13 lut 2019

Od Angelo

Wściekły na samego siebie i cały otaczający mnie świat, szybkimi ruchami torowałem sobie drogę przez gęste zarośla, kląć nieelegancko za każdym razem, gdy płaszcz albo torba podróżna zaplątywały mi się w gałęzie. Zdarzało się to ustawicznie, co rusz zatem posyłałem w niebo niewybredną wiązankę, desperacko starając się wyszarpać zahaczoną akurat rzecz ze szponów krzaka czy karłowatego drzewka. Zakładam, że musiało to wyglądać arcyzabawnie.
W końcu, zmęczony i zirytowany ze wszech miar, zaprzestałem na chwilę walki, by rozejrzeć się i wyrównać przyspieszony oddech. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w tym tempie nie zajdę nigdzie do rana. Odrzuciłem torbę, podparłem się pięściami pod boki i, mrużąc oczy, rozejrzałem się dookoła, starając się ocenić, ile jeszcze drogi musiało zostać mi do przebycia. Niestety, pozwijane i poskręcane niczym sieć gałęzie tworzyły tak ciasne sploty, że z powodzeniem uniemożliwiały mi dostrzeżenie czegokolwiek.
Zgrzytając zębami, kopnąłem najbliższy kamień. Co to był w ogóle za pomysł, żeby iść do gospody Daneta skrótem, do tego niesprawdzonym? Co mnie podkusiło, żeby dać wiarę słowom tej dziewczyny? Och, naiwny Angelo! Jak zwykle zbyt ufny w doskonałe damskie rady. Rady jakoby pozwalające zaoszczędzić tyle czasu i potężnie skrócić drogę.
Spojrzałem w niebo. Było czarne jak smoła, jedynie nieco powyżej końców wystrzępionych i nieregularnych koron drzew dostrzec mogłem blade, nieśmiało mrugające gwiazdy. Sierp księżyca przesłaniały chmury. Gdy obrałem ów skrót, było jeszcze jasno. Oznaczało to, że na nierówne zmagania z czepliwymi gałęziami tutejszych krzaków i meandrowanie wśród blisko siebie rosnących drzew zmarnowałem już kilka godzin.
Westchnąłem rozdzierająco i, nie widząc innego rozwiązania, po chwili ociągania niechętnie wróciłem do torowania sobie drogi do gospody.
~~~***~~~~
- Angelo, to ty? - Danet, ujrzawszy mnie, ryknął śmiechem na całe gardło, zupełnie nie przejmując się tym, że był środek nocy, a jego głośny rechot mógł zakłócić sen gościom śpiącym w sąsiednich izbach. - Co ci się przytrafiło po drodze, biedaku? Wyglądasz jak siedem nieszczęść!
Uśmiechnąłem się. Nie był to miły uśmiech. Obróciłem się w kierunku zawieszonego na ścianie lustra i po chwili przyglądania się samemu sobie, uznałem, że Danet za bardzo się nie pomylił. Buty miałem czarno-brązowe, z czego jeden kolor od drugiego na każdym z butów oddzielała idealnie równa linia. Tak, brązowy kolor tak naprawdę był błotem. Błotem pomieszanym z fragmentami kory, robactwem, maleńkimi kamyczkami i wysuszonymi liśćmi. Moje niegdyś brązowe bryczesy nabyły setki nowych dziurek, najprawdopodobniej w wyniku konfrontacji z cierniami, poza tym były zakurzone tak bardzo, że wyglądały, jakby były szare. Z rąbka płaszcza u dołu z kolei zwisało smętnie kilka nitek; był również potężnie popruty na rękawie i prawie na pasy poszarpany w okolicach lewego kolana. Z torby dyndała jakaś długa, pokryta intensywnie zielonymi listkami gałązka, a moje włosy niczym wieniec laurowy, zdobiła łodyga z małym fioletowym pączkiem. Z niesmakiem wyjąłem ozdobę z włosów.
- Lepiej nawet nie pytaj - zaśmiałem się niewesoło, obracając roślinkę w palcach. Gdy zobaczyłem rozczarowaną, aczkolwiek niemniej rozbawioną minę Daneta, uśmiechnąłem się do niego pogodnie i dodałem po przyjacielsku - No, obiecuję, że ze szczegółami opowiem ci całą historię jutro. Teraz, wystaw sobie, nie mam siły nawet ruszać ustami.
- Ha, niech będzie - Danet posłał mi jeszcze jedno nader rozbawione spojrzenie. Był szczupłym mężczyzną w średnim wieku, o figlarnym spojrzeniu i gęstych brązowych włosach. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek widziałem, by był czymś przygnębiony lub zdenerwowany.
- Pewnie chcesz iść już spać, co? - dodał. - No, dobrze. Twój pokój jak zwykle czeka na ciebie na trzecim piętrze. Gdybyś zapomniał numeru drzwi, masz go wygrawerowanego na kluczyku. Łap - Rzucił mi niewielki przedmiot, który schwyciłem w locie bez większych problemów. - A! Jeszcze jedno! Nie zapomnij rano zejść na dół i zjeść z nami wszystkimi śniadanie. Meri i Will z pewnością bardzo ucieszą się z twojej obecności. I nie waż mi się znikać bez słowa tak jak ostatnim razem!
Podziękowałem solennie i zapewniłem, że oczywiście rano stawię się na stołówce, co uczynię z wielką przyjemnością, a tak poza tym, to nigdzie się jutro nie wybieram, więc będę przez cały dzień do wyłącznie dyspozycji Meri i Willa.
Zwróciłem wzrok ku wielkim drewnianym schodom. Gospodarz minął mnie, zgasił małą lampkę oliwną i poczłapał do siebie. Krótkie dobranoc. Rozległ się cichy trzask zamka. Zostałem sam w portierni wyludnionej, cichej i pogrążonej w ciemnościach. Z pewnością wszyscy lokatorzy prócz mnie od dawna spali w najlepsze. Pomyślałem, że Danet zdobył moją dodatkową sympatię tym, że mimo wszystko postanowił na mnie zaczekać. Powiadomienie go o moim przybyciu listownie kilka dni wcześniej było bez wątpienia jednym z moich najlepszych pomysłów w tym tygodniu.
Bezszelestnie, powoli i w niemal absolutnych ciemnościach wspiąłem się po stromych schodach na trzecie piętro. Deski niekiedy zdradzały moją obecność, poskrzypując złowróżbnie pod ciężarem mojego ciała. Nie potrzebowałem świecy. Drogę znałem na pamięć. Wspinając się, czułem ogromne zmęczenie i stwierdziłem, że chyba od razu po wejściu do pokoju zwalę się na łóżko jak kłoda - w podróżnym stroju i nie rozpakowawszy swojego bagażu. Nie miałem siły na żadną z tych rzeczy.
Dotarłszy pod właściwe drzwi, delikatnie wsunąłem kluczyk w zamek, starając się nie wydawać przy tym zbyt wielu niepotrzebnych odgłosów. Gdy przekręciłem go... okazało się, że drzwi były otwarte. Nacisnąłem więc klamkę i popchnąłem ją lekko. To, co zobaczyłem w środku, sprawiło, że torba wypadła mi z ręki i z hukiem wyrżnęła o podłogę.
Na łóżku - moim łóżku - półsiedziała jakaś białowłosa dziewczyna. Jak gdyby nigdy nic leniwie jeździła brusem po opartym na kolanie ostrzu miecza. Stal syczała nieprzyjemnie z każdym pociągnięciem jej szczupłej dłoni. Gdy ujrzała mnie stojącego w drzwiach, zapewne z przekomiczną miną, brus zatrzymał się na ostrzu wpół pociągnięcia.
- Huh? - Zmarszczyła brwi, ale nie ruszyła się z miejsca - A ty tu czego?
Splotłem ręce na piersi, kompletnie nie interesując się torbą, w której, w wyniku upadku, zrobiła się potężna dziura. Ułamek sekundy później, pchnięta lekko drzwiami, przechyliła się na tę właśnie dziurę, a wszystkie moje drogocenne klamoty zaczęły mnie opuszczać, leniwie zjeżdżając w dół po schodach jak po zjeżdżalni i tworząc przy tym niemożliwy do opisania rewers.
- Tak się niefortunnie składa, że tu mieszkam - stwierdziłem lekko i niefrasobliwie, zabawnie przechylając głowę. - A ty, jeśli można spytać?

Asthi, leniwcze? Bardzo mi przykro, ale masz mi odpisać. Nie obchodzi mnie, że nie masz czasu/weny/życia :> 

Ilość słów: 981

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz