- Fajki nie są dla dzieci, moja droga - odparła starsza kobieta, a raczej wiedźma, wielki prorok Klanu. Posiadała czarno-siwe włosy, ponieważ jej długi wiek dawał o sobie znać coraz szybciej; zrobiła to samo co Manon, posiadała papierosy własnego wyrobu, lecz nie zaczęła się krztusić; była już przyzwyczajona do smoły, która powoli trawiła jej wnętrzności. Kobieta ta miała co najmniej 100 lat, dużo osób zadawało jej pytania, aczkolwiek odpowiadała w taki sposób, że i tak niczego konkretnego nie można było się od niej dowiedzieć. Z każdym następnym pociągnięciem dymu, Manon czuła się bardziej swobodniej, czuła, że jej wszystkie problemy odlatują i giną w powietrzu, jak ów trująca para wodna.
- Nadal ubolewasz nad stratą ludzkiego przyjaciela? - kobieta zapytała wprost, bez żadnego tabu, jakby było to najbardziej naturalne pytanie na świecie. Manon wzdrygnęła się na te słowa i opuściła końcówkę papierosa na ziemię, która i tak nie nadawała się już do niczego innego. Wiedziała, że Cassiopei można ufać, mówiła dużo, ale sekrety zachowywała dla siebie; poza tym rozmowna była tylko w świecie duchów, gdyż to z nimi rozmawiała najwięcej; otrzymywała od nich cenne informacje, więc wiedziała o wszystkich tyle, co oni sami wiedzieli o sobie; nie można było jej oszukać, aczkolwiek zapytana o coś pod wpływem gniewu, bądź chęci odkrycia, czy ktoś zrobił coś złego; milczała jak grób. Nie dało się jej zastraszyć; jeżeli próbowałeś, jej duchowi przyjaciele robili resztę, umierałeś podczas snu na przykład na zawał; można było posądzić ją o morderstwa? Skądże, chyba, że duchowe widma można złapać i zamknąć w wiedźmich lochach. Manon miała ochotę odpowiedzieć "nie mam pojęcia o czym mówisz", ale czy szamankę można okłamywać? Nie wyda jej, wie o wszystkim i białowłosa tylko by się pogrążyła, lub co gorsza, straciłaby u niej na wartości; a wiadome jest, że Cassiopeia Czarnodzioba ufa tylko raz.
- Nie wiem, co mam zrobić - westchnęła i sięgnęła po kolejnego papierosa, ponieważ efekty tego pierwszego przestawały działać. Przez jakiś czas wypuszczały dym równo, w całkowitej ciszy, podziwiając jedynie zimowe zalety przyrody.. Wszędzie było tak biało, zimny puch przykrył praktycznie większą część lasu, co wyglądało naprawdę... Magicznie.
- Zapomnieć. Ktoś mądry kiedyś powiedział; nie sztuką jest się zakochać, Manon; sztuką jest się odkochać - spojrzała na dziewczynę prawdziwym, matczynym wzrokiem, jakby wiedziała o co chodzi, jakby już doświadczyła podobnego bólu, ale nie mogła się tym z nikim podzielić - Prawdziwa miłość istnieje tylko w bajkach Manon, tylko w bajkach - odparła i chwilę później rozpłynęła się razem ze swoim tytoniowym dymem. Manon nie mogła dopuścić do siebie myśli, że go kochała; nie mogła, nie potrafiła, a może nie chciała? Jak mogło do tego dojść, historia zaczęła zataczać koło; jeżeli dopuści się tej fatalnej "zbrodni" przeciwko Klanowi, zostanie zabita jak matka; i tak była już córką człowieka, mieszańcem; pewnie dlatego czuła wszystko tak bardzo wyraźnie i dosadnie. Była inna, poczęta z miłości, a nie dzięki corocznemu rytuałowi, który miał mieć miejsce już jutro; dzień, rytuał, w którym pierwszy raz ma wziąć udział Manon Czarnodzioba; za parę miesięcy, jeżeli powije prawnuczkę Rhiannon Czarnodziobej, zostanie oficjalnie Matroną.
~~*~~
Następnego dnia Krwawy Księżyc świecił swoim blaskiem bardzo jasno, wszystkie wiedźmy były przygotowywane od świtu do zmierzchu, aby swoim pięknem móc uwodzić najbardziej wymagających, pijanych magów; przecież nie prześpią się z byle jaką, chociażby z uwagi na stres związany z późniejszymi alimentami, gdyż nie mają pojęcia, że trafiają na wiedźmy i to one zaciągają ich do łóżka, nigdy na odwrót. Są Łowczyniami, nie do zdobycia na parę chwil, a co dopiero na większy okres czasu. Manon była przygotowywana najbardziej, przechodziła wiele szamańskich odpraw, parę razy musiała porozumiewać się z duchami, które kontrolowane przez starszyznę, milczały niczym ich własne nagrobki, co nie wróżyło niczego dobrego, aczkolwiek wiele razy zdarzało się tak, że duchy myliły się co do osądu, mogło być tak nawet w tym przypadku, prawda? Ubrano ją w bardzo kobiece, obcisłe ciuchy, które idealnie podkreślały sylwetkę dziewczyny [klik dla większego rozpoznania] czerń w kontraście z jej bladą skórą i białymi włosami, wręcz krzyczała błagalnie, żeby nie podchodzić do niej tłumem. Przed wyjściem wszystkich wiedźm, kobieta wyglądała chyba najbardziej promiennie (czego nie było widać po jej twarzy), gdyż wciąż ubolewała nad jednym, o czym nie za bardzo chciała myśleć ani mówić. Cassiopeia położyła niezauważalnie dłoń na ramieniu Manon i uśmiechnęła się do niej półgębkiem, życząc powodzenia w odnalezieniu idealnego kandydata na przyszłe potomstwo; dziewczyna westchnęła i pod przewodnictwem Asterin ruszyły na łódź, która miała zawieźć ją na chwilę do miejsca, gdzie mógł się włóczyć Satoru.. Satoru, o którym tak bardzo nie chciała już słyszeć. Przez całą podróż można było słyszeć babskie plotki o tym, jak wygląda idealny kanon piękna męskiej płci; inne lubiły wysokich brunetów, jeszcze inne blondynów, którzy byli niżsi od nich
- Manon, a ty jakich wolisz? - zapytała jedna z nich, która była najbardziej ciekawa typu przyszłej królowej Klanu. Dziewczyna nie musiała się długo zastanawiać.
- Teraz wszystko mi jedno - wychrypiała, jakby bardziej mówiła do siebie, niż do innych - ale gustuje, albo gustowałam; w wysokich brunetach - spojrzała przez chwilę na ciemną wodę - z oczami, które utożsamiały się z gniewem oceanu.
~~*~~
Wszystkie wiedźmy już na lądzie; podążyły w różne strony, aby nie zabierać sobie potencjalnych kandydatów. Manon próbowała, tak mocno próbowała nie zbliżać się do miejsc, w których mógł być Satoru, że co krok potykała się o własne nogi, które próbowały kierować się w dwa różne kierunki w tym samym czasie; co wyglądało nieco komicznie i graniczyło z komedią. W końcu weszła do jednego z większych pubów, od razu większość męskiego grona zaczęło szpilić dziewczynę pożądającym wzrokiem, ale jeden mężczyzna, ubrany bardzo elegancko; nie mógł spuścić z niej oczu, więc coś podpowiedziało kobiecie, że powinna podejść właśnie tutaj. Od razu została poczęstowana drinkiem, których potrzebowała od groma, aby jakoś przeżyć tę noc.
- Często tu Pani przychodzi? - uśmiechnął się Graves, uprzednio przedstawiwszy się białowłosej - nigdy nie zauważyłem piękniejszej kobiety - otóż prawdą było, że wiedźmy rodziły się przepiękne, były wilczycami w owczych skórach, które miały za zadanie tylko polować na potencjalne ofiary. Manon nie mogła zaprzeczyć, że mężczyzna był bardzo przystojny, nosił się majestatycznie i jeszcze można było odczuć, że pała się wysokim rodzajem magii, ale nadal nie było to Satoru; był za poważny... Nie był, nie był po prostu nim. Po dalszej rozmowie, w której kobieta próbowała flirtować z mężczyzną, nieważne, że z przymusu, Graves zaczął gładzić białowłosą po policzku, a ta z trudem powstrzymała się od tego, żeby nie wzdrygnąć; pociągnęła mocny łyk któregoś z kolei już drinka i zaczęła się krztusić, gdy do lokalu wszedł sam Satoru, serce prawie wyskoczyło jej z piersi, na skórze pojawiła się gęsia skórka, a jej oczy chwilowo zaszkliły się od łez; białowłosa szybko założyła kaptur i kazała pospieszyć się Gravesowi z jego własnym drinkiem, musieli wyjść szybciej, najwidoczniej alkohol tutaj nie pomoże.
Beng, mam nadzieję, że nie zanudzam;-; Satoruu? Nie oddawaj jej!
ilość słów: 1352
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz