- Uderzymy w sam środek ich wiary - odparła ochrypłym głosem i uderzyła pięścią o stół, przez co napotkała groźny wzrok Rhiannon - Masywne budowle, które zwą kościołami; przecież to właśnie w nich ponoć przesiaduje ich Bóg, pokażmy, że go nie ma; że jest on tylko wytworem ich wyobraźni; argumentem, który nie pozwala im osunąć się w czarną rozpacz.
Manon od początku nie sądziła, żeby był to dobry pomysł. W sumie od urodzenia była jakaś inna, mniej niebezpieczna, chociaż bardzo starała się stwarzać odmienne pozory. Niemniej jednak nie miała wyboru, wkrótce białowłosa miała zasiąść na tronie, czas Rhiannon Czarnodziobej nie był dla niej łaskawy, niedługo będzie musiała zejść ze sceny, aby dać szansę nowemu pokoleniu, którym na nieszczęście miała być właśnie jej wnuczka. Be zbędnych komentarzy, Głowa Klanu, machnęła rękami na znak, że należy doprowadzić misję Asterin do skutku; uderzyć tam, gdzie zgromadzi się spora liczba duchownych, aby na nowo poznali potęgę Zerefa i jego Księgi Apokalipsy.
~~*~~
Manon nałożyła na głowę czarny kaptur, aby tutejsi nie zwracali na nią zbyt dużej uwagi; tak samo zrobiła reszta z trzynastki wiedźm, które powoli zbliżały się do świątyni wierzących. Tyle ludzi, tak dużo dusz do skrzywdzenia. Tłum wesołych twarzy wchodził żwawym krokiem do budynku; niektórzy rozmawiali z przyjaciółmi, inni opłakiwali zmarłego, który w tą niedzielę nie mógł pomaszerować z nimi na modlitwę. Czarnodziobe rozproszyły się po całym kościele, z racji ich podobnego, dzikiego wyglądu; białowłosa starała się ukryć nienaturalny, żółty odcień oczu, który mógł wywołać wśród księży zbyt wiele pytań. Msza rozpoczęła się niedługo później, to wszystko było tak żenujące dla przyszłej Matrony, że schowała się w najciemniejszym kącie pomieszczenia; jeden mężczyzna, stojący na środku ołtarza mówił do tłumu, który wpatrywał się w niego jak w obrazek i nakazywał im, co mają robić; istny horror! Ale nie to było najgorsze, otóż wierzący mówili mu swoje grzechy, ponieważ ponoć to tylko on mógł przekazać je Stwórcy; kpina.
~~*~~
Manon nałożyła na głowę czarny kaptur, aby tutejsi nie zwracali na nią zbyt dużej uwagi; tak samo zrobiła reszta z trzynastki wiedźm, które powoli zbliżały się do świątyni wierzących. Tyle ludzi, tak dużo dusz do skrzywdzenia. Tłum wesołych twarzy wchodził żwawym krokiem do budynku; niektórzy rozmawiali z przyjaciółmi, inni opłakiwali zmarłego, który w tą niedzielę nie mógł pomaszerować z nimi na modlitwę. Czarnodziobe rozproszyły się po całym kościele, z racji ich podobnego, dzikiego wyglądu; białowłosa starała się ukryć nienaturalny, żółty odcień oczu, który mógł wywołać wśród księży zbyt wiele pytań. Msza rozpoczęła się niedługo później, to wszystko było tak żenujące dla przyszłej Matrony, że schowała się w najciemniejszym kącie pomieszczenia; jeden mężczyzna, stojący na środku ołtarza mówił do tłumu, który wpatrywał się w niego jak w obrazek i nakazywał im, co mają robić; istny horror! Ale nie to było najgorsze, otóż wierzący mówili mu swoje grzechy, ponieważ ponoć to tylko on mógł przekazać je Stwórcy; kpina.
- Ochroń nas Panie od zła tego świata; niech wszystkie demony i złe duchy przepadną na wieki wieków... - w tym momencie cała sala dopowiedziała dziwnym szyfrem "Amen", co on tak w ogóle oznaczał? Białowłosa wpatrywała się w księdza, jakby była szczeniakiem, któremu ktoś próbuje wytłumaczyć ogólną teorię względności. Niektórzy zaczęli klęczeć, reszta ruszała ustami, aczkolwiek z ich ust nie wydobywały się żadne słowa. Dla Manon ludzka rasa stała się coraz bardziej idiotyczna i niegodna istnienia. Asterin kiwnęła głową na znak tego, że niedługo rozpocznie się rzeź niewiniątek; żelazne pazury pod skórą białowłosej coraz bardziej miały ochotę ujrzeć światło dzienne, ale jeszcze nie teraz... nie teraz. Nagle dziewczyna poczuła na sobie czyiś wzrok; spojrzała w tym samym kierunku i napotkała spojrzenie bruneta o łagodnych rysach twarzy, który wydawał się zupełnie inny od reszty; jakiś taki... Kompletnie niezainteresowany; ten ich dziwny szyfr też wypowiadał w taki sposób, jakby mógł, ale nie chciał. Dziewczyna nie do końca wie, co ją do tego podkusiło, ale odmierzając sekundy do skoku; podeszła do chłopaka, chwyciła go z całej siły za ramię i wyprowadziła na zewnątrz.
- Hej, ale to jeszcze nie koniec modlitwy - zaśmiał się chłopak, lecz w tym momencie drzwi do kościoła zamknęły się z trzaskiem, zaczęło się; nie było odwrotu. Ci wszyscy, którzy tam zostali, zostali skazani na bolesną śmierć. Prawdą jest, że białowłosa lekko ubolewała, chociażby z powodu nieszczęsnych dzieci, ale wiedźmy przecież nie znały litości.
- Nie ma za co - wymamrotała, niestety chłopak w tym momencie spojrzał jej głęboko w oczy, zauważył żółte źrenice i czające się w nich zło, odrobinę oddalił się od dziewczyny, jakby była przynajmniej nieuleczalną gangreną. Dotarło do niego, co właściwie się aktualnie dzieje, lecz w tym samym momencie Manon zamieniła się w ciemną masę dymu i rozpłynęła się w powietrzu, Dobrze wiedziała, jak wielkie kłopoty będzie miała, gdy już babka dowie się o tym, że uratowała człowieka. Nie wróciła do miejsca horroru, nie chciała na nowo spotkać się z osobą, która wywołała u niej tak dziwną reakcję, zamiast tego, zostawiając dwunastkę wiedźm w kościele; stała się materialna dopiero w pobliskim lesie, aby na spokojnie przygotować się do śmierci, jaką szykuje jej za to wszystko Rhiannon.Satoru? Wybaczysz chyba małej wiedźmie?
ilość słów: 838
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz