Nabrałem głęboko powietrza do płuc i wyszedłem z mojego cichego lokum, przywołałem Rabu gwizdnięciem i z rękoma w kieszeniach opuściłem Gildię wyruszając w ludzki świat. Na prawdę nie uśmiechało mi się chodzenie w śród tych wszystkich ciemnot a już na pewno nie mam ochoty z żadnym z nich rozmawiać. Czasem mam takie wrażenie jak by Ci wszyscy ludzie byli niedorozwinięci, po co w ogóle istnieją? Nie ma z nich żadnego użytku...no może oprócz opanowanego do perfekcji wpychania się nie tam gdzie trzeba, czyli prosto pod moje nogi. Rozwarłem swoje palce i delikatnie przywołałem piasek który odpowiedział błyskawicznie, poczułem jak porusza się pomiędzy moimi palcami. Lubiłem tak robić, w tedy się odprężałem. Wiatr wiał coraz mocniej gdzieniegdzie podrywając pojedyncze liście, zerknąłem na najbliższy cień rzucany przez drzewo, stał tam Rabu, do połowy wilk a do połowy ciemna masa wydobywająca się z cienia. Patrzył na mnie swoimi żółtymi ślepiami rejestrując każdy mój ruch. - Idziemy-mruknąłem pod nosem na co tamten zastrzygł uszami i wtopił się w tło, tracąc wilczą postać. Stałem się niewidzialny, wchodziłem właśnie do miasta i żywcem mi się nie chciało zwracać na siebie uwagi, zaczęło być coraz więcej ludzi, w pewnym momencie szli z wszystkich stron a ja starałem się mieć z nimi jak najmniej kontaktu. Wiatr poderwał się i z całej siły powiał prosto na mnie, pojedyncze kosmyki wyswobodziły się i teraz drażniły mnie, opadając na oczy. Muszę znaleźć kogoś kto znał tych...jak im tam?...no...Kinnley'ów! Właśnie...
Jeżeli mieli statek, to musieli go cumować w porcie. Przecież to jasne jak słońce, to teraz jeszcze tylko się tam dostać.
Przyśpieszyłem kroku i lawirując pomiędzy ludźmi skierowałem się do najbliższego portu, oczywiście zanim tam się dostałem musiałem wpaść dobre parę razy w przypadkowe osoby. Przez co zrezygnowałem z niewidzialności i na powrót stałem się widoczny. Pomyśleć, wszyscy którzy znajdowali się w pobliżu nawet tego nie zarejestrowali, byli za bardzo zajęci swoimi sprawami.
Prychnąłem, Oni niczego nie widzą, jak by im tu statek kosmitów wylądował to też by go nie za uwarzyli, czy ja już wspominałem że nie cierpię ludzi? Tak? Trudno, powtórzę jeszcze raz, nie trawię ich.
Po kolejnej godzinie dotarłem na wzniesienie z którego miałem doskonały widok na port w dole oraz ogromne ciągnące się po horyzont granatowe morze, odgarnąłem poirytowany kosmyki włosów z twarzy i na chwilę zamknąłem oczy wdychając słone powietrze. W oddali dało się słyszeć jazgot mew które konkurowały ze sobą o resztki jedzenia. No nic, trzeba iść. Sprawnie ruszyłem w dół, gdy stanąłem na pomoście zacząłem się rozglądać za potencjalnym człowiekiem który mógłby mi coś powiedzieć. Już po chwili zobaczyłem napakowanego faceta w średnim wieku z tatuażem jaguara na ramieniu, nosił jakieś beczki z kutra do rozpadającej się drewnianej chatki. Podszedłem do niego powoli i gdy tamten schylał się po kolejną drewnianą beczkę, odezwałem się.
Ej, Ty-mój głos musiał go zaskoczyć bo w miarę szybko odwrócił się w moją stronę, teraz mogłem mu się jeszcze lepiej przyjrzeć. Przetłuszczone czarne włosy poprzetykane gdzie nie gdzie siwizną, lekko napuchnięta twarz, zapewne od procentów które wlewa do siebie litrami.
- Nic na mnie nie macie, jestem czysty jak łza!-odezwał się dudniącym głosem, mogłem zobaczyć że jego zęby są złote, a przynajmniej część jaka mu pozostała.
Zmrużyłem oczy
- Nie jestem gliną idioto-odpowiedziałem spokojnie- Chcę się czegoś dowiedzieć...
Na moje słowa facet od razu zmienił wyraz twarzy, zlustrował mnie od góry do dołu zapewne oceniając ile mogę mu zaoferować.
- To zależy czego?-Jego ton głosu z "niewinnego" przeszedł w zawodowy, widocznie dużo robi interesów.
- Znałeś może Kinnley'ów? Albo kogoś kto ich znał?-zapytałem
- Nic za darmo chłopczyku...
-...nie tym tonem grubasie-warknąłem ostrzegawczo- Dam ci fajną błyskotkę, o to się nie martw.
Mężczyzna przez chwilę stał kalkulując w głowie czy mu się to opłaca aż w końcu zaczął.
- Podobno z pośpiechem wskoczyli do swojej łajby i tyle ich widziano, teraz to pewnie są już karmą dla rybek...
-...Kto ich widział ostatni? W którą stronę popłynęli?-czułem się jak bym gadał do jakiejś ameby umysłowej, choć czego ja się spodziewałem po tym śmieciu?
- Dawaj błyskotkę albo gówno się dowiesz-założył ręce na piersi przybierając groźną pozę.
Nie no, ja nie wytrzymam przy tym gnoju, błyskawicznie stworzyłem sztylet z piasku i już po chwili nachylałem się nad nim z ostrzem przyłożonym do jego mięsistej szyi.
- Powiedziałem że dam? Tak? To najpierw wyśpiewasz mi tutaj wszystko jak na spowiedzi, a potem ocenię czy sobie zasłużyłeś kundlu-mój ton był rozkazujący
- Nie jestem psem, chłopczyku-odwarkną ale gdy wzmocniłem chwyt i przycisnąłem ostrze jeszcze mocniej, tak że strużka czerwonej krwi spłynęła po jego spoconej szyi zaczął gnuj gadać- Tom...Tom Hopkins...On Ci coś więcej powie...
- A gdzie go znajdę?
- Powinien być u siebie...mieszka w swojej łodzi, taki chudy z brodą...na końcu portu...
Puściłem go powoli i wyjąłem mały diamencik, na jego widok mężczyźnie zaświeciły się oczy.
Jeżeli mieli statek, to musieli go cumować w porcie. Przecież to jasne jak słońce, to teraz jeszcze tylko się tam dostać.
Przyśpieszyłem kroku i lawirując pomiędzy ludźmi skierowałem się do najbliższego portu, oczywiście zanim tam się dostałem musiałem wpaść dobre parę razy w przypadkowe osoby. Przez co zrezygnowałem z niewidzialności i na powrót stałem się widoczny. Pomyśleć, wszyscy którzy znajdowali się w pobliżu nawet tego nie zarejestrowali, byli za bardzo zajęci swoimi sprawami.
Prychnąłem, Oni niczego nie widzą, jak by im tu statek kosmitów wylądował to też by go nie za uwarzyli, czy ja już wspominałem że nie cierpię ludzi? Tak? Trudno, powtórzę jeszcze raz, nie trawię ich.
Po kolejnej godzinie dotarłem na wzniesienie z którego miałem doskonały widok na port w dole oraz ogromne ciągnące się po horyzont granatowe morze, odgarnąłem poirytowany kosmyki włosów z twarzy i na chwilę zamknąłem oczy wdychając słone powietrze. W oddali dało się słyszeć jazgot mew które konkurowały ze sobą o resztki jedzenia. No nic, trzeba iść. Sprawnie ruszyłem w dół, gdy stanąłem na pomoście zacząłem się rozglądać za potencjalnym człowiekiem który mógłby mi coś powiedzieć. Już po chwili zobaczyłem napakowanego faceta w średnim wieku z tatuażem jaguara na ramieniu, nosił jakieś beczki z kutra do rozpadającej się drewnianej chatki. Podszedłem do niego powoli i gdy tamten schylał się po kolejną drewnianą beczkę, odezwałem się.
Ej, Ty-mój głos musiał go zaskoczyć bo w miarę szybko odwrócił się w moją stronę, teraz mogłem mu się jeszcze lepiej przyjrzeć. Przetłuszczone czarne włosy poprzetykane gdzie nie gdzie siwizną, lekko napuchnięta twarz, zapewne od procentów które wlewa do siebie litrami.
- Nic na mnie nie macie, jestem czysty jak łza!-odezwał się dudniącym głosem, mogłem zobaczyć że jego zęby są złote, a przynajmniej część jaka mu pozostała.
Zmrużyłem oczy
- Nie jestem gliną idioto-odpowiedziałem spokojnie- Chcę się czegoś dowiedzieć...
Na moje słowa facet od razu zmienił wyraz twarzy, zlustrował mnie od góry do dołu zapewne oceniając ile mogę mu zaoferować.
- To zależy czego?-Jego ton głosu z "niewinnego" przeszedł w zawodowy, widocznie dużo robi interesów.
- Znałeś może Kinnley'ów? Albo kogoś kto ich znał?-zapytałem
- Nic za darmo chłopczyku...
-...nie tym tonem grubasie-warknąłem ostrzegawczo- Dam ci fajną błyskotkę, o to się nie martw.
Mężczyzna przez chwilę stał kalkulując w głowie czy mu się to opłaca aż w końcu zaczął.
- Podobno z pośpiechem wskoczyli do swojej łajby i tyle ich widziano, teraz to pewnie są już karmą dla rybek...
-...Kto ich widział ostatni? W którą stronę popłynęli?-czułem się jak bym gadał do jakiejś ameby umysłowej, choć czego ja się spodziewałem po tym śmieciu?
- Dawaj błyskotkę albo gówno się dowiesz-założył ręce na piersi przybierając groźną pozę.
Nie no, ja nie wytrzymam przy tym gnoju, błyskawicznie stworzyłem sztylet z piasku i już po chwili nachylałem się nad nim z ostrzem przyłożonym do jego mięsistej szyi.
- Powiedziałem że dam? Tak? To najpierw wyśpiewasz mi tutaj wszystko jak na spowiedzi, a potem ocenię czy sobie zasłużyłeś kundlu-mój ton był rozkazujący
- Nie jestem psem, chłopczyku-odwarkną ale gdy wzmocniłem chwyt i przycisnąłem ostrze jeszcze mocniej, tak że strużka czerwonej krwi spłynęła po jego spoconej szyi zaczął gnuj gadać- Tom...Tom Hopkins...On Ci coś więcej powie...
- A gdzie go znajdę?
- Powinien być u siebie...mieszka w swojej łodzi, taki chudy z brodą...na końcu portu...
Puściłem go powoli i wyjąłem mały diamencik, na jego widok mężczyźnie zaświeciły się oczy.
- Aport-i wrzuciłem błyskotkę do wody razem z jej nowym właścicielem- Chyba przyda Ci się kąpiel...
Ruszyłem powoli we wskazanym wcześniej kierunku pozostawiając za sobą pluskającego i klnącego faceta...
Słońce zaczęło powoli zachodzić gdy w końcu udało mi się odnaleźć łódkę należącą do Hopkinsa. Niestety jego samego nie było na pokładzie dla tego postanowiłem wejść na łajbę i zaczekać. W końcu musi przyjść, nie?
Wyjrzałem za burtę na delikatne fale które kołysały wszystkimi statkami, od czasu do czasu dało się dojrzeć pojedyncze ryby żerujące w głębinach portu.
Kątem oka obserwowałem słońce, z każdą chwilą było coraz niżej, a faceta ani widu ani słuchu.
Rabu w końcu do mnie przy truchtał i zgrabnie wskoczył na łajbę siadając obok mojej nogi. Wywalił żółty jęzor na zewnątrz i zadowolony zaczął się drapać tylną łapą za uchem.
- Dziwnie wyglądasz-stwierdziłem patrząc na niego, wyglądał jak rasowy kundel, przystosował się do otaczającego nas świata i pozbył się swojego specyficznego wyglądu- Ale wiesz że tutejsze psy nie mają żółtych języków?
Popatrzył na mnie spode łba i szczekną z urazą.
- Tylko stwierdzam fakt.
Przeczesałem dłonią swoje włosy burząc tym totalnie swoją fryzurę, ale miałem już to w dupie. Najważniejsze to w końcu dorwać kogoś kto będzie wiedział w jakim kierunku popłynęli, i wynająć jacht.
Jakaś Dziewczyna podeszła do nas, nie zwracałem na nią kompletnie uwagi, w końcu to człowiek, nic nie może mi zrobić, poprawka, nic nie da rady mi zrobić.
- Ekhem?-chrząknęła a ja leniwie przerzuciłem na nią swoje spojrzenie, była szczupłą brunetką o piwnych oczach i w miarę ładnej talii.
Wyjrzałem za burtę na delikatne fale które kołysały wszystkimi statkami, od czasu do czasu dało się dojrzeć pojedyncze ryby żerujące w głębinach portu.
Kątem oka obserwowałem słońce, z każdą chwilą było coraz niżej, a faceta ani widu ani słuchu.
Rabu w końcu do mnie przy truchtał i zgrabnie wskoczył na łajbę siadając obok mojej nogi. Wywalił żółty jęzor na zewnątrz i zadowolony zaczął się drapać tylną łapą za uchem.
- Dziwnie wyglądasz-stwierdziłem patrząc na niego, wyglądał jak rasowy kundel, przystosował się do otaczającego nas świata i pozbył się swojego specyficznego wyglądu- Ale wiesz że tutejsze psy nie mają żółtych języków?
Popatrzył na mnie spode łba i szczekną z urazą.
- Tylko stwierdzam fakt.
Przeczesałem dłonią swoje włosy burząc tym totalnie swoją fryzurę, ale miałem już to w dupie. Najważniejsze to w końcu dorwać kogoś kto będzie wiedział w jakim kierunku popłynęli, i wynająć jacht.
Jakaś Dziewczyna podeszła do nas, nie zwracałem na nią kompletnie uwagi, w końcu to człowiek, nic nie może mi zrobić, poprawka, nic nie da rady mi zrobić.
- Ekhem?-chrząknęła a ja leniwie przerzuciłem na nią swoje spojrzenie, była szczupłą brunetką o piwnych oczach i w miarę ładnej talii.
Oboje patrzyliśmy na siebie w milczeniu, w końcu podniosłem jedną brew do góry widząc że nie odpuści.
- Co robisz na moim kutrze?
- Twoim kutrze?
- Tak MOIM -podkreśliła ostatnie słowo
- A Co Cię to obchodzi? -odpowiedziałem
- Uwierz że dużo-warknęła
- Czekam, ale na pewno Nie na Ciebie.
- A na kogo? Bo jak na razie siedzisz w mojej łodzi i to Ty powinieneś czuć się skrępowany-założyła ręce na piersi
- Na Toma Hopkinsa-zmrużyłem oczy
- To mój wujek.
- Aha?
- Czego od niego chcesz?
- Przestań zadawać mi pytania, po prostu go tutaj przyprowadź-warknąłem
- Nie, dopóki mi nie powiesz czego od Niego chcesz...
- Ale Ty jesteś głupia-westchnąłem- Chcę z nim porozmawiać, pasuje?
Dziewczyna patrzyła na mnie przez chwilę aż w końcu się odezwała.
- O czym?
- Nie twoja sprawa. To jak? Przyprowadzisz go tutaj grzecznie czy mam być niemiły?- powoli byłem nią zmęczony, za dużo ludzi z którymi trzeba się użerać jak na jeden dzień.
- Przyjdź jutro, dzisiaj nie ma czasu-weszła na pokład patrząc mi prosto w oczy
- Nie ma, czy tylko Ty tak uważasz?-wstałem przewyższając ją o dobrą głowę, wyraźnie nie zadowolona zadarła swoją główkę i wbiła swój wzrok w moją osobę- No więc? Jest jakimś pieprzonym cesarzem że trzeba dwa tygodnie przed wizytą się umawiać?
- Co ty taki pewny siebie, co?-odwarknęła- Powiedziałam że jutro możesz przyjść.
- Ale ja nie mam czasu na żadne jutro, więc albo grzecznie mnie do niego zaprowadzisz, albo sam go znajdę, a uwierz, jetem w tym dobry.-wsadziłem dłonie do kieszeni i przybrałem luźną postawę
- A za kogo ty się uważasz, co? Że myślisz, że możesz mi rozkazywać? -odpyskowała
Patrzyłem na nią chwilę i bez żadnego ostrzeżenia przerzuciłem ją sobie przez ramię, zareagowała błyskawicznie, zaczęła się szamotać i biła mnie po plecach swoimi pięściami.
Wyszedłem spokojnie z łódki i ruszyłem przed siebie kompletnie nie zwracając na nią uwagi i na jej marne próby wyswobodzenia.
- Długo jeszcze?-zapytałem po chwili gdy Dziewczyna się nie poddawała- Jeżeli Ja do niego nie mogę przyjść, to Ty też nie.
- ZOSTAW MNIE! -wrzeszczała, paru rybaków zwróciło na nas uwagę ale miałem to w dupie
- Czy ktoś z was wie gdzie mogę znaleźć Hopkinsa? Muszę zanieść mu jego bratanicę, z resztą sami widzicie...-zaśmiałem się choć najchętniej bym ją po prostu zabił.
No ale czego się nie robi dla sprawy, nie?
Wszystko wymaga poświęceń...
- Pewnie w pubie siedzi-odezwał się jeden- Pub pod Srebrnym Masztem
- Wielkie dzięki!-a jednak się udało, a już myślałem że te słowa nie przejdą przez moje gardło
- PUŚĆ MNIE TY ZBOCZEŃCU!-Dziewczyna nadal się nie poddawała
- Jezu, ile jeszcze? Uważaj bo zedrzesz sobie gardełko-prychnąłem oddalając się w stronę pubu gdzie jak miałem nadzieję znajdował się mój cel.
Po dziesięciu minutach taszczenia przedstawicielki ludzkiego gatunku zrzuciłem ją z siebie, nie żeby było mi ciężko, ale ulga jaka sprawiło mi to że w końcu nie musiałem jej dotykać, była niewyobrażalna.
Podniosła się z ziemi i zamachnęła pięścią w moją twarz, no niestety, mam lepszy refleks i bez problemu przechwyciłem jej pięść na długo zanim w ogóle miała szansę spotkać się z moim ciałem.
- Kim Ty jesteś do cholery?!-fuknęła
Patrząc na nią jak na amebę umysłową westchnąłem i ruszyłem w stronę pubu, skręciłem w uliczkę i już myślałem że mnie zostawi w świętym spokoju, bo na prawdę działała mi na nerwach, ale oczywiście nie, bo po co miało by być mi łatwiej?
- EJ CZEKAJ-zawołała
- Lubisz krzyczeć?-stwierdziłem- To twoje Hobby?
Zrównała się ze mną i gdy już miała się odezwać zapewne w kolejnej próbie wyciągnięcia kim jestem, ktoś ją zawołał.
- Laura? Ile Ja Cię mogę szukać?!-odwróciłem się by zobaczyć kto nadchodzi, jak się okazało to był starszy mężczyzna
- Tato?-zdziwiła się- Co ty tutaj robisz? Mam dziewiętnaście lat do cholery!...
Dzięki Ci, nie będę jej miał na głowie...
Laura tak jak przed chwilą ze mną zaczęła się kłócić z ojcem, za to ja pozostawiłem ich samych sobie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż jakaś sprzeczka z człowiekiem.
Skręciłem w ulicę na której wisiał szyld pubu i przystanąłem przed drzwiami. Zrobiło się już ciemno, słońce schowało się za horyzontem rzucając ostatnie promienie...
Rabu wyłonił się z cienia czekając co dalej, kazałem mu zostać i czekać, za to ja wszedłem do zatęchłej knajpy z zamiarem znalezienia chudego faceta z brodą.
Jak się okazało prawie wszyscy mieli brody i byli chudzi, serio?
Podszedłem do barmana i zamawiając sobie Whisky zapaliłem papierosa przy okazji rozglądając się za potencjalnym Tomem.
- Wiesz który to Hopkins?-odezwałem się do łysego barmana który nalewał mojego trunku
Zaciągnąłem się by po chwili wypuścić powoli biały dym...
- A o którego chodzi?
- Toma, Toma Hopkinsa-dopowiedziałem
- To tamten-wskazał palcem najciemniejszy kont tej zatęchłej dziury
Skinąłem lekko głową i zabierając ze sobą kieliszek skierowałem się we wskazanym kierunku, podszedłem do siedzącego mężczyzny i bez pozwolenia usiadłem obok.
- Tom Hopkins?-jak jeszcze raz wypowiem to imię i nazwisko to się porzygam, mówię serio.
Mężczyzna popatrzył na mnie swoimi blado błękitnymi oczyma marszcząc przy okazji swoje krzaczaste siwe brwi.
- Tak, to ja. A kto pyta?-jego głos był jak spokojne morze o poranku, opanowany.
- Jestem Ezra-przedstawiłem się- Potrzebuję wiedzieć gdzie po płynęli Kinnel'owie. A podobno Ty wiesz...
- Po co Ci ta wiedza, chłopcze?-puściłem mimo uszu to ostatnie "chłopcze"
- Muszę to wiedzieć, mogę zapłacić jeśli o to chodzi-starałem się mówić w miarę przyjaźnie choć wcale mi to nie wychodziło
- Widzę że wiesz na czym ten świat stoi-mruknął- Ale nie chcę Twoich pieniędzy, wiedza nic nie kosztuje...
Zdążyłem wypić już cały trunek i zaczynałem palić drugiego papierosa zanim dziadek postanowił kontynuować, stwierdziłem że nie będę go jak na razie do niczego przymuszał, niech powie kiedy będzie chciał.
- Popłynęli jakieś sto mil na północ, zapewne zatonęli na czarnej rafie koralowej...
Patrzyłem przez chwilę na niego, nie wyglądał żeby zmyślał, był poważny i patrzył prosto w moje oczy.
- Potrzebuję łodzi, czegoś co pomoże mi się tam dostać...
-...ja się tego nie podejmę. Wystarczy że Oni poszli na dno jak kamień, a mieli jedną z lepszych łodzi-powiedział od razu
- A ktoś by mi wypożyczył?
- Sto mil to jakieś sto dwadzieścia kilometrów...-zaczął myśleć na głos- Łudź powinna mieć jakieś trzydzieści węzłów żeby co najmniej robić trzydzieści kilometrów na godzinę. To, dostanie się na czarną rafę powinno zająć Ci jakieś cztery do pięciu godzin w jedną stronę...
Słuchałem uważnie co mówi, cztery do pięciu godzin w jedną stronę? Nie tak źle, powinienem wyrobić się w jednej dobie...nie licząc komplikacji, choć mam nadzieję że ich już nie będzie.
- Mógłbym Ci pożyczyć swoją motorówkę, ma trzydzieści pięć węzłów. Tylko obiecasz że jej nie rozwalisz w drobny mak?-jego krzaczaste brwi poszybowały w górę
- Dajesz mi swoją motorówkę? Tak po prostu?-zapytałem zaciekawiony- Nawet nie wiesz kim jestem.
- Ale wieżę że dotrzymasz słowa i spowrotem nią przypłyniesz. A kim Jesteś, Co chcesz zrobić to twoja sprawa. Ja w to nie wnikam...-Dopił ostatni łyk Whisky i wysunął w moją stronę swoją zoraną przez wiatr i słońce, dłoń- To jak? Przystajesz na to?
Podejrzanie patrzyłem się na jego wyciągniętą dłoń, ale czy mam jakieś inne wyjście?
Przecież i tak muszę znaleźć wrak i wydobyć z niego Artefakt z Deliorą w środku.
Uścisnąłem jego dłoń.
***
Słońce dopiero co majaczyło na horyzoncie gdy Ja, Tom oraz jego cholerna bratanica Laura, zwodowaliśmy właśnie sporej wielkości srebrną motorówkę. Może i nie znam się jakoś na łajbach, ale wyglądała ładnie. A na pewno lepiej niż zużyty kuter rybacki z wczoraj.
- Umiesz tym prowadzić?-zapytał Tom
Popatrzyłem na niego i kiwnąłem głową potwierdzająco.
- Umiem, miej więcej-mruknąłem
W powietrzu dało się jeszcze czuć nocny chłód, mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadzało, ale Laura widocznie marzła i szczękała zębami.
- Zimno Ci?-zapytał Tom
- C-co? Oczywiście że n-nie!-jąkała, ale starała się wyglądać profesjonalnie bo byłem tu ja. A jak wiecie, oboje nie pałaliśmy do siebie przyjaźnią.
- Dygoczesz jak galaretka, a jeżeli to nie atak padaczki...to musi Ci być zimno, złotko-położyłem nacisk na ostatnie słowo, specjalnie je akcentując
- Od-dwal si-ię-szczękała
- Laura! Jak Ty się wyrażasz? -oburzył się Tom
- Co?, Jaaa?! Jestem pełnoletnia i mogę mówić jak chcę!- a jednak miałem rację, podnoszenie głosu na wszystkich jest jej hobby.
Po mocnej wymianie zdań, dziewczyna ruszyła coś ubrać a ja dostawałem ekspresowe przeszkolenie w prowadzeniu tego cacka.
Gdy już wszystko pojąłem (co zajęło mi mniej czasu niż zjedzenie lizaka. Nawet jeżeli nie lubię lizaków) mogłem wypływać.
- Pamiętaj, po dwudziestu czterech godzinach zawiadamiam WOPR. -poklepał mnie po ramieniu na co się lekko skrzywiłem, nigdy nie przyzwyczaję się do dotyku ludzi. Nie ma siły.
-Taa, jasne.
- Mówię serio.
- Wiem.
Poczekałem aż Tom wejdzie na ląd i kołysany na falach odpaliłem, silnik przez chwilę zabulgotał aż w końcu załapał i wydał pomruk.
- Masz zapasowe paliwo?-dopytywał Tom
- Ponad siedemdziesiąt litrów-potwierdziłem
- Masz cały bak, więc nie powinieneś do drogi powrotnej musieć uzupełniać. Jeżeli okaże się że musisz, to sprawdź czy nie ma gdzieś wycieku. Jeżeli będzie, to postaraj się go zakleić, jakoś zatkać. Inaczej utkniesz nie wiadomo gdzie, a morze zniesie cię na sam środek...
Kiwnąłem głową, sprawdziłem czy jest ze mną Rabu a gdy wyłonił się z cienia ruszyłem do przodu.
Maszyna delikatnie szarpnęła do przodu by już po chwili wyrównać tor i powoli rozpędzać się do maksymalnej prędkości.
Zerknąłem za siebie by zobaczyć znikające w oddali sylwetki Laury i Toma.
W końcu sam, jak mi tego brakowało. Na prawdę jestem już zmęczony, cały czas będąc otoczonym przez bezmyślnych ludzi można zwariować.
A na pewno mieć nadszarpnięte nerwy...
Wiatr wył w moich uszach już doszczętnie niszcząc wcześniej ułożoną fryzurę.
Rabu usadowił się wygodnie za mną i po prostu poszedł spać, ten to ma dobrze, nie dość że ma wycieczkę to jeszcze może spać, skubaniec jeden.
Sięgnąłem do kieszeni po mapę którą uprzednio dostałem od Toma. Dokładnie nakreślił mi kierunek za którym mam podążać i obszar w którym znajduje się Czarna Rafa.
Z każdą minutą robiło się coraz cieplej a słońce raziło po oczach. Sięgnąłem po okulary przeciwsłoneczne i gdy już miałem je na sobie pozbyłem się bluzy pozostawiając w samym czarnym podkoszulku.
Po dwóch godzinach zwolniłem i zacząłem studiować mapę, jak okiem sięgnąć wszędzie była woda. Hektolitry słonej wody...
I kto by pomyślał, gdyby nie pomoc Toma i po części tej cholery Laury, nie jestem pewien czy w tak szybkim czasie udało by mi się płynąć do wraku.
Choć niechętnie, ale musiałem im to przyznać, pomogli m
Wyciągnąłem butelkę wody i powoli zacząłem pić, gdy zgasiłem pragnienie wyjrzałem za burtę. Nic nie udało mi się wypatrzyć. Zamknąłem oczy i skupiłem się na piasku leżącym na dnie. Dużo ciężej było mi się nim posługiwać niż suchym, ale z trochę większym wysiłkiem udało mi się nim zawładnąć.
Z wody wyłoniła się piaskowa dłoń która pomachała w moim kierunku.
Okej, czyli nie tak źle, powinno się udać.
Włączyłem silnik i popłynąłem dalej a Piaskowa dłoń rozsypała się w tysiące grudek piasku.
Już z oddali dało się zauważyć ciemną plamę w jaśniejszym morzu, zapewne to jest ta rafa
Zwolniłem pamiętając by przywieźć motorówkę w jednym kawałku.
Uważnie obserwowałem dno morza, wydawało się że jest tu trochę płycej, dało się dojrzeć dno i wszystko co w nim było. A nie jak wcześniej gdzie niczego się nie widziało.
Wyłączyłem silnik i wyrzuciłem kotwicę za burtę, zszedłem pod pokład do małej klitki w której zostawiłem swój struj do nurkowania.
Ubrałem na siebie piankę, założyłem płetwy na stopy i przymocowałem dwie butle z tlenem do pleców. Wyszedłem na górę.
-Nawet nie waż się odezwać-zagroziłem Rabu, ten z kpiącym (o ile to możliwe) wyrazem pyska nadal patrzył się na mnie.
Założyłem maskę i wskoczyłem do wody, zacząłem płynąć w dół.
Obok mnie przepływały ławice śledzi, dorszy oraz fladr.
Po jakiejś chwili popatrzyłem do góry, na oko jestem jakieś dwadzieścia pięć metrów pod wodą.
Pływałem z dobre czterdzieści minut rozglądając się za wrakiem.
Musi tutaj być...
Nie ma innej opcji...
Przepłynąłem pod głazem który opierał się o rafę i w tedy dojrzałem, Tom miał rację, rozbili się bo we wraku znajdowała się dosyć dużej wielkości dziura prowadząca do środka.
Stałem się bardziej czujny, w końcu nigdy nic nie wiadomo co może czaić się w środku.
Powoli popłynąłem do otworu i ostrożnie zajrzałem do środka.
Oprócz pojedynczych ryb i stworzonek nie było niczego czym mógłbym się przejąć.
Wpłynąłem do środka wyjmując latarkę, znalazłem się w pomieszczeniu w którym był silnik, teraz z niego została rozwalona kupa złomu .
Skierowałem światło i przesuwałem po podłodze i ścianach, wszędzie walało się dosłownie wszystko, od lin, mebli i bóg wie czego jeszcze po glony i rożne żyjątka .
To teraz zaczyna się ta najtrudniejsza część, znaleźć Artefakt z Deliorą.
Wpłynąłem głębiej znajdując się na korytarzu, wszystkie drzwi były otwarte i tak jak tam, można było dojrzeć porozrzucane rzeczy.
Wpłynąłem do pierwszej kajuty i zacząłem szperać, jakieś papiery, osobiste bibeloty i wiele innych pierdół.
Nic ciekawego..
Gdybym tylko wiedział jak ten Artefakt wygląda, to na pewno ułatwiło by mi sprawę...
Przeszukiwałem kolejne pomieszczenia, w których tak jak wcześniej nic nie znajdywałem co mogło by choć trochę przypominać Artefakt.
Popatrzyłem na zegarek i stwierdziłem że pływam ponad dwie godziny, coraz bardziej odczuwałem temperaturę wody, było mi coraz zimniej. Jeszcze chwilę i zacznę szczękać zębami...
Wypłynąłem na korytarz, wszystkie drzwi były otwarte prócz jednych, znajdowały się na samym końcu korytarza...
Zaintrygowany podpłynąłem do nich i chwyciłem za klamkę, naparłem na nie ale nic to nie dało, nawet nie drgnęły.
- Kurwa..-przekląłem pod nosem
Spróbowałem wyważyć, nic z tego.
Jakaś cząstka mnie podpowiadała że to cholerstwo znajduję się właśnie za tymi drzwiami, przez chwilę po prostu patrzyłem się na nie by w końcu podjąć decyzję.
Skupiłem się, poczułem jak ziarenka piasku posłusznie unoszą się z podłogi i kształtują na coś co przypomina klucz. Gdy rezultat moich starań w końcu był zadowalający wsunąłem go w dziurkę od klucza, poruszałem nim na wszystkie strony tak by ten chory zamek w końcu puścił, po chwili ciągnącej się w nieskończoność usłyszałem przytłumiony zgrzyt i drzwi ustąpiły.
Powoli otworzyłem je na oścież, na pierwszy rzut oka pomieszczenie nie wyróżniało się jakoś specjalnie od innych, ale gdy tak się bardziej przyjrzeć dało się za uwarzyć że był to dawny gabinet.
Masywne, zdobione drewniane biurko leżało przewrócone z wysuniętymi szufladami, na nim leżało równie ładne krzesło. Wszędzie walały się papiery, przybory do pisania oraz książki.
Podpłynąłem do biurka i uważnie mu się przyglądnąłem, niby było tylko zwykłym biurkiem...przejechałem palcami po drewnie, do końca nie wiedziałem co dokładnie chcę zrobić, dowiem się jak już na coś wpadnę.
Długo nie musiałem się męczyć, moje palce natrafiły na niewielką wypukłość, automatycznie nacisnąłem i z lekkim zdziwieniem stwierdziłem że coś zgrzytnęło.
W biurku otworzyła się mała dziurka, wsadziłem tam swoją dłoń i natrafiłem na średniej wielkości przedmiot.
Wyciągnąłem go i poświeciłem latarką, trzymałem w dłoni broszkę, była wykonana ze złota w formie małych listeczków oplatających śnieżnobiałą kulkę wielkości ludzkiego oka. Widać było że ma za sobą co najmniej jedno stulecie.
"Oko" jarzyło się wydając lekką poświatę, tak, to na pewno o To chodziło, to jest ten Artefakt...
Bardzo ostrożnie umieściłem broszkę w kieszeni znajdującej się na mojej klatce piersiowej i gdy upewniłem się że na pewno jest zabezpieczona ruszyłem w drogę powrotną...
***
Wynurzyłem się z wody zdejmując maskę, prychając wszedłem na motorówkę i zrzucając z siebie butle tlenowe położyłem się na podłodze. Moja pierś unosiła się w szybkim tempie, byłem wykończony. Ponad cztery godziny w lodowatym morzu nie zalicza się do najprzyjemniejszych zajęć na ziemi. A na pewno nie do moich priorytetów życiowych...
Rabu nawet nie ruszył się z miejsca, nadal leżał tam gdzie go pozostawiłem.
Patrzyłem otwartymi oczami w niebo rozciągające się nad nami, za uwarzyłem że coraz więcej ciemnych chmur zbija się na niebie. No nie, tylko nie deszcz, sztorm i huj wie co jeszcze.
Wstałem z desek i wślizgnąłem się pod pokład gdzie ubrałem na siebie suche ciuchy, wyjąłem broszkę i ostrożnie umieściłem w odpowiednim pojemniczku którego schowałem do specjalnej kieszeni w mojej bluzie. Cenne rzeczy zawszę wolę mieć przy sobie, bo cokolwiek się stanie, zawsze są ze mną a nie gdzieś, w krytycznej sytuacji przynajmniej nie muszę ich potem ratować.
Otworzyłem klapę w podłodze i sprawdziłem jak się miewa silnik oraz czy nic nigdzie nie przecieka, na szczęście nic niepokojącego nie zanotowałem.
Wszedłem na pokład i zacząłem wyciągać kotwicę uprzednio zapalając silnik.
Z mokrych włosów co chwila kapała woda, wkurzony na siebie za to że nie chciało mi się ich wytrzeć, wciągnąłem ostatnie parę metrów łańcucha.
- No to jedziemy z powrotem-odezwałem się do śpiącego wilka i sprawnie manewrując motorówką zawróciłem w stronę nie widocznego jeszcze, lądu.
Cały czas miałem się na baczności, przewoziłem cenną rzecz której raczej nie chciałem stracić.
Do godziny chmury zasnuły całe niebo, kotłowały się tam u góry, wiatr zaczął coraz mocniej wiać robiąc coraz wyższe fale.
Ja na prawdę nie mam ochoty na sztorm, nie teraz.
Przyśpieszyłem zmuszając silnik do zwiększenia obrotów, trzymałem stery obiema dłońmi czując coraz mocniejszy nacisk.
Pierwsze krople spadły z nieba niespodziewanie, potem wszystko rozpętało się jak za dotknięciem czarodziejskiej ruszczki.
Pioruny rozświetlały czarne niebo, deszcz lał się strumieniami chcąc mnie chyba utopić a wicher formował coraz potężniejsze fale.
Z całych sił trzymałem stery które wyślizgiwały mi się z dłoni, byłem zupełnie przemoczony, ubrania kleiły mi się do ciała.
Łódka skrzypiała podejrzanie jak by zaraz miała się rozwalić w drobne drzazgi.
Rabu schował się pod pokład pozostawiając mnie samemu sobie, kolejna fala przelała się z całą swoją mocą przez pokład wyrywając mi stery i ciskając mną jak jakąś lalką o burtę. Z moich ust mimowolnie wydobył się jęk...
Walcząc z żywiołem wstałem i rzucany na wszystkie strony doszedłem jakimś cudem do sterów które teraz wariowały jak by nie mogąc się zdecydować w którą stronę kierować łodzią.
Zacisnąłem palce na śliskim drewnie i z całej siły manewrowałem, walcząc o wyprowadzenie motorówki na prostą.
Deszcz nie miał zamiaru się tak łatwo poddać i zalewał mnie całymi strumieniami, prawie nic nie widziałem.
Mięśnie ramion wyły o choć odrobinę przerwy, paliły mnie żywym ogniem, z resztą tak jak całe moje ciało. Czułem się jak by co najmniej dwu tonowy walec po mnie przejechał.
Zanim zdążyłem jak kol wiek zareagować, kolejna fala przewaliła się przez pokład wyrzucając mnie prawie za burtę, w ostatniej chwili chwyciłem się listwy odbojowej i zawisłem na rękach zanurzony po pas w morzu.
Lodowate fale oblewały mnie od góry na dół skutecznie uniemożliwiając nabranie powietrza.
Obijałem się jak szmaciana lalka o łódkę skupiając się tylko na tym by nie puścić.
- RABU!-zawołałem przez ryk piorunów
Wilk ślizgając się podbiegł do mnie i chwytając zębami za bluzę wciągną na pokład.
Oboje upadliśmy bez sił...
Na drżących dłoniach po raz kolejny dociągłem się do sterów i zmęczony po raz kolejny podjąłem walkę z żywiołem...
Nie wiem ile minęło czasu...
Nie wiem czy płynąłem w dobrym kierunku...
Nie wiem już nic...
I to jest najlepsze.
Sztorm jak się pojawił tak nagle znikną, wiatr przestał wyć, deszcz przestał mnie próbować topić, fale znikły...ale co najdziwniejsze, w oddali dojrzałem ten sam port z którego wypłynąłem, a przynajmniej tak podejrzewam po światłach jakie się świecą z portowego miasteczka...
***
Zamyślony zapukałem do drewnianych masywnych drzwi prowadzących prosto do gabinetu Gran Domy.
Usłyszałem spokojny głos Mężczyzny:
-Proszę.
Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, Gran Doma stał z jakąś księgą i zawzięcie czytał.
- Witaj Ezro-przywitał mnie nie spuszczając wzroku z zapisanych kartek
- Dzień Dobry-odpowiedziałem- Przywiozłem coś dla Ciebie-mimowolnie mój prawy kącik ust drgną do góry
- Czyżby to co myślę?-zamkną księgę i po raz pierwszy na mnie spojrzał
Sięgnąłem do kieszeni i ostrożnie wyciągnąłem broszkę, zaginiony artefakt. Podałem mu ją na wyciągniętej dłoni.
Gdy patrzyłem na nią przypomniałem sobie jak Tom i Laura z przerażonymi minami dobiegli do mnie jak ledwo żywy leżałem na podłodze łajby.
W zieli mnie do siebie i opatrzyli rozcięty bok o którym nawet nie miałem pojęcia. Potem kazali się położyć i tak przespałem cały dzień, gdy się obudziłem zobaczyłem ze zdziwieniem siedzącą na krześle Laurę która zapewne czuwała przy mnie całą noc.
Protestowali gdy zacząłem się pakować z zamiarem ruszenia do domu, ale nikt nie mógł mnie od tego odwieść.
Zostawiłem trochę pieniędzy za użyczenie mi motorówki i z niechęcią zostałem wyściskany przez Toma oraz Dziewczynę (nadal nigdy do tego się nie przyzwyczaję).
A potem ich opuściłem z nieskrywaną ulgą...
I tak oto teraz stoję przed Gran Domą trzymając Artefakt w otwartej dłoni...
- Tak MOIM -podkreśliła ostatnie słowo
- A Co Cię to obchodzi? -odpowiedziałem
- Uwierz że dużo-warknęła
- Czekam, ale na pewno Nie na Ciebie.
- A na kogo? Bo jak na razie siedzisz w mojej łodzi i to Ty powinieneś czuć się skrępowany-założyła ręce na piersi
- Na Toma Hopkinsa-zmrużyłem oczy
- To mój wujek.
- Aha?
- Czego od niego chcesz?
- Przestań zadawać mi pytania, po prostu go tutaj przyprowadź-warknąłem
- Nie, dopóki mi nie powiesz czego od Niego chcesz...
- Ale Ty jesteś głupia-westchnąłem- Chcę z nim porozmawiać, pasuje?
Dziewczyna patrzyła na mnie przez chwilę aż w końcu się odezwała.
- O czym?
- Nie twoja sprawa. To jak? Przyprowadzisz go tutaj grzecznie czy mam być niemiły?- powoli byłem nią zmęczony, za dużo ludzi z którymi trzeba się użerać jak na jeden dzień.
- Przyjdź jutro, dzisiaj nie ma czasu-weszła na pokład patrząc mi prosto w oczy
- Nie ma, czy tylko Ty tak uważasz?-wstałem przewyższając ją o dobrą głowę, wyraźnie nie zadowolona zadarła swoją główkę i wbiła swój wzrok w moją osobę- No więc? Jest jakimś pieprzonym cesarzem że trzeba dwa tygodnie przed wizytą się umawiać?
- Co ty taki pewny siebie, co?-odwarknęła- Powiedziałam że jutro możesz przyjść.
- Ale ja nie mam czasu na żadne jutro, więc albo grzecznie mnie do niego zaprowadzisz, albo sam go znajdę, a uwierz, jetem w tym dobry.-wsadziłem dłonie do kieszeni i przybrałem luźną postawę
- A za kogo ty się uważasz, co? Że myślisz, że możesz mi rozkazywać? -odpyskowała
Patrzyłem na nią chwilę i bez żadnego ostrzeżenia przerzuciłem ją sobie przez ramię, zareagowała błyskawicznie, zaczęła się szamotać i biła mnie po plecach swoimi pięściami.
Wyszedłem spokojnie z łódki i ruszyłem przed siebie kompletnie nie zwracając na nią uwagi i na jej marne próby wyswobodzenia.
- Długo jeszcze?-zapytałem po chwili gdy Dziewczyna się nie poddawała- Jeżeli Ja do niego nie mogę przyjść, to Ty też nie.
- ZOSTAW MNIE! -wrzeszczała, paru rybaków zwróciło na nas uwagę ale miałem to w dupie
- Czy ktoś z was wie gdzie mogę znaleźć Hopkinsa? Muszę zanieść mu jego bratanicę, z resztą sami widzicie...-zaśmiałem się choć najchętniej bym ją po prostu zabił.
No ale czego się nie robi dla sprawy, nie?
Wszystko wymaga poświęceń...
- Pewnie w pubie siedzi-odezwał się jeden- Pub pod Srebrnym Masztem
- Wielkie dzięki!-a jednak się udało, a już myślałem że te słowa nie przejdą przez moje gardło
- PUŚĆ MNIE TY ZBOCZEŃCU!-Dziewczyna nadal się nie poddawała
- Jezu, ile jeszcze? Uważaj bo zedrzesz sobie gardełko-prychnąłem oddalając się w stronę pubu gdzie jak miałem nadzieję znajdował się mój cel.
Po dziesięciu minutach taszczenia przedstawicielki ludzkiego gatunku zrzuciłem ją z siebie, nie żeby było mi ciężko, ale ulga jaka sprawiło mi to że w końcu nie musiałem jej dotykać, była niewyobrażalna.
Podniosła się z ziemi i zamachnęła pięścią w moją twarz, no niestety, mam lepszy refleks i bez problemu przechwyciłem jej pięść na długo zanim w ogóle miała szansę spotkać się z moim ciałem.
- Kim Ty jesteś do cholery?!-fuknęła
Patrząc na nią jak na amebę umysłową westchnąłem i ruszyłem w stronę pubu, skręciłem w uliczkę i już myślałem że mnie zostawi w świętym spokoju, bo na prawdę działała mi na nerwach, ale oczywiście nie, bo po co miało by być mi łatwiej?
- EJ CZEKAJ-zawołała
- Lubisz krzyczeć?-stwierdziłem- To twoje Hobby?
Zrównała się ze mną i gdy już miała się odezwać zapewne w kolejnej próbie wyciągnięcia kim jestem, ktoś ją zawołał.
- Laura? Ile Ja Cię mogę szukać?!-odwróciłem się by zobaczyć kto nadchodzi, jak się okazało to był starszy mężczyzna
- Tato?-zdziwiła się- Co ty tutaj robisz? Mam dziewiętnaście lat do cholery!...
Dzięki Ci, nie będę jej miał na głowie...
Laura tak jak przed chwilą ze mną zaczęła się kłócić z ojcem, za to ja pozostawiłem ich samych sobie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż jakaś sprzeczka z człowiekiem.
Skręciłem w ulicę na której wisiał szyld pubu i przystanąłem przed drzwiami. Zrobiło się już ciemno, słońce schowało się za horyzontem rzucając ostatnie promienie...
Rabu wyłonił się z cienia czekając co dalej, kazałem mu zostać i czekać, za to ja wszedłem do zatęchłej knajpy z zamiarem znalezienia chudego faceta z brodą.
Jak się okazało prawie wszyscy mieli brody i byli chudzi, serio?
Podszedłem do barmana i zamawiając sobie Whisky zapaliłem papierosa przy okazji rozglądając się za potencjalnym Tomem.
- Wiesz który to Hopkins?-odezwałem się do łysego barmana który nalewał mojego trunku
Zaciągnąłem się by po chwili wypuścić powoli biały dym...
- A o którego chodzi?
- Toma, Toma Hopkinsa-dopowiedziałem
- To tamten-wskazał palcem najciemniejszy kont tej zatęchłej dziury
Skinąłem lekko głową i zabierając ze sobą kieliszek skierowałem się we wskazanym kierunku, podszedłem do siedzącego mężczyzny i bez pozwolenia usiadłem obok.
- Tom Hopkins?-jak jeszcze raz wypowiem to imię i nazwisko to się porzygam, mówię serio.
Mężczyzna popatrzył na mnie swoimi blado błękitnymi oczyma marszcząc przy okazji swoje krzaczaste siwe brwi.
- Tak, to ja. A kto pyta?-jego głos był jak spokojne morze o poranku, opanowany.
- Jestem Ezra-przedstawiłem się- Potrzebuję wiedzieć gdzie po płynęli Kinnel'owie. A podobno Ty wiesz...
- Po co Ci ta wiedza, chłopcze?-puściłem mimo uszu to ostatnie "chłopcze"
- Muszę to wiedzieć, mogę zapłacić jeśli o to chodzi-starałem się mówić w miarę przyjaźnie choć wcale mi to nie wychodziło
- Widzę że wiesz na czym ten świat stoi-mruknął- Ale nie chcę Twoich pieniędzy, wiedza nic nie kosztuje...
Zdążyłem wypić już cały trunek i zaczynałem palić drugiego papierosa zanim dziadek postanowił kontynuować, stwierdziłem że nie będę go jak na razie do niczego przymuszał, niech powie kiedy będzie chciał.
- Popłynęli jakieś sto mil na północ, zapewne zatonęli na czarnej rafie koralowej...
Patrzyłem przez chwilę na niego, nie wyglądał żeby zmyślał, był poważny i patrzył prosto w moje oczy.
- Potrzebuję łodzi, czegoś co pomoże mi się tam dostać...
-...ja się tego nie podejmę. Wystarczy że Oni poszli na dno jak kamień, a mieli jedną z lepszych łodzi-powiedział od razu
- A ktoś by mi wypożyczył?
- Sto mil to jakieś sto dwadzieścia kilometrów...-zaczął myśleć na głos- Łudź powinna mieć jakieś trzydzieści węzłów żeby co najmniej robić trzydzieści kilometrów na godzinę. To, dostanie się na czarną rafę powinno zająć Ci jakieś cztery do pięciu godzin w jedną stronę...
Słuchałem uważnie co mówi, cztery do pięciu godzin w jedną stronę? Nie tak źle, powinienem wyrobić się w jednej dobie...nie licząc komplikacji, choć mam nadzieję że ich już nie będzie.
- Mógłbym Ci pożyczyć swoją motorówkę, ma trzydzieści pięć węzłów. Tylko obiecasz że jej nie rozwalisz w drobny mak?-jego krzaczaste brwi poszybowały w górę
- Dajesz mi swoją motorówkę? Tak po prostu?-zapytałem zaciekawiony- Nawet nie wiesz kim jestem.
- Ale wieżę że dotrzymasz słowa i spowrotem nią przypłyniesz. A kim Jesteś, Co chcesz zrobić to twoja sprawa. Ja w to nie wnikam...-Dopił ostatni łyk Whisky i wysunął w moją stronę swoją zoraną przez wiatr i słońce, dłoń- To jak? Przystajesz na to?
Podejrzanie patrzyłem się na jego wyciągniętą dłoń, ale czy mam jakieś inne wyjście?
Przecież i tak muszę znaleźć wrak i wydobyć z niego Artefakt z Deliorą w środku.
Uścisnąłem jego dłoń.
***
Słońce dopiero co majaczyło na horyzoncie gdy Ja, Tom oraz jego cholerna bratanica Laura, zwodowaliśmy właśnie sporej wielkości srebrną motorówkę. Może i nie znam się jakoś na łajbach, ale wyglądała ładnie. A na pewno lepiej niż zużyty kuter rybacki z wczoraj.
- Umiesz tym prowadzić?-zapytał Tom
Popatrzyłem na niego i kiwnąłem głową potwierdzająco.
- Umiem, miej więcej-mruknąłem
W powietrzu dało się jeszcze czuć nocny chłód, mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadzało, ale Laura widocznie marzła i szczękała zębami.
- Zimno Ci?-zapytał Tom
- C-co? Oczywiście że n-nie!-jąkała, ale starała się wyglądać profesjonalnie bo byłem tu ja. A jak wiecie, oboje nie pałaliśmy do siebie przyjaźnią.
- Dygoczesz jak galaretka, a jeżeli to nie atak padaczki...to musi Ci być zimno, złotko-położyłem nacisk na ostatnie słowo, specjalnie je akcentując
- Od-dwal si-ię-szczękała
- Laura! Jak Ty się wyrażasz? -oburzył się Tom
- Co?, Jaaa?! Jestem pełnoletnia i mogę mówić jak chcę!- a jednak miałem rację, podnoszenie głosu na wszystkich jest jej hobby.
Po mocnej wymianie zdań, dziewczyna ruszyła coś ubrać a ja dostawałem ekspresowe przeszkolenie w prowadzeniu tego cacka.
Gdy już wszystko pojąłem (co zajęło mi mniej czasu niż zjedzenie lizaka. Nawet jeżeli nie lubię lizaków) mogłem wypływać.
- Pamiętaj, po dwudziestu czterech godzinach zawiadamiam WOPR. -poklepał mnie po ramieniu na co się lekko skrzywiłem, nigdy nie przyzwyczaję się do dotyku ludzi. Nie ma siły.
-Taa, jasne.
- Mówię serio.
- Wiem.
Poczekałem aż Tom wejdzie na ląd i kołysany na falach odpaliłem, silnik przez chwilę zabulgotał aż w końcu załapał i wydał pomruk.
- Masz zapasowe paliwo?-dopytywał Tom
- Ponad siedemdziesiąt litrów-potwierdziłem
- Masz cały bak, więc nie powinieneś do drogi powrotnej musieć uzupełniać. Jeżeli okaże się że musisz, to sprawdź czy nie ma gdzieś wycieku. Jeżeli będzie, to postaraj się go zakleić, jakoś zatkać. Inaczej utkniesz nie wiadomo gdzie, a morze zniesie cię na sam środek...
Kiwnąłem głową, sprawdziłem czy jest ze mną Rabu a gdy wyłonił się z cienia ruszyłem do przodu.
Maszyna delikatnie szarpnęła do przodu by już po chwili wyrównać tor i powoli rozpędzać się do maksymalnej prędkości.
Zerknąłem za siebie by zobaczyć znikające w oddali sylwetki Laury i Toma.
W końcu sam, jak mi tego brakowało. Na prawdę jestem już zmęczony, cały czas będąc otoczonym przez bezmyślnych ludzi można zwariować.
A na pewno mieć nadszarpnięte nerwy...
Wiatr wył w moich uszach już doszczętnie niszcząc wcześniej ułożoną fryzurę.
Rabu usadowił się wygodnie za mną i po prostu poszedł spać, ten to ma dobrze, nie dość że ma wycieczkę to jeszcze może spać, skubaniec jeden.
Sięgnąłem do kieszeni po mapę którą uprzednio dostałem od Toma. Dokładnie nakreślił mi kierunek za którym mam podążać i obszar w którym znajduje się Czarna Rafa.
Z każdą minutą robiło się coraz cieplej a słońce raziło po oczach. Sięgnąłem po okulary przeciwsłoneczne i gdy już miałem je na sobie pozbyłem się bluzy pozostawiając w samym czarnym podkoszulku.
Po dwóch godzinach zwolniłem i zacząłem studiować mapę, jak okiem sięgnąć wszędzie była woda. Hektolitry słonej wody...
I kto by pomyślał, gdyby nie pomoc Toma i po części tej cholery Laury, nie jestem pewien czy w tak szybkim czasie udało by mi się płynąć do wraku.
Choć niechętnie, ale musiałem im to przyznać, pomogli m
Wyciągnąłem butelkę wody i powoli zacząłem pić, gdy zgasiłem pragnienie wyjrzałem za burtę. Nic nie udało mi się wypatrzyć. Zamknąłem oczy i skupiłem się na piasku leżącym na dnie. Dużo ciężej było mi się nim posługiwać niż suchym, ale z trochę większym wysiłkiem udało mi się nim zawładnąć.
Z wody wyłoniła się piaskowa dłoń która pomachała w moim kierunku.
Okej, czyli nie tak źle, powinno się udać.
Włączyłem silnik i popłynąłem dalej a Piaskowa dłoń rozsypała się w tysiące grudek piasku.
Już z oddali dało się zauważyć ciemną plamę w jaśniejszym morzu, zapewne to jest ta rafa
Zwolniłem pamiętając by przywieźć motorówkę w jednym kawałku.
Uważnie obserwowałem dno morza, wydawało się że jest tu trochę płycej, dało się dojrzeć dno i wszystko co w nim było. A nie jak wcześniej gdzie niczego się nie widziało.
Wyłączyłem silnik i wyrzuciłem kotwicę za burtę, zszedłem pod pokład do małej klitki w której zostawiłem swój struj do nurkowania.
Ubrałem na siebie piankę, założyłem płetwy na stopy i przymocowałem dwie butle z tlenem do pleców. Wyszedłem na górę.
-Nawet nie waż się odezwać-zagroziłem Rabu, ten z kpiącym (o ile to możliwe) wyrazem pyska nadal patrzył się na mnie.
Założyłem maskę i wskoczyłem do wody, zacząłem płynąć w dół.
Obok mnie przepływały ławice śledzi, dorszy oraz fladr.
Po jakiejś chwili popatrzyłem do góry, na oko jestem jakieś dwadzieścia pięć metrów pod wodą.
Pływałem z dobre czterdzieści minut rozglądając się za wrakiem.
Musi tutaj być...
Nie ma innej opcji...
Przepłynąłem pod głazem który opierał się o rafę i w tedy dojrzałem, Tom miał rację, rozbili się bo we wraku znajdowała się dosyć dużej wielkości dziura prowadząca do środka.
Stałem się bardziej czujny, w końcu nigdy nic nie wiadomo co może czaić się w środku.
Powoli popłynąłem do otworu i ostrożnie zajrzałem do środka.
Oprócz pojedynczych ryb i stworzonek nie było niczego czym mógłbym się przejąć.
Wpłynąłem do środka wyjmując latarkę, znalazłem się w pomieszczeniu w którym był silnik, teraz z niego została rozwalona kupa złomu .
Skierowałem światło i przesuwałem po podłodze i ścianach, wszędzie walało się dosłownie wszystko, od lin, mebli i bóg wie czego jeszcze po glony i rożne żyjątka .
To teraz zaczyna się ta najtrudniejsza część, znaleźć Artefakt z Deliorą.
Wpłynąłem głębiej znajdując się na korytarzu, wszystkie drzwi były otwarte i tak jak tam, można było dojrzeć porozrzucane rzeczy.
Wpłynąłem do pierwszej kajuty i zacząłem szperać, jakieś papiery, osobiste bibeloty i wiele innych pierdół.
Nic ciekawego..
Gdybym tylko wiedział jak ten Artefakt wygląda, to na pewno ułatwiło by mi sprawę...
Przeszukiwałem kolejne pomieszczenia, w których tak jak wcześniej nic nie znajdywałem co mogło by choć trochę przypominać Artefakt.
Popatrzyłem na zegarek i stwierdziłem że pływam ponad dwie godziny, coraz bardziej odczuwałem temperaturę wody, było mi coraz zimniej. Jeszcze chwilę i zacznę szczękać zębami...
Wypłynąłem na korytarz, wszystkie drzwi były otwarte prócz jednych, znajdowały się na samym końcu korytarza...
Zaintrygowany podpłynąłem do nich i chwyciłem za klamkę, naparłem na nie ale nic to nie dało, nawet nie drgnęły.
- Kurwa..-przekląłem pod nosem
Spróbowałem wyważyć, nic z tego.
Jakaś cząstka mnie podpowiadała że to cholerstwo znajduję się właśnie za tymi drzwiami, przez chwilę po prostu patrzyłem się na nie by w końcu podjąć decyzję.
Skupiłem się, poczułem jak ziarenka piasku posłusznie unoszą się z podłogi i kształtują na coś co przypomina klucz. Gdy rezultat moich starań w końcu był zadowalający wsunąłem go w dziurkę od klucza, poruszałem nim na wszystkie strony tak by ten chory zamek w końcu puścił, po chwili ciągnącej się w nieskończoność usłyszałem przytłumiony zgrzyt i drzwi ustąpiły.
Powoli otworzyłem je na oścież, na pierwszy rzut oka pomieszczenie nie wyróżniało się jakoś specjalnie od innych, ale gdy tak się bardziej przyjrzeć dało się za uwarzyć że był to dawny gabinet.
Masywne, zdobione drewniane biurko leżało przewrócone z wysuniętymi szufladami, na nim leżało równie ładne krzesło. Wszędzie walały się papiery, przybory do pisania oraz książki.
Podpłynąłem do biurka i uważnie mu się przyglądnąłem, niby było tylko zwykłym biurkiem...przejechałem palcami po drewnie, do końca nie wiedziałem co dokładnie chcę zrobić, dowiem się jak już na coś wpadnę.
Długo nie musiałem się męczyć, moje palce natrafiły na niewielką wypukłość, automatycznie nacisnąłem i z lekkim zdziwieniem stwierdziłem że coś zgrzytnęło.
W biurku otworzyła się mała dziurka, wsadziłem tam swoją dłoń i natrafiłem na średniej wielkości przedmiot.
Wyciągnąłem go i poświeciłem latarką, trzymałem w dłoni broszkę, była wykonana ze złota w formie małych listeczków oplatających śnieżnobiałą kulkę wielkości ludzkiego oka. Widać było że ma za sobą co najmniej jedno stulecie.
"Oko" jarzyło się wydając lekką poświatę, tak, to na pewno o To chodziło, to jest ten Artefakt...
Bardzo ostrożnie umieściłem broszkę w kieszeni znajdującej się na mojej klatce piersiowej i gdy upewniłem się że na pewno jest zabezpieczona ruszyłem w drogę powrotną...
***
Wynurzyłem się z wody zdejmując maskę, prychając wszedłem na motorówkę i zrzucając z siebie butle tlenowe położyłem się na podłodze. Moja pierś unosiła się w szybkim tempie, byłem wykończony. Ponad cztery godziny w lodowatym morzu nie zalicza się do najprzyjemniejszych zajęć na ziemi. A na pewno nie do moich priorytetów życiowych...
Rabu nawet nie ruszył się z miejsca, nadal leżał tam gdzie go pozostawiłem.
Patrzyłem otwartymi oczami w niebo rozciągające się nad nami, za uwarzyłem że coraz więcej ciemnych chmur zbija się na niebie. No nie, tylko nie deszcz, sztorm i huj wie co jeszcze.
Wstałem z desek i wślizgnąłem się pod pokład gdzie ubrałem na siebie suche ciuchy, wyjąłem broszkę i ostrożnie umieściłem w odpowiednim pojemniczku którego schowałem do specjalnej kieszeni w mojej bluzie. Cenne rzeczy zawszę wolę mieć przy sobie, bo cokolwiek się stanie, zawsze są ze mną a nie gdzieś, w krytycznej sytuacji przynajmniej nie muszę ich potem ratować.
Otworzyłem klapę w podłodze i sprawdziłem jak się miewa silnik oraz czy nic nigdzie nie przecieka, na szczęście nic niepokojącego nie zanotowałem.
Wszedłem na pokład i zacząłem wyciągać kotwicę uprzednio zapalając silnik.
Z mokrych włosów co chwila kapała woda, wkurzony na siebie za to że nie chciało mi się ich wytrzeć, wciągnąłem ostatnie parę metrów łańcucha.
- No to jedziemy z powrotem-odezwałem się do śpiącego wilka i sprawnie manewrując motorówką zawróciłem w stronę nie widocznego jeszcze, lądu.
Cały czas miałem się na baczności, przewoziłem cenną rzecz której raczej nie chciałem stracić.
Do godziny chmury zasnuły całe niebo, kotłowały się tam u góry, wiatr zaczął coraz mocniej wiać robiąc coraz wyższe fale.
Ja na prawdę nie mam ochoty na sztorm, nie teraz.
Przyśpieszyłem zmuszając silnik do zwiększenia obrotów, trzymałem stery obiema dłońmi czując coraz mocniejszy nacisk.
Pierwsze krople spadły z nieba niespodziewanie, potem wszystko rozpętało się jak za dotknięciem czarodziejskiej ruszczki.
Pioruny rozświetlały czarne niebo, deszcz lał się strumieniami chcąc mnie chyba utopić a wicher formował coraz potężniejsze fale.
Z całych sił trzymałem stery które wyślizgiwały mi się z dłoni, byłem zupełnie przemoczony, ubrania kleiły mi się do ciała.
Łódka skrzypiała podejrzanie jak by zaraz miała się rozwalić w drobne drzazgi.
Rabu schował się pod pokład pozostawiając mnie samemu sobie, kolejna fala przelała się z całą swoją mocą przez pokład wyrywając mi stery i ciskając mną jak jakąś lalką o burtę. Z moich ust mimowolnie wydobył się jęk...
Walcząc z żywiołem wstałem i rzucany na wszystkie strony doszedłem jakimś cudem do sterów które teraz wariowały jak by nie mogąc się zdecydować w którą stronę kierować łodzią.
Zacisnąłem palce na śliskim drewnie i z całej siły manewrowałem, walcząc o wyprowadzenie motorówki na prostą.
Deszcz nie miał zamiaru się tak łatwo poddać i zalewał mnie całymi strumieniami, prawie nic nie widziałem.
Mięśnie ramion wyły o choć odrobinę przerwy, paliły mnie żywym ogniem, z resztą tak jak całe moje ciało. Czułem się jak by co najmniej dwu tonowy walec po mnie przejechał.
Zanim zdążyłem jak kol wiek zareagować, kolejna fala przewaliła się przez pokład wyrzucając mnie prawie za burtę, w ostatniej chwili chwyciłem się listwy odbojowej i zawisłem na rękach zanurzony po pas w morzu.
Lodowate fale oblewały mnie od góry na dół skutecznie uniemożliwiając nabranie powietrza.
Obijałem się jak szmaciana lalka o łódkę skupiając się tylko na tym by nie puścić.
- RABU!-zawołałem przez ryk piorunów
Wilk ślizgając się podbiegł do mnie i chwytając zębami za bluzę wciągną na pokład.
Oboje upadliśmy bez sił...
Na drżących dłoniach po raz kolejny dociągłem się do sterów i zmęczony po raz kolejny podjąłem walkę z żywiołem...
Nie wiem ile minęło czasu...
Nie wiem czy płynąłem w dobrym kierunku...
Nie wiem już nic...
I to jest najlepsze.
Sztorm jak się pojawił tak nagle znikną, wiatr przestał wyć, deszcz przestał mnie próbować topić, fale znikły...ale co najdziwniejsze, w oddali dojrzałem ten sam port z którego wypłynąłem, a przynajmniej tak podejrzewam po światłach jakie się świecą z portowego miasteczka...
***
Zamyślony zapukałem do drewnianych masywnych drzwi prowadzących prosto do gabinetu Gran Domy.
Usłyszałem spokojny głos Mężczyzny:
-Proszę.
Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, Gran Doma stał z jakąś księgą i zawzięcie czytał.
- Witaj Ezro-przywitał mnie nie spuszczając wzroku z zapisanych kartek
- Dzień Dobry-odpowiedziałem- Przywiozłem coś dla Ciebie-mimowolnie mój prawy kącik ust drgną do góry
- Czyżby to co myślę?-zamkną księgę i po raz pierwszy na mnie spojrzał
Sięgnąłem do kieszeni i ostrożnie wyciągnąłem broszkę, zaginiony artefakt. Podałem mu ją na wyciągniętej dłoni.
Gdy patrzyłem na nią przypomniałem sobie jak Tom i Laura z przerażonymi minami dobiegli do mnie jak ledwo żywy leżałem na podłodze łajby.
W zieli mnie do siebie i opatrzyli rozcięty bok o którym nawet nie miałem pojęcia. Potem kazali się położyć i tak przespałem cały dzień, gdy się obudziłem zobaczyłem ze zdziwieniem siedzącą na krześle Laurę która zapewne czuwała przy mnie całą noc.
Protestowali gdy zacząłem się pakować z zamiarem ruszenia do domu, ale nikt nie mógł mnie od tego odwieść.
Zostawiłem trochę pieniędzy za użyczenie mi motorówki i z niechęcią zostałem wyściskany przez Toma oraz Dziewczynę (nadal nigdy do tego się nie przyzwyczaję).
A potem ich opuściłem z nieskrywaną ulgą...
I tak oto teraz stoję przed Gran Domą trzymając Artefakt w otwartej dłoni...
Ilość słów: 4410
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz