swój idiotyzm.

Manon? Sry, jeśli coś spaprałam!

ilość słów: 705

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz