Morska bryza szarpała moje włosy, zmuszając mnie do trzymania wszystkich swoich rzeczy czymkolwiek się dało. Niby decyzja o przepisaniu informacji na temat misji, jaką otrzymałem, do obydwu dzienników, zwłaszcza na pokładzie statku nie należała do najmądrzejszych, ale nie miałem przecież innego wyboru. Zwłaszcza, że gdyby ktoś postanowił się przebudzić, mógłby poczuć się zagubiony w całej tej sytuacji, a na to nie mogłem pozwolić. Kluczowym przecież dla powodzenia akcji było opanowanie. Musieliśmy koniec końców uratować wioski przed wybuchem wulkanu, który to coraz częściej okazywał swą złość i istniało ryzyko, że lada chwila trzęsienia będą najmniejszym z problemów okolicznej ludności.
— Zbliżamy się do portu — oznajmił kapitan, na co pokiwałem głową, dokończyłem notatki i wcisnąłem swoje rzeczy do torby. Następnie podniosłem się na równe nogi, po czym zmierzyłem wzrokiem wznoszącą się groźne ponad niewielkimi chatynkami górę, z której ściętego szczytu raz po raz uwalniały się smugi czarnego dymu. Dziwne uczucie. Los tych ludzi zależał ode mnie, od podjętych przeze mnie decyzji. Nigdy nie miałem na swoich barkach takiej odpowiedzialności. Co jeśli coś zepsuję? Jestem tylko prostym cyrkowcem, któremu daleko do bohatera, bezinteresownie ratującego świat, swą piersią chroniącego niewinnych przed bestiami. Przez te wszystkie wątpliwości, złapałem się poręczy statku i spojrzałem w ciemną wodę w dole. Zacząłem nawet drżeć i myślałem, czy nie poprosić kogoś innego z gildii, aby zrobił to za mnie, a samemu ukryć się na najbliższy czas w czeluściach mieszkania, kiedy poczułem na swojej ręce czyjąś dłoń. Momentalnie przeniosłem wzrok w to miejsce, gotowy zareagować jak spłoszone zwierzę, kiedy dostrzegłem, że "tajemnicza" ręka należy do mnie. Uśmiechnąłem się, już o wiele spokojniejszy niż wcześniej. Nie jestem przecież sam. A naszej drużynie nawet największe demony nie są straszne.
~*~
— Dobrze, że pan przyszedł, panie Rockefeller, naprawdę jesteśmy panu wdzięczni — Mężczyzna w podeszłym już wieku, który odebrał najpierw Atticusa, a później mnie, gdyż właściciel ciała od razu po zobaczeniu ilości ludzi, jaka na niego czekała, od razu oddał mi kontrolę, z portu wydawał się być za razem zdenerwowany, jak i zadowolony z faktu, że ktoś przyszedł rozwiązać ich sprawę. Towarzyszyło nam jeszcze kilku mieszkańców wioski, którzy mieli za zadanie pilnować, że zostanie nam zapewniona dostateczna ochrona, jeśli nastąpi trzęsienie ziemi. Te podobno wydarzają się ostatnio coraz częściej. Dostrzegłem skutki tego wydarzenia w drodze do domu zarządcy tej mieściny, gdzie miano przedstawić mi wszystkie dotychczas zebrane informacje. Niewielkie, polowe szpitale, gdzie ochotnicy pomagali poszkodowanym mieszkańcom wypełniły moje serce smutkiem, ale też determinacją. Nieważne, że Atticus był zbyt słaby, aby stanąć na wysokości zadania. Ja, Artemis, ocalę tych ludzi od nieuchronnej śmierci w płomieniach, nawet jeśli miałbym zapłacić za to swoim życiem.
— Proszę nie być wdzięcznym, przecież nic nie zrobiłem — odpowiedziałem, unosząc dumnie podbródek. Nie lubiłem, kiedy ludzie przypisywali mi zbyt wcześnie zasługi. Taka była ich jednak natura. Uwielbiali dziękować za wszystko, za każdą, nawet najmniejszą drobnostkę. To właśnie czyniło ich takimi pociesznymi stworzeniami. Zupełnie jak Nott, którego musiałem zostawić w mieszkaniu, gdyż chowaniec nie zniósłby zapewne podróży statkiem zbyt dobrze.
Tuż przed wejściem do domu, zatrzymałem się i ogarnąłem spojrzeniem całą wioskę, której mieszkańcy zebrali się przed budynkiem, chcąc wyłapać z naszej rozmowy jak najwięcej informacji. Gdy do głowy wpadł mi pewien pomysł, powstrzymałem gestem zarządcę przed wejściem do środka.
— Przejdźmy do konkretów, proszę. Chcę rozwiązać tę sprawę jak najszybciej. Czy wie pan może, czy jakieś znaki pojawiały się przed pierwszymi trzęsieniami ziemi?
Gwar rozległ się momentalnie z wielu ust, będąc tak głośnym, że to teraz starszy mężczyzna musiał podnieść rękę, aby gawiedź uspokoić.
— Cisza, cisza! Dajcie mi przemówić! — Zarządca odchrząknął cicho i oparł się lekko o barierkę, otaczająca ganek domu — O ile pamięć mnie nie myli, ptaki zaczęły spadać z niebios. Uznaliśmy, że to czyjaś magia zaczęła na nie wpływać, jednak gdy je zbadaliśmy, okazało się, że ich żyły są wypełnione dziwnym proszkiem...
— Siarką, panie magu — odezwała się jakaś kobieta. Po jej stroju wywnioskowałem, że pewnie zajmuje się pomaganiem mieszkańcom jako wiejska zielarka czy inna znachorka. Jej słowa jednak sprawiły, że pokiwałem głową, wyciągnąłem z torby dziennik i zacząłem szybko notować kolejne informacje, jakie pojawiały się prawie co chwila, kiedy tylko starzec pozwolił ludziom mówić. Siarka w ciałach zwierząt, lisy rzucające się na ludzi, węże pożerające własne ogony, dziwne symbole na wyciąganych z ziemi warzywach, dziwnie zniekształcone dzieci. Na to miejsce spadło wiele nieszczęść, zarówno naturalnych, jak i nadprzyrodzonych. Niestety, jeśli człowiekowi da się przyzwolenie na spowiadanie ze swoich problemów, z wielką przyjemnością wykorzysta on je, aby zamęczyć kogoś innego wszystkimi troskami. Z tego powodu, przez kolejną godzinę musiałem już udawać, że notuję wszystkie informacje o "sąsiadach, którym się ładniej kury znoszą" czy "niewierne żony, uciekające do lasu na schadzki z kochankami". Wątpiłem, aby te akurat wydarzenia miały jakiekolwiek znaczenie dla sprawy. W pewnym momencie byłem na tyle zirytowany, że zamknąłem z hukiem dziennik i już miałem Frodo, lokalnemu handlarzowi, nakazać się po prostu zamknąć, gdy do naszych uszu dobiegł krzyk dziecka. Poderwałem się z krzesła, jakie żona zarządcy wystawiła specjalnie dla nas gdy zobaczyła, że tak szybko do domu nie wrócimy, a następnie wcisnąłem zeszyt do torby i zbiegłem po niskich schodkach. Po przeciśnięciu się przez tłum, który także postanowił pobiec w tamto miejsce, dobiegłem na tyły jakiegoś gospodarstwa, gdzie na środku trawnika ujrzałem dziewczynkę, mającą co najwyżej dziesięć lat. Klęczała ona w prostej sukience, drżąc i zanosząc się płaczem. Zatrzymałem się w pewnej odległości, nie chcąc, aby ta wystraszyła się, widząc przed sobą kogoś obcego. Pozwoliłem więc podejść do niej najprawdopodobniej matce, gdyż dziecko pozwoliło jej wziąć się w ramiona bez większych problemów.
— Mea — powiedziała kobieta, siląc się na spokój, chociaż całym swoim ciałem pokazywała, jak bardzo niepokoi się o swoje potomstwo — Skarbie mój, co się stało?
— Mamusiu, on tutaj był — wydusiła z siebie Mea, po czym wtuliła wilgotną twarzyczkę w jasne włosy kobiety. Nic więcej nie powiedziała, mimo, że matka próbowała ją do tego skłonić obietnicami słodyczy czy wspólnych wyjść nad morze. Dziewczynka milczała jak zaklęta, prosząc jedynie, aby wrócili do domu. Starzec nakazał kilku osobom z "naszej" ochrony odprowadzić rodzinę, a resztę tłumu rozgonił. Następnie stanął obok mnie, kiedy wpatrywałem się w oddalających ludzi, w zamyśleniu pocierając podbródek.
— Proszę wybaczyć, panie Rockefeller, Mea często mówi, że widzi "złego pana". Dziecko ma dużą wyobraźnię, to nic takiego.
— Mówiła coś więcej na jego temat? — Podszedłem do obiektu, jakiego dojrzałem kątem oka. Zarządca wzruszył ramionami, lecz nie ruszył się z miejsca. Pewnie uznał, że to zwykły kamyk, błyszczący w świetle zachodzącego słońca, lecz nie był w stanie poczuć tego samego, co ja. Wiedziałem, że ta drobna, zielonkawa perła na pewno nie jest ziemskiego pochodzenia. Biła od niej aura magii, starszej niż te wioski. Może została tutaj zrzucona przez te rozgniewane bóstwo? Jak tak, jakie miała ona znaczenie?
— Tylko tyle, że to Ulvi, taki jeden wariat. Ale on od lat ma zakaz wstępu do naszej wioski.
— Zakaz wstępu? Co zrobił? — Podniosłem się z ziemi, schowałem perłę do kieszeni i powróciłem do starca, z którym zaczęliśmy powoli kierować się do jego domu, gdzie miałem mieć zapewniony nocleg. Lepsze to niż spanie pod gołym niebem, z prawdopodobieństwem bycia wciągniętym pod ziemię w czasie kolejnego trzęsienia. Jeszcze raz spojrzałem na złowieszczy wulkan, który teraz wypuszczał z siebie dym, prawie przysłaniający szkarłatne niebo. Od erupcji dzieliło nas dni, godziny, a może i minuty. Oby była to pierwsza opcja.
— Nie wiem czy pan wie, ale tutaj, na wyspie, wierzy się w wiele bóstw, nie to co na kontynencie — Starzec uśmiechnął się przepraszająco, jakbym miał się obrazić po takim niepersonalnym przytyku — Między innymi, do naszego panteonu należy Euroyope, bogini wulkanów i ognia. Ulvi kiedyś należał do jej strażników, ludzi, którzy przynosili ofiary z naszych plonów czy wydobytych surowców, a następnie zrzucali je w świętym rytuale do wnętrza góry. On jednak, co nadal jest dla mnie szokiem, pewnego dnia oszalał i... — Mężczyzna zamilkł na dłuższą chwilę i zatrzymał się na schodach. Jego wzrok uciekł w stronę jakieś zapomnianej ścieżki, na której dalekim końcu dostrzegłem chatę, która pewnie należała do okazalszych w wiosce — Złożył w ofierze swoją żonę i dzieci, a za razem moją siostrę oraz siostrzeńców. Nie mogłem tego puścić bez kary. Nie miałem jednak możliwości skazania go na śmierć, chroniło go w końcu błogosławieństwo bogini! Dlatego zakazałem mu zbliżania się do wioski. Nikt z naszych nie ma prawa podarowania mu chociażby grama jedzenia, nikt nie może mu podać wody, nawet jeśli umierałby z pragnienia. Rozumie pan?
— Oczywiście. I Ulvi mieszkał tam? — Wskazałem podbródkiem na budynek, a starzec skinął smutno głową.
— Tak, tak. Ale teraz nikt nie wie, gdzie mieszka. Może zdechł gdzieś w lesie — mruknął, po czym splunął na ziemię z obrzydzeniem — Niech go rozszarpią ogary Agatosa. Ale niech się pan nim nie przejmuje. Wróć pan do domu, odpocznij, jutro pójdziemy do sąsiedniej wioski, może u nich coś pan więcej znajdzie.
— Ja jeszcze chwilę pochodzę po wiosce — odpowiedziałem i zmusiłem się do uśmiechu. Starzec coś tam mruczał o ochronie, lecz pokazałem mu karty przy swoim pasku, na co pokręcił głową i wszedł do środka. Nie oglądając się już zbytnio za siebie, ruszyłem ciemną ścieżką w stronę opustoszałej budowli, wznoszącej się pomiędzy drzewami. Zarządca miał rację, w domu Ulviego było widać przepych. Zgaduję, że to ludzie, którzy widzieli w nim bóstwo objawione, jak to już bywa z religiami, zbudowali mu ten dom, aby wkupić się w łaski Euroyope. Żałosne.
Gdy oddaliłem się od domów, ogarnął mnie irracjonalny strach Atticusa. Nie wiedziałem dokładnie, o co osi systemu na początku chodzi, lecz wtedy przypomniało mi się, że chłopak nie przepada zbytnio za ciemnością. Westchnąłem więc i wydobyłem odpowiednią kartę, z której uniósł się niewielki obłoczek energii, rzucający przyjemne niebieskie światło na ścieżkę przed nami.
— Już jest dobrze — powiedziałem do niego, wiedząc, że przynajmniej częściowo mnie słyszy. Po chwili strach zniknął, a ja mogłem już na spokojnie zbliżyć się do domu. Przy pomocy kuli obszedłem dookoła budowlę, szukając jakichkolwiek śladów aktywności kultystów. Doszedłem do wniosku, że zbrukany strażnik bogini, w ramach zemsty, postanowił przyzwać jakiś byt, który pewnie wykorzystał dawny status przywoływacza jak i obecność wulkanu, aby sprowadzić zagładę na tych, którzy "skrzywdzili" Ulviego. Na podstawie własnych badań uznałem, że mam do czynienia z demonem. Siarka w ptakach się zgadzała, śmierć niemowląt, agresja u zwierząt i deformacje węży także. Wystarczyło więc określić dokładniej typ bestii, a potem odprawić odpowiedni rytuał, aby zakończyć tę sprawę. Ku swojemu zdziwieniu jednak nie dostrzegłem żadnych znaków wokół czy we wnętrzu domu, świadczących o albo czyjejś bytności, albo o niedawnym przywoływaniu jakichkolwiek demonów. Niepocieszony, powróciłem na ścieżkę i zatopiłem się w swoich przemyśleniach. Byłem już kilkanaście metrów od tajemniczego obiektu, gdy usłyszałem za sobą chrzęst na żwirowej drodze. Odwróciłem się odruchowo, lecz wtedy po mojej głowie rozlał się ostry ból tuż po tym, jak smukły cień wykonał zamach jakimś podłużnym obiektem. Tracąc przytomność, opadłem na ziemię, twarzą w stronę rzucającego ognistą łunę na niebo wulkanu.
— Proszę nie być wdzięcznym, przecież nic nie zrobiłem — odpowiedziałem, unosząc dumnie podbródek. Nie lubiłem, kiedy ludzie przypisywali mi zbyt wcześnie zasługi. Taka była ich jednak natura. Uwielbiali dziękować za wszystko, za każdą, nawet najmniejszą drobnostkę. To właśnie czyniło ich takimi pociesznymi stworzeniami. Zupełnie jak Nott, którego musiałem zostawić w mieszkaniu, gdyż chowaniec nie zniósłby zapewne podróży statkiem zbyt dobrze.
Tuż przed wejściem do domu, zatrzymałem się i ogarnąłem spojrzeniem całą wioskę, której mieszkańcy zebrali się przed budynkiem, chcąc wyłapać z naszej rozmowy jak najwięcej informacji. Gdy do głowy wpadł mi pewien pomysł, powstrzymałem gestem zarządcę przed wejściem do środka.
— Przejdźmy do konkretów, proszę. Chcę rozwiązać tę sprawę jak najszybciej. Czy wie pan może, czy jakieś znaki pojawiały się przed pierwszymi trzęsieniami ziemi?
Gwar rozległ się momentalnie z wielu ust, będąc tak głośnym, że to teraz starszy mężczyzna musiał podnieść rękę, aby gawiedź uspokoić.
— Cisza, cisza! Dajcie mi przemówić! — Zarządca odchrząknął cicho i oparł się lekko o barierkę, otaczająca ganek domu — O ile pamięć mnie nie myli, ptaki zaczęły spadać z niebios. Uznaliśmy, że to czyjaś magia zaczęła na nie wpływać, jednak gdy je zbadaliśmy, okazało się, że ich żyły są wypełnione dziwnym proszkiem...
— Siarką, panie magu — odezwała się jakaś kobieta. Po jej stroju wywnioskowałem, że pewnie zajmuje się pomaganiem mieszkańcom jako wiejska zielarka czy inna znachorka. Jej słowa jednak sprawiły, że pokiwałem głową, wyciągnąłem z torby dziennik i zacząłem szybko notować kolejne informacje, jakie pojawiały się prawie co chwila, kiedy tylko starzec pozwolił ludziom mówić. Siarka w ciałach zwierząt, lisy rzucające się na ludzi, węże pożerające własne ogony, dziwne symbole na wyciąganych z ziemi warzywach, dziwnie zniekształcone dzieci. Na to miejsce spadło wiele nieszczęść, zarówno naturalnych, jak i nadprzyrodzonych. Niestety, jeśli człowiekowi da się przyzwolenie na spowiadanie ze swoich problemów, z wielką przyjemnością wykorzysta on je, aby zamęczyć kogoś innego wszystkimi troskami. Z tego powodu, przez kolejną godzinę musiałem już udawać, że notuję wszystkie informacje o "sąsiadach, którym się ładniej kury znoszą" czy "niewierne żony, uciekające do lasu na schadzki z kochankami". Wątpiłem, aby te akurat wydarzenia miały jakiekolwiek znaczenie dla sprawy. W pewnym momencie byłem na tyle zirytowany, że zamknąłem z hukiem dziennik i już miałem Frodo, lokalnemu handlarzowi, nakazać się po prostu zamknąć, gdy do naszych uszu dobiegł krzyk dziecka. Poderwałem się z krzesła, jakie żona zarządcy wystawiła specjalnie dla nas gdy zobaczyła, że tak szybko do domu nie wrócimy, a następnie wcisnąłem zeszyt do torby i zbiegłem po niskich schodkach. Po przeciśnięciu się przez tłum, który także postanowił pobiec w tamto miejsce, dobiegłem na tyły jakiegoś gospodarstwa, gdzie na środku trawnika ujrzałem dziewczynkę, mającą co najwyżej dziesięć lat. Klęczała ona w prostej sukience, drżąc i zanosząc się płaczem. Zatrzymałem się w pewnej odległości, nie chcąc, aby ta wystraszyła się, widząc przed sobą kogoś obcego. Pozwoliłem więc podejść do niej najprawdopodobniej matce, gdyż dziecko pozwoliło jej wziąć się w ramiona bez większych problemów.
— Mea — powiedziała kobieta, siląc się na spokój, chociaż całym swoim ciałem pokazywała, jak bardzo niepokoi się o swoje potomstwo — Skarbie mój, co się stało?
— Mamusiu, on tutaj był — wydusiła z siebie Mea, po czym wtuliła wilgotną twarzyczkę w jasne włosy kobiety. Nic więcej nie powiedziała, mimo, że matka próbowała ją do tego skłonić obietnicami słodyczy czy wspólnych wyjść nad morze. Dziewczynka milczała jak zaklęta, prosząc jedynie, aby wrócili do domu. Starzec nakazał kilku osobom z "naszej" ochrony odprowadzić rodzinę, a resztę tłumu rozgonił. Następnie stanął obok mnie, kiedy wpatrywałem się w oddalających ludzi, w zamyśleniu pocierając podbródek.
— Proszę wybaczyć, panie Rockefeller, Mea często mówi, że widzi "złego pana". Dziecko ma dużą wyobraźnię, to nic takiego.
— Mówiła coś więcej na jego temat? — Podszedłem do obiektu, jakiego dojrzałem kątem oka. Zarządca wzruszył ramionami, lecz nie ruszył się z miejsca. Pewnie uznał, że to zwykły kamyk, błyszczący w świetle zachodzącego słońca, lecz nie był w stanie poczuć tego samego, co ja. Wiedziałem, że ta drobna, zielonkawa perła na pewno nie jest ziemskiego pochodzenia. Biła od niej aura magii, starszej niż te wioski. Może została tutaj zrzucona przez te rozgniewane bóstwo? Jak tak, jakie miała ona znaczenie?
— Tylko tyle, że to Ulvi, taki jeden wariat. Ale on od lat ma zakaz wstępu do naszej wioski.
— Zakaz wstępu? Co zrobił? — Podniosłem się z ziemi, schowałem perłę do kieszeni i powróciłem do starca, z którym zaczęliśmy powoli kierować się do jego domu, gdzie miałem mieć zapewniony nocleg. Lepsze to niż spanie pod gołym niebem, z prawdopodobieństwem bycia wciągniętym pod ziemię w czasie kolejnego trzęsienia. Jeszcze raz spojrzałem na złowieszczy wulkan, który teraz wypuszczał z siebie dym, prawie przysłaniający szkarłatne niebo. Od erupcji dzieliło nas dni, godziny, a może i minuty. Oby była to pierwsza opcja.
— Nie wiem czy pan wie, ale tutaj, na wyspie, wierzy się w wiele bóstw, nie to co na kontynencie — Starzec uśmiechnął się przepraszająco, jakbym miał się obrazić po takim niepersonalnym przytyku — Między innymi, do naszego panteonu należy Euroyope, bogini wulkanów i ognia. Ulvi kiedyś należał do jej strażników, ludzi, którzy przynosili ofiary z naszych plonów czy wydobytych surowców, a następnie zrzucali je w świętym rytuale do wnętrza góry. On jednak, co nadal jest dla mnie szokiem, pewnego dnia oszalał i... — Mężczyzna zamilkł na dłuższą chwilę i zatrzymał się na schodach. Jego wzrok uciekł w stronę jakieś zapomnianej ścieżki, na której dalekim końcu dostrzegłem chatę, która pewnie należała do okazalszych w wiosce — Złożył w ofierze swoją żonę i dzieci, a za razem moją siostrę oraz siostrzeńców. Nie mogłem tego puścić bez kary. Nie miałem jednak możliwości skazania go na śmierć, chroniło go w końcu błogosławieństwo bogini! Dlatego zakazałem mu zbliżania się do wioski. Nikt z naszych nie ma prawa podarowania mu chociażby grama jedzenia, nikt nie może mu podać wody, nawet jeśli umierałby z pragnienia. Rozumie pan?
— Oczywiście. I Ulvi mieszkał tam? — Wskazałem podbródkiem na budynek, a starzec skinął smutno głową.
— Tak, tak. Ale teraz nikt nie wie, gdzie mieszka. Może zdechł gdzieś w lesie — mruknął, po czym splunął na ziemię z obrzydzeniem — Niech go rozszarpią ogary Agatosa. Ale niech się pan nim nie przejmuje. Wróć pan do domu, odpocznij, jutro pójdziemy do sąsiedniej wioski, może u nich coś pan więcej znajdzie.
— Ja jeszcze chwilę pochodzę po wiosce — odpowiedziałem i zmusiłem się do uśmiechu. Starzec coś tam mruczał o ochronie, lecz pokazałem mu karty przy swoim pasku, na co pokręcił głową i wszedł do środka. Nie oglądając się już zbytnio za siebie, ruszyłem ciemną ścieżką w stronę opustoszałej budowli, wznoszącej się pomiędzy drzewami. Zarządca miał rację, w domu Ulviego było widać przepych. Zgaduję, że to ludzie, którzy widzieli w nim bóstwo objawione, jak to już bywa z religiami, zbudowali mu ten dom, aby wkupić się w łaski Euroyope. Żałosne.
Gdy oddaliłem się od domów, ogarnął mnie irracjonalny strach Atticusa. Nie wiedziałem dokładnie, o co osi systemu na początku chodzi, lecz wtedy przypomniało mi się, że chłopak nie przepada zbytnio za ciemnością. Westchnąłem więc i wydobyłem odpowiednią kartę, z której uniósł się niewielki obłoczek energii, rzucający przyjemne niebieskie światło na ścieżkę przed nami.
— Już jest dobrze — powiedziałem do niego, wiedząc, że przynajmniej częściowo mnie słyszy. Po chwili strach zniknął, a ja mogłem już na spokojnie zbliżyć się do domu. Przy pomocy kuli obszedłem dookoła budowlę, szukając jakichkolwiek śladów aktywności kultystów. Doszedłem do wniosku, że zbrukany strażnik bogini, w ramach zemsty, postanowił przyzwać jakiś byt, który pewnie wykorzystał dawny status przywoływacza jak i obecność wulkanu, aby sprowadzić zagładę na tych, którzy "skrzywdzili" Ulviego. Na podstawie własnych badań uznałem, że mam do czynienia z demonem. Siarka w ptakach się zgadzała, śmierć niemowląt, agresja u zwierząt i deformacje węży także. Wystarczyło więc określić dokładniej typ bestii, a potem odprawić odpowiedni rytuał, aby zakończyć tę sprawę. Ku swojemu zdziwieniu jednak nie dostrzegłem żadnych znaków wokół czy we wnętrzu domu, świadczących o albo czyjejś bytności, albo o niedawnym przywoływaniu jakichkolwiek demonów. Niepocieszony, powróciłem na ścieżkę i zatopiłem się w swoich przemyśleniach. Byłem już kilkanaście metrów od tajemniczego obiektu, gdy usłyszałem za sobą chrzęst na żwirowej drodze. Odwróciłem się odruchowo, lecz wtedy po mojej głowie rozlał się ostry ból tuż po tym, jak smukły cień wykonał zamach jakimś podłużnym obiektem. Tracąc przytomność, opadłem na ziemię, twarzą w stronę rzucającego ognistą łunę na niebo wulkanu.
~*~
Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Nie dość, że głowa nadal bolała, tylko w niewielkim stopniu mniej niż wcześniej, to przy próbie wstania, zrozumiałem, że całe moje ciało oplatają ciasne liny. Zamrugałem kilkukrotnie, starając się zignorować krzyki Atticusa i Katyi, która to chyba darła się najgłośniej i wyzywała mnie na czym świat stoi. Jak mogłem być takim idiotą, aby iść w podejrzane miejsca samemu? Czy na pewno nadaję się na obrońcę?
— Zamknij... Się... — wyszeptałem, wodząc spojrzeniem po kamiennym suficie. W pomieszczeniu, w jakim się znajdowałem, było niesamowicie gorąco, a wokół unosił się zapach metalu i skał, podszyty siarką. Półświadomie pomyślałem o wulkanie, lecz uznałem ten fakt za mniej godny uwagi niż ten, że usłyszałem czyjąś rozmowę.
— Jak obiecałem, przynoszę ci w ofierze maga, o wielki Awnasie.
Odpowiedziało mu ogniste skwierczenie, które przerodziło się szybko w ludzki głos, do którego płci nie byłem w stanie dopasować.
— Dobrze więc, Ulvi. Przynieś mi go, a ja spełnię twe żądanie. Jesteś jednak pewien, że chcesz zniszczyć tylko tę wyspę? Nie może...?
— Tylko oni zawinili, wielki Awnasie — Ulvi wszedł w zdanie demonowi, co chyba nie jest dobrą myślą. Przestałem ich słuchać, teraz bardziej skupiając się na uwolnieniu z więzów. Próbowałem się szarpać, postarałem się nawet sięgnąć po karty, lecz tych nie było na miejscu. Czego się innego mogłem spodziewać? Że zostawią mnie z jedną z moich największych broni?
Mężczyzna, który stał przy skraju jakiegoś otworu, odwrócił się w moją stronę, słysząc, że się szarpię. Na jego twarzy pojawił się szeroki, pełen jadu uśmiech.
— To nie ma sensu, Atticusie — powiedział, idąc powoli w moim kierunku. Fakt, że znał moje imię nieco mnie zdziwił, lecz wyjaśniłem to sobie, że pewnie demon wyjawił je, aby jego pionek mógł zabawić się z ofiarą po raz ostatni.
— Artemis. Nazywam się Artemis — odpowiedziałem, kopiąc związanymi nogami, gdy strażnik bogini chwycił je i zaczął ciągnąć mnie w stronę serca wulkanu. Moją odpowiedź skwitował cichym śmiechem, po czym począł mamrotać pod nosem piekielne inkantacje. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że zginę, jednak z tyłu głowy miałem prawie pewność, że zawiodłem i to przeze mnie ci wszyscy ludzie umrą, pochłonięci przez lawę. Poczułem pieczenie w kącikach oczu, ale także dziwną obłość między palcami. Perła? Skąd ona się tam wzięła?
Nie wiedząc, cóż innego miałbym z obiektem zrobić, zacząłem nim obracać, jakby był swego rodzaju amuletem. W pewnym momencie jednak kulka... Pękła. Ogarnęło mnie dziwne uczucie lekkości, a nim się obejrzałem, liny przeniknęły przez me ciało, a ja znalazłem się na twardej skale. Podniosłem się na przedramionach, zdezorientowany całą tą sytuacją w równym stopniu, jak Ulvi. Mężczyzna jednak nie został wcześniej uderzony w głowę, więc szybko zrozumiał, co się stało i ruszył w moją stronę, dobywając rytualnego noża. Zacząłem już układać palce, aby magią odepchnąć go od siebie, gdy cały nasz system usłyszał głos, którego nie chcieliśmy usłyszeć.
Zajmę się tym.
Rękę zacisnąłem na ostrzu, kiedy te tylko wystrzeliło w stronę mojej szyi. Ciemnoczerwona krew szybko spłynęła po dłoni, ręce, aż ostatecznie zniknęła w jasnym materiale. Podniosłem głowę na strażnika, rzucając mu wzywanie. Wywnioskowałem po jego spojrzeniu wiedział, o co toczyć się będzie walka. Tylko jeden z nas wyjdzie z tego miejsca żywy. Albo ja, albo on.
— Awnasie! Dopomóż mi! — krzyknął Ulvi, cofając się, a co za tym szło, pomagając mi wstać. Potrząsnąłem lekko ciałem, oswajając się z nim po długim czasie przebywania w głębi umysłu i jedynie biernego przyglądania minionym wydarzeniom. Nóż wypuściłem na ziemię, wierząc jedynie w swoje pięści. Nie przejąłem się nawet płomieniami, które pojawiły się po raz kolejny na wezwanie strażnika. Demona także pokonam. Trochę mi to zajmie, lecz na pewno mi się uda.
Perła poruszyła się samoistnie, nieco zatrzęsła, a następnie z jej wnętrza wydobyła się zielonkawa mgła, która wystrzeliła w kierunku Awanasa. Tuż przed dotarciem do ognia, przybrała postać wojownika w świetlistej zbroi. Miecz rycerza przebił centralny punkt demona, przez co ten wydał z siebie przerażający wrzask i zniknął w tonie iskier.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, po czym zadałem pierwszy cios w szczękę strażnika. Mężczyzna miał najlepsze lata życia za sobą, więc siła uderzenia posłała go na ścianę groty. Nie zamierzałem jednak przestać. Pchany swoistą satysfakcją, wymierzałem kolejne uderzenia, obserwując, jak głowa Ulviego zaczyna opadać, a on sam był na skraju wytrzymałości. Wtedy nastąpił finał. Chwyciłem go za kołnierz szaty i, mimo jawnego protestu ze strony Artemisa czy Ryo, cisnąłem wybrańca bogini w serce wulkanu w dole. Jeszcze chwilę stałem na brzegu, patrząc, jak jego ciało ogarniają płomienie, a jego nędzny żywot dobiega końca. Nad wyraz chętnie oddałem ciało Atticusowi. Już nie obchodziło mnie, jak stamtąd powróci, co zrobi. Liczyło się jedno. Misja została ukończona.
Ilość słów: 2522
Ilość słów: 2522
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz