13 lut 2019

Od Mishabiru CD Atticus



Zabijanie przed uzyskaniem jakichkolwiek informacji nie było w jego stylu, dlatego też musiał znaleźć dobre miejsce, by nikt im nie przeszkadzał. Twardy orzech do zgryzienia, szczególnie w sam poranek. Ludzi robiło się coraz więcej. Wychodzili po zakupy, do pracy, a małe pomioty we wrzaskach biegły do szkoły. Irytujące, ale dzięki temu wiedział już, co zrobić. 
Podszedł do mężczyzny na tyle blisko, by jego plecy stały się ograniczone przez drzewo, z którego właśnie zdjął swojego futrzaka. Ivan czmychnął tylko, po chwili znajdując się na ramieniu Mishy. 
– Chyba nie zabijesz mnie w biały dzień w środku miasta? – zapytał cicho, na co uśmiechnął się w odpowiedzi. 
– To by było zbyt proste – stwierdził, łapiąc go za ramię. – Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór, hm? 
Chłopak milczał, wzrokiem uciekając w każdą możliwą stronę, byle tylko nie patrzeć przed siebie. Misha zwinnie wyjął jedną kartę z jego torby i podsunął mu ją niemalże pod sam nos. Gdy skupił uwagę na karcie, ta w sekundę rozpadła się, znikając. Nim się zorientował, białowłosy trzymał jego chowańca w mocnym uścisku na szyi. 
– Zrobię to samo z twoim sierściuchem, jeśli nie zaczniesz gadać – zagroził, odsuwając nieco rozszalałą bestię. 
– Nie rób jej krzywdy! Powiem wszystko, tylko ją zostaw – zaczął powoli podchodzić z wyciągniętymi ramionami. – Nie mam żadnych planów, nawet tutaj nie przebywam na stałe. 
– A zlecenie? 
– Jakie zlecenie? – sapnął, widząc, że kotka nadal się miota. – Czasami biorę jakieś drobne prace, ale to wszystko. Dzisiaj zrobiłem sobie dzień wolny. Naprawdę nie wiem, do czego zmierzasz. 
– Dzisiaj do tego miasta ma przyjechać karawana towarowa, która za osłoną nocy grabi i porywa wszystko, co możliwe. Ciągle zmieniają swoje profesje. Wędrowni cyrkowcy, lekarze, kupcy, zoo, a nieświadomi ludzie przyjmują ich z otwartymi ramionami. 
– Co ma to ze mną wspólnego? 
– Jakiś gnojek posługujący się kartami, czyli ty, zaiwania mi sprzed nosa wszystkich ściganych przez radę magiczną. – Ściągnął brwi, wypuszczając sierściucha. – W tym wędrownym syfie powinien być typ, którego szukam od paru dni. Ma na swoim koncie parę porwań, grabieży i morderstw. Wygląda, jak chodzący worek. Łatwo będzie go rozpoznać. – Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym mogliby się zatrzymać do wieczora, a zarazem uniknąć gwaru ulicy. – Spędzisz dzisiaj ze mną cały dzień, aż do wieczora. Kiedy się zjawią, będziemy obserwować mój cel. Jeśli przez dłuższy czas nie pojawi się mój karciany wróg, to ja miałem rację. Ty jesteś cichym zabójcą, którego próbuję dorwać od paru miesięcy. 
Pociągnął go w stronę pobliskiego baru, jeszcze nie zatłoczonego. Tak jak wcześniej, trzymał go przed sobą. W chwili zamknięcia się drzwi za ich plecami, rozległ się głośny wybuch z dodatkiem silnego wstrząsu. Szyby rozpadły się na tysiące kawałeczków, ludzie poupadali na ziemię, podobnie do całego asortymentu. Chłopak poszedł w ślady tłumu, gdy Misha stał przytulony plecami do drzwi. Nawet on był zdziwiony. Powoli wyjrzał przez wybite okno. 
Nad nimi znajdował się dość sporych rozmiarów statek powietrzny. Trzy armaty z boku stalowego kadłuba były wycelowane w różne strony. Nawet w najmniejszym ułamku nie przypominał gildyjnego statku, dlatego obstawił, iż to śmiałe poczynania fałszywej bandy z karawany. To było dopiero wielkie wejście, lecz czego szukali w takiej słabo zorganizowanej mieścinie? Chyba o czym nie wiedział. Tajemne krypty pod ratuszem? Możliwe i do sprawdzenia.
Ludzie uciekali w popłochu, wrzeszcząc do nieba. Ci będący w środku siedzieli cicho, a Ivan skrył się do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Misha spojrzał na towarzysza. 
Najwidoczniej spędzą z sobą mniej czasu, niż przewidywał.

<Atti? Wybacz, że tak długo>

529 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz