12 sty 2019

Od Satoru c.d: Manon


Satoru, dostrzegłszy jej tęczówki, odsunął się od dziewczyny, jak poparzony. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a paraliżujący strach nie pozwala się poruszyć. Czy to aby możliwe? Już chciał się odwrócić w stronę dziewczyny, lecz ta, na jego oczach, rozpłynęła się - obróciła w szary i pachnący zgnilizną oraz krwią popiół. Jakie jest nasze zadanie, tak, Yoshida? To oczywiste, chronić niewinnych. Kto tego nie robi, ten nie powinien nawet wypowiadać słowa Gildia, tak mu odpowiedziano, kiedy się zapytał, czym zajmują się wszystkie gildie magów. Zadrżał ze strachu i przejęcia... może też i ze złości. Warknął z furią wypisaną na twarzy i rzucił się do drzwi kościoła, ale te zamknęły się z przeraźliwym hukiem tuż przed jego nosem. Satoru z impetem grzmotnął w drzwi i osunął się bezsilnie na kolana. Walił pięściami we wrota, przeklinając w duchu wszystkich i wszystko. Co on miał teraz zrobić? Co uczynić?! Słyszał stąd przez tę grubą barierę wrzaski, płacz, modlitwy i szloch mieszkańców oraz śmiechy czarownic. Zadrżał, nie wiedział, czy ze strachu, czy z zimna i z determinacją ponownie spojrzał na ogromne drzwi. Przez głowę przemknął mu pomysł, że zamieni się w smoka, ale potem irytujący głos szepnął, że przecież jako smok nadaje się tylko i wyłącznie do przytulania oraz do oglądania. Warknął z frustracją. Powinien być w środku, powinien chronić tam tych biednych ludzi, nawet jeśli sam miałby zginąć. Tak postępują dobrzy magowie, nie stoją bezczynnie na dworze i nie marzną, kiedy po drugiej stronie drzwi dzieje się prawdziwa rzeź. I nie stałby tu, gdyby nie ta dziewczyna! Na samo wspomnienie jej oczu, dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie. Niewątpliwie była jedną z czarownic, Satoru był tego pewien, ale dlaczego go wyciągnęła z tego kościoła? Chciała się pośmiać później z tego, jak cierpi, nie mogąc pomóc? Chciała popatrzeć, jak bezradnie siedzi na lodowatej i obmarzniętej posadzce? Może stała teraz gdzieś za kamienicą, za słupem i śmiała się cicho z niego? Chłopak czuł, jak ogarnia go czysta furia. Co miałby powiedzieć swojej gildii? Uznaliby go za zdrajcę, za tchórza i wszystko, co zyskał przez te lata starań, rozpadłoby się w kilka sekund. Kazał się sobie uspokoić, powiedzieć, że to źle teraz się wściekać i powinien myśleć sensownie.
- Szlag - szepnął, chowając twarz w dłonie. Popsuł. Wszystko, był zwykłym, głupim chłopcem, który ma ładną buzię i nic więcej. - Szlag! - uderzył pięścią w drzwi od kościoła.
Drugą dłonią, postawiwszy ją na chodniku, podparł ciężar swojego ciała. Czerwona i gęsta ciecz dopłynęła do jego ręki przez szczelinę pod drzwiami. Przerażony otworzył szerzej oczy, widząc, jak jego palce barwią się na bordowo. Osunął się na swoje łokcie, a w pamięci utkwił mu obraz zakapturzonej dziewczyny. Przecież coś mu podpowiadało, że jest magiem... Może się pomylił i po prostu był głupi.

x x x

Satoru nie wiedział, ile i jak szybko biegł. Cały się trząsł, był rozchełstany pod szyją i dłonie miał całe brudne. Uciekł spod kościoła, nawet nie wiedział, dlaczego, po prostu nogi go porwały, po czym powiodły go Bóg wie, gdzie. Zatrzymał się dopiero w jakimś lesie, oparł się o brzozę, która smutno już chyliła się ze starości ku ziemi. Płuca go paliły, a para, uciekająca z ust, zamgliła oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo nogi się pod nim uginają i jak był zmęczony. Jeszcze nigdy tak się nie czuł, przecież zawsze był radosny, zawsze był optymistyczny i beztroski. A teraz wszystko to zniknęła. Opadł w kucki i zakrył twarz rękoma.
I wtedy usłyszał trzask gałązki. Pewnie nigdy by nie dosłyszał tego odgłosu, gdyby nie to, że jego smocza połówka wyostrzyła już niegdyś jego wszystkie zmysły. Uniósł głowę i zamarł. Przeszedł na czworaka jakieś pięćdziesiąt metrów, kryjąc się w krzakach i zaroślach. Wychylił się ostrożnie zza roślin i dostrzegł tam maleńką polanę. Pod wysokim świerkiem siedziała zakapturzona postać, a nad nią stało ich kilka innych. Nagle człowiek siedzący pod dużym drzewem zdjął ze swojej głowy kaptur. Satoru natychmiast ją rozpoznał - to była ta dziewczyna. Wpatrywała się w inne postacie swoimi nienaturalnie lśniącymi, żółtymi oczyma. Satoru schował się natychmiast za krzakiem. Nie chciał się ruszyć, ale mózg i wszystkie nerwy krzyczały, by wykonał jakiś ruch. Przecież, gdyby na to spojrzeć z innej strony, uratowała ci życie, usłyszał w swojej głowie. Zaklął cicho pod nosem, odchylając głowę do tyłu i zaciskając oczy w zamyśle. Zastanawiał się, jak bardzo boli śmierć zadana przez prawie tuzin wściekłych czarownic.

Manon? Masz szczęście, bo Satoru ma w naturze wybaczanie.

ilość słów: 722

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz