2 lut 2019

Od Atticusa CD Mishabiru



Kiedy jeszcze byłem członkiem grupy cyrkowej, nie raz, nie dwa miałem do czynienia z lokalnymi władzami, którzy nie byli zazwyczaj przychylnie do nas nastawieni. Zazwyczaj zasłaniali się takimi banałami jak zakłócanie ciszy nocnej, naruszanie terenów prywatnych czy matactwa finansowe. Na nic się zdawały wyjaśnienia, prośby czy odwołania do wyższych organów. Wiele miast zakazało wstępu naszej trupie na najbliższe dziesięciolecie, przez co wielokrotnie musieliśmy rozbijać namioty poza ich granicami, co skutkowało mniejszą ilością oglądających.
Czasami też byliśmy aresztowani za nieco poważniejsze zarzuty, takie jak kradzieże czy porwania dzieci, na szczęście jednak zazwyczaj te okazywały się nieprawdą. Pamiętam jednak, jak pewnego dnia jeden z najnowszych członków cyrkowej rodziny, z niewiadomych dotąd powodów rzeczywiście uprowadził młode dziecko z wioski, po którym ślad wszelki zaginął. Po tym incydencie, szef trupy, a także mój swoisty ojciec, gdyż to on zgarnął mnie z ulicy kiedy byłem jeszcze chłopcem, zaczął podchodzić do wszystkich przyjmowanych osób z taką rezerwą, że przez długi czas do naszej rodziny nie dołączał nikt nowy. Potem doszło do wypadku, co niestety zakończyło się zupełnym rozwiązaniem cyrku.
Te właśnie wspomnienia powróciły, kiedy szliśmy do miasta. Ja z przodu, nerwowo trzymając się swoich rzeczy, nieco zaniepokojony losem Nott (a co jeśli to wielobarwne stworzenie coś jej zrobiło? Nigdy bym sobie tego nie wybaczył), ten dziwny, nieco przerażający człowiek za mną, niczym strażnik. Ukradkiem obejrzałem się na niego przez ramię, chcąc zapamiętać jego sylwetkę, gdyby coś mi zrobił. W tej chwili miałem już w głowie wszystkie książki kryminalne, jakie kiedykolwiek przeczytałem. Układałem nawet plan na to, jak się zachować, jeśli rzeczywiście zostanę porwany. Na pewno musiałem pozostawić za sobą jak najwięcej śladów, aby ktoś, kto postanowi mnie szukać, miał jakiś punkt zaczepienia. Po drugie, nie mogłem pozwolić na to, aby ten mężczyzna zabrał mnie do drugiej lokacji, bo stamtąd się już nie wraca. Po trzecie musiałem zdobyć jak najwięcej informacji na temat potencjalnego porywacza. Zapewne dramatyzuję, jak to już mam w zwyczaju, ale lepiej dmuchać na zimne.
— Zabijesz mnie? — spytałem, nadal obserwując siwka za sobą. Ten podniósł nagle głowę, jakbym wyrwał go z zamyślenia. Jego kąciki ust uniosły się delikatnie, jakby przypomniał sobie coś niezwykle zabawnego z odmętów swej przyszłości. Nie odpowiedział od razu, zdawał się ważyć swoje słowa, nim je wypowie.
— Zależy — odpowiedział, lecz złośliwie nic nie dodał. Wypuściłem powietrze przez noc i wyprostowałem się. Miałem zamiar walczyć o swoje.
— Jak to zrobisz, będę walczył. I będę krzyczał!
— Już się boję — Mag przewrócił oczami i zmniejszył odległość między nami, kiedy wkroczyliśmy między pierwsze budynki miasta. Jego ręka powędrowała na moje ramię. Odruchowo zadrżałem, ale on raczej nic sobie z tego nie zrobił.
— Powinni gdzieś tu być — stwierdziłem cicho, rozglądając się wokół. I byli. Nott, tym razem na powrót w kociej formie, syczała z wyższej gałęzi na Ivana, który stopniowo wdrapywał się na jakieś drzewo na małym placu. Wyrwałem się więc młodzieńcowi i podbiegłem do nich, wyciągając ręce w stronę chowańca.
— Chodź tu do mnie, Notty, szybko! — krzyknąłem, nie chcąc, aby to mój towarzysz dorwał się do kota jako pierwszy. Nawet kiedy stworzenie wpadło z gracją w moje ramiona, objąłem je całym sobą, aby nikt nie był w stanie wziąć mojego jedynego, rzeczywistego przyjaciela.

<Misku?>

518 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz