28 sty 2019

Od Satoru c.d: Manon


Satoru pierwszy raz zobaczył Manon w takim stanie, jeśli można było to tak ująć. Dziewczyna jak jaszczurka przylgnęła i rozpłaszczyła się na ścianie, mierząc chłopaka i Henry'ego przerażonym spojrzeniem. Satoru nie widział tam gniewu, czy frustracji, ale czysty strach i obawę. Poczuł za plecami jakiś ruch - to Henry wycofał się wgłąb korytarza, możliwe, że przerażony zachowaniem czarownicy. Chłopak też miał ochotę uciec, ale siłą woli się powstrzymał, przecież to ta sama Manon, która uratowała mu życie i pomogła mu dostać się tutaj z powrotem. Satoru zachował swoją zimną krew, której mu zazdroszczono, po czym spojrzał spokojnym wzrokiem w stronę dziewczyny.
- Hej, Manon, to ja, nie wygłupiaj się i wracaj do łóżka, musisz wypocząć, a udawanie Spider-Mana nic ci w tym nie pomoże - wyciągnął w jej stronę dłoń powolnym oraz ostrożnym gestem. Czarownica jednak syknęła nagłym ruchem i zacisnęła palce zakończone metalowymi pazurami na ścianie; osiem długich rys spowodowało oberwanie się tynku. Satoru wcale się to nie podobało. - Przepraszam, że cię tu zabrałem, ale prawie zamarzłaś tam na śmierć, a Henry to przyjaciel mojego ojca i zgodził się mi pomóc...
Nie zdążył nawet do końca się wytłumaczyć dziewczynie. W tym samym momencie wydarzyły się dwie, różne rzeczy. Manon, jak sprężyna, odbiła się od ściany i skoczyła na chłopaka z wyciągniętymi pazurami oraz z wrzaskiem, mrożącym krew w żyłach. Satoru był prawie pewien, że rozerwie go na strzępy, lecz wtedy zza jego pleców usłyszał charakterystyczny dźwięk, towarzyszący wystrzałowi broni. Nawet nie zarejestrował, kiedy nabój przeleciał tuż obok jego skroni i wbił się w ramię Manon. Siła była tak duża, że zwaliła dziewczynę na podłogę, jak jakaś niewidzialna i wszechpotężna ręka. Chłopak wściekle spojrzał przez ramię do tyłu. Stał za nim Henry ze strzelbą przy głowie. Satoru rzucił się do charczącej wściekle Manon. Jej oczy przymknęły się po chwili, a głowa opadła bezsilnie na ramię. Mag spojrzał na nabój, który wystrzelił Henry - była to strzałka usypiająca. Na zwierzęta. Yoshida wyrwał ją bez chwili zastanowienia i rzucił na podłogę.
- Co ty sobie myślałeś?! - chłopak zerwał się na równe nogi i wrzasnął na swojego... wujka? - Jāku! - nazwał go niecenzuralnie po japońsku.
- Przeklinanie mnie nic ci nie da, Oru - mężczyzna oparł strzelbę o ścianę. - Kim jest tak na prawdę ta dziewczyna? Bo nie sądzę, że to człowiek.
Satoru nie chciał się odsunąć od Manon, więc gromił wuja wzrokiem z odległości kilku stóp.
- To czarownica - burknął w końcu i w pomieszczeniu zapanowała głęboka cisza.
- Ona umiera, synu - Henry podszedł do chłopaka i położył mu dłoń na ramieniu. - Jeśli chce przeżyć, musi pozwolić sobie pomóc, a tego nie robi.
- Jak możesz tak mówić?! - Satoru znowu wywarczał.
Medyk tylko pokręcił na to głową. Bez słowa podszedł do leżącego bezwładnie ciała dziewczyny i położył ją na łóżko niezwykle opiekuńczym, prawie że ojcowskim gestem. Chwilę coś robił przy maszynach, przy samej Manon. Satoru domyślił się, że podłączył ją do aparatury i kroplówki. Chłopak obserwował swojego wujka bez słowa.
- W ogóle się nic nie zmieniłeś, Oru - odsunął się od łóżka i sprzętu, obserwując swoje dzieło. - Chcesz pomagać, a nie zawsze się da. Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej - po tych słowach jego wujek wyszedł z pomieszczenia, zostawiając za sobą strzelbę.
Satoru kopnął ją z całej siły i ta z hukiem roztrzaskała się o ścianę. Był zły na siebie. Bo dobrze wiedział, o co chodziło Henry'emu.
xxx
Ród Yoshida, jeden ze znanych rodów Łowców - ludzi polujących na potwory, demony i media. Dokładnie z tego rodu pochodził Satoru. Miał wtedy dziewięć lat, kiedy w strugach deszczu bez parasola szedł z ojcem wybrukowaną drogą. Był przemoknięty do suchej nitki i zmarznięty do szpiku kości; nie dość, że panowała niska temperatura, to była jeszcze noc. Satoru chciał złapać swojego ojca za rękę, ale zniechęciło go napięcie na twarzy mężczyzny. Ojciec Satoru był wysoki, o urodzie aryjskiej - przepięknych, jasnych włosach, wyrazistych rysach twarzy i błękitnych oczach. Długimi krokami przemierzał drogę tak żwawo, że chłopiec musiał za nim biec. Ściskał w dłoni mały pistolecik ze srebrnymi nabojami, jego prezent na urodziny. Pan Yoshida trzymał zaś pokaźnych rozmiarów karabin szybko-wyrzutny Winchester z nabojami z najczystszego srebra. Polowali na wilkołaka, tak powiedział mu ojciec.
Satoru nie wiedział, kto jest tym wilkołakiem, dlaczego idą akurat do niego? Był aż taki zły? Mama mu tłumaczyła tysiące razy, że te stworzenia dzieli się na trzy klasy. Pierwsza - wilkołak zagraża sobie, a pod opieką łowcy podczas pełni nikomu nie robi krzywdy; druga - wilkołak zagraża otoczeniu, ale gdy łowca trzyma nad nim pieczę, jest niegroźny... i trzecia klasa, prawie że temat tabu - klasa S. Były to wilkołaki, które nie potrafiły się kontrolować, oszalały z bólu, samotności i tęsknoty za swoim ludzkim życiem. Im nie pomagało już nic, to właśnie wilkołaki klasy S się zabija (w filmach również). Satoru więc nie pozostawało żadnych wątpliwości - szli z ojcem zabić wilkołaka klasy S. Chłopiec przełknął ślinę, kiedy zobaczył znajomy dom piekarza, do którego chodził co poniedziałek po bułki. Czasem mężczyzna przytrzymywał dla niego słodką drożdżówkę pod ladą... Ojciec chłopca wywarzył drzwi ramieniem. Usłyszeli skrobanie pazurów na górze. Kiwnięciem głowy pan Yoshida nakazał synowi iść za nim po schodach na górę.
Widok, który zobaczyli w środku był odrażający. Na podłodze leżała powyginana, półnaga żona piekarza z rozoranym brzuchem, a z niego wylewała się krew i wypełzały flaki. Tuż obok niej kucała obrzydliwa istota. Miała wydłużony, wilczy pysk z rzędem rdzawych zębów, czerwone oczy pełne szaleństwa i furii, a w podłużnych szponach stworzenie trzymało płat ludzkiego mięsa i kawałek jelita... Satoru wymiotował niemalże od razu, a łzy cisnęły mu się do oczu. Zbiegł na dół i w tym momencie usłyszał głuchy, przeraźliwy odgłos strzału oraz skowyt. Jego ojciec zabił wilkołaka.
Satoru cały się trząsł i przed tym, jak stracił przytomność, usłyszał, jak ojciec mu mówi:
- Niektórym, synu, nie możemy pomóc.
xxx
Chłopak był wstrząśnięty swoim wspomnieniem. Usiadł bezsilnie na krzesełku obok łóżka Manon, na którym leżała. Przyglądał jej się zatrapiony i zamyślony. Teraz miał okazję się trochę bliżej jej przyjrzeć. Dziewczyna na swój dziki i niespotykany sposób była na prawdę piękna - zaakcentowane rysy twarzy, idealny łuk brwi, lekko zadarty nosek, blada skóra i rozchylone usta. Satoru patrzył na nią, przekrzywiając głowę. Czuł się okropnie, że jej wuj potraktował ją w nieprzyjemny sposób strzelbą. I to ze strzałkami, które zwalały z nóg dorosłego konia. Chłopak odchrząknął, jakby szykował się do powiedzenia czegoś. I faktycznie powiedział.
- Wiesz, jakbyś mnie słyszała, to zapewniam cię, że nic ci tu nie grozi i to ja, Satoru. Ten idiota, któremu uratowałaś życie dwa razy - zaśmiał się. - Nie uwierzysz, ale zawiesili mnie w prawach na osiemnaście miesięcy. Dobrze, że nie wykopali mnie na zbity pysk... - na chwilę zamilkł. Jego żołądek wywinął piruet na wspomnienie rozerwanego brzucha kobiety i wilkołaka nad jej zwłokami. Odepchnął do siebie tę wizję. - Trochę się popsuło to i owo. Wiesz, masz grypę i zapalenie płuc. Konkretnie lewego. No a ja jestem obecnie bezrobotny. I powiem ci coś... Moja mama zwykła mi mówić, że jeśli wszystko się psuje i wydaje się być końcem, to dopiero początek. Początek czegoś zupełnie nowego...

Manon? Wybacz proszę zachowanie Henry'ego...

ilość słów: 1181

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz