11 lut 2019

Od Satoru c.d: Manon

Satoru Yoshida był Łowcą i należał do rodziny Łowców tak znanych, że aż rozumiano, o kim mowa jest już po pierwszej sylabie nazwiska. Rodzina ta wymordowała prawie wszystkie czarownice, popełniała wiele grzechów, wiele razy były tym "właściwym złem", co nie miało sugerować, że każdy z nich był w pełni zły i okropny. Satoru zawarł pakt z dwoma wiedźmami, by uratować białowłosą Czarnodziobą. Zdradził rodzinę, splamił chlubę nazwiska i ośmieszył się przed samym sobą. Siedział pod barem, chowając twarz w rękach. Myślę, że to był jego niebywale typowy gest, kiedy działo się źle. Jakby ta osłona była tarczą przeciw całego świata. W środku jego ojciec pieklił się, że czarownica "uciekła", a matka chłopaka próbowała zapanować nad panem Yoshidą. Satoru nie zwracał na to uwagi, drżał na dworze albo z zimna, albo z emocji, które teraz przeszywały młodzieńca. Manon, tak nazywała się wiedźma, której nigdy już nie zobaczy zgodnie z układem z dwójką innych. Mag zacisnął oczy zaszklone ze zmęczenia i... od łez. Nigdy nie płakał, zawsze był pogodny, ale chyba teraz miał prawo, a kiedy mówił sobie, żeby przestał myśleć o Manon, podświadomość podsuwała mu same niedawno przeżyte chwilę z dziewczyną. Pewnie białowłosa już była bezpieczna, nie miał się co martwić, postąpił w końcu słusznie. Uratował Manon dwa razy życie, tak jak ona jemu. Dług spłacony i adieu, tak powinno być. Lecz tak nie było, na pewno nie dla Satoru.
Wstał z krawężnika cały skostniały i zziębnięty. Nawet nie miał ochoty, żegnać się z rodziną, po co to było komu, i tak nie miał z nim od samego początku najlepszych relacji i podążył zupełnie inną ścieżką. Był magiem, oni Łowcami i tego chłopak wolał się trzymać. Musiał żyć dalej, a to powinno być łatwe. Chyba... Niemrawym krokiem wracał do kwatery swego wuja, otarłszy oczy z łez. Była to późna, wieczorna pora, do domów wracały pary z randek, chichocząc do siebie, wracali pijani mężczyźni z pubów, oblizując usta, kiedy widzieli młode dziewczyny wracające z przyjęć... Satoru przyglądał się wszystkim tym ludziom i ze zdumieniem stwierdził, że w każdym z nich doszukiwał się gdzieś ów białowłosej. Wymierzył sobie policzek pod drzwiami wuja. Nie zapomniał, jak był na niego zły, ale teraz to nie miało znaczenia, potrzebował kogoś, kto może się nie będzie odzywał, a jak coś powie, to mądrego. Zapukał do drzwi z bolesną miną. Po chwili Henry Tygellius otworzył mu i jakie też było jego zdumienie, kiedy zobaczył chłopaka.
- Boże, Satoru... nie znalazłeś jej? - wuj wiedział, że chłopak wybiegł z domu lekarza w poszukiwaniu Manon. I ot! Proszę, jak ją znalazł.
Satoru posłał mu ponure spojrzenie i przepchał się przez drzwi.
- Gorzej.
- Synu, usiądź. Wszystko mi opowiedz.
I Satoru wszedł do kuchni lekarza - swojego przyszywanego wuja, po czym usiadł na niskim taboreciku.
xxx
Wuj wysłuchał całej opowieści Satoru. Chłopak tylko nie wspomniał o układzie z dwoma wiedźmami. Powiedział, że musiał złożyć cenę za uwolnienie Manon magią - nie mógł jej nigdy więcej zobaczyć, nigdy więcej spotkać. Mag musiał to z siebie wyrzucić, wiecie, jak to chyba bywa - problemy, które w sobie kumulujemy są jak trucizna, zabijają nas od środka; nie kłamię wam, sama dobrze o tym się przekonałam. Satoru może i nie czuł się lepiej, ale nie czuł się tak samotny. Mówił wujowi, że myślał sobie "A co jak pójdę jeszcze raz ją zobaczyć?". "Tylko na chwilę, pożegnać się i podziękować". Lecz obawiał się konsekwencji takiego działania. Może bliźniaczki by wtedy zabiły i Satoru, i Manon? Tego chłopak nie chciał. Upił łyka ziołowej herbaty, którą zrobił mu wuj i roztrzęsiony wpatrywał się w mężczyznę. Błagał w głowie, aby się odezwał, aby coś powiedział i palnął taką mądrość, która sprawi, że zabraknie mu języka w gębie. Lekarz tylko powoli wyciągnął papierosy z kieszeni swojego fartucha i zapalił jednego z nich, trzymając w palcach urodzonego chirurga. Zaciągnął się i zaproponował chłopakowi jednego. Satoru odmówił, mimo że mógł sobie na to pozwolić. Nie cierpiał zapachu tytoniu, mdliło go od niego, więc dlatego też z trudem wytrzymywał przy swoim wuju.
- Czyli... zdradziłeś rodzinę-
- Tak, wiem. Możesz powiedzieć mojemu ojcu, i tak się pewnie już połapał i szuka mnie po całym mieście - przerwał mu chłopak.
- -dla kobiety - dokończył mężczyzna, nie zwracając uwagi na to, co powiedział mag. - Była na pewno tego warta, Oruś?
Chłopaka trochę zatkało to, co powiedział mu wuj. Manon. Białowłosa czarownica... Satoru dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że uratowała mu beznadziejny tyłek dwa razy - co prawda nie wiedząc, jak się od siebie różnią, a on uratował ją również dwa razy. Nie żałował niczego, co zrobił. Z wyjątkiem tego, w jakiej sytuacji znalazła się Manon po bijatyce w barze z drugą wiedźmą. Satoru kiwnął głową, po czym wymruczał:
- Tak, była. I jest - dodał po chwili.
- Nie raz spotyka się taką osobę, dla której zdradza się własne nazwisko - strzepnął popiół z papierosa do szklanej zapalniczki. Wypalił już prawie jego połowę. - Ale, powiedzmy sobie szczerze, Satoru, jesteście różni i wasz los jest zupełnie inny, nie splata się w ogóle. To prawda, realia, które musisz sobie uświadomić. Wracając do tego, co zrobiłeś dla tej kobiety - czarownicy... Przejmowałeś się jej losem bardziej, niż swoim? - papieros prawie przypalał opuszki palców wuja; zniknął z mrugnięciem oka.
Satoru zastanowił się, nim odpowiedział:
- Tak - ponownie skinął głową, jak małe dziecko. - Zależało mi na tym by była bardziej bezpieczna niż ja sam.
- A więc... Ktoś by powiedział, że zdarzyło ci się kochać wroga.
Chłopak nie wiedział, co ma na to odpowiedź. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, aby... nie wiem, zaprzeczyć? Uznał, że i tak nie da rady, no bo po co udawać idiotę? Już i tak nim był. Patrzył, jak jego wuj dogasza papierosa w zapalniczce i wstaje od małego stolika.
- Zostawiam cię tu, Oru. I niech nic głupiego ci nie przyjdzie do głowy. Nie szukaj tej dziewczyny, tylko wszystko pogorszysz.

Manon? jeez, wybacz, jeśli będą jakieś literówki/błędy, ale nie miałam możliwości sprawdzić opowiadania :/
ilość słów: 969

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz