Szczerze powiedziawszy, Satoru nie wiedział, co sobie wyobrażał, kryjąc się przez czarownicami w krzakach, które poruszały się z każdym jego oddechem i z każdym jego ruchem. Modlił się w duchu, aby kobiety pomyślały sobie, że to leśne stworzonko, ale (o ironio!) czarownice bez chwili zawahania skoczyły w jego stronę i otoczyły wkoło, mierząc go wściekłymi spojrzeniami rozjarzonych oczu. Satoru ten widok tak sparaliżował, że po prostu gapił się bezczynnie na wiedźmy. Jego mózg wyzywał go i krzyczał na niego, że przynosi wszystkim magom hańbę, siedząc tak bezczynnie i po prostu obserwując, jak czarownice wiążą mu ręce grubą, nieprzyjemną w dodatku liną, a na oczy naciskają kawałek brudnego materiału. Żałował, że nie miał ze sobą jarzębinowej laski, czy srebrnego łańcucha, który rzekomo paraliżuje czarownice. Po prostu zacisnął zęby i podniósł się na drżących nogach, by udać się w wędrówkę za morderczyniami. Miały na sobie krew niewinnych ludzi, których Satoru miał za zadanie chronić. Ogarnęła go przemożna wściekłość, której nie mógł okiełznać, było to po prostu niemożliwe. Ale milczał, rozglądał się po okolicy, jakby po cichu liczył na to, że ktoś tam będzie stał i czekał na odpowiednią chwilę, by pomóc mu i pozabijać te czarownice. Chciał wiedzieć, co mu zrobią, pewnie rozerwą na strzępy. Na tę chwilę postanowił się zamknąć, może nawet współpracować. A później... później kto go wie, może nagle jego smocza postać się obudzi i zamiast zgrywać potulnego smoka wody, przeobrazi się we wściekłą bestię. Choć Satoru szczerze w to wątpił.
xxx
Później przykuto chłopaka do drewnianego słupa. Był tym śmiertelnie przerażony, ale nie chciał po sobie tego dać znać. Krew odpłynęła mu z dłoni i z rąk, które skrępowano nad jego głową, jakby mógł w ogóle coś nimi zrobić. Pewnie by mógł, w końcu był magiem, ale nie w tym stanie. Zadawano mu mnóstwo pytań i za każdym razem chłopak odpowiadał dawkowanym tonem i zazwyczaj monosylabami. "Tak", "Nie", "Satoru", "Blue Pegasus" i tysiące innych, krótkich słówek. Żałował, że nie zdobył się na odwagę, by odpowiedzieć im po hiszpańsku, może wiedźmy by sobie z nim odpuściły. Zastanawiał się, czy to podchodzi pod zdradę gildii i jaką karę mu wymierzą, jeśli wróci. O ile wróci, a wszystko się zapowiadało na to, że tak nie będzie - skazano go na śmierć poprzez ścięcie głowy. Na początku dopadło go ogromne przerażenie, potem jakieś absurdalne myśli, że jest za młody, żeby umierać, może nawet za piękny..? Szarpnął za łańcuchy z frustracji. Nastała w końcu noc i wszystko jakby ucichło... W tym również myśli, które huczały w głowie chłopaka. Odchylił głowę do tyłu, mając nadzieję, że ujrzy po raz ten ostatni rozgwieżdżone niebo, lecz jedyne, co zobaczył to pozabijany starymi dechami dach śmierdzącej szopy, w której go przytrzymywano. Próbował nawet raz zmienić swoją postać za pomocą magii, jaką władał. Skupił się na sobie, na swoim oddechu, zamknął oczy i wymówił formułkę: kyō watashi wa daragon desu, co oznaczało, że dzisiaj jestem smokiem. Satoru trwał w ciszy i w bezruchu przez chwilę. Czekał na znajome mu i przyjemne mrowienie we wszystkich kończynach i blask, który wytwarzają łuski jego drugiej postaci, lecz niczego takiego się nie doczekał. Otworzył jedno oko i z poirytowaniem stwierdził, że nic się z nim nie dzieje. Burknął oburzony i osunął się na plecy.
- No cóż, dobrze, że mnie przynajmniej nie spalą - mruknął do siebie, jakby dostrzegał jakieś pozytywy w ścięciu głowy.
I wtem usłyszał ciche kroki na dworze. Natychmiast się rozbudził i podniósł, by siedzieć prosto. Przypominał zachowaniem teraz psa, który słyszy przekręcanie się kluczyka w gałce od drzwi i już szykuje się do skoku na nowoprzybyłego. Satoru się zaniepokoił, czyżby teraz czarownice chciały się go pozbyć? Może stwierdziły, że im szybciej, tym lepiej... A może to ktoś z jego gildii przyszedł mu na ratunek i może Satoru zostanie ocalony? Rozbolała go głowa od tych wszystkich myśli i pytań w jego głowie. Kazał po prostu im się zamknąć. Ku jego zaskoczeniu do szopy weszła... ta sama dziewczyna, która wyprowadziła go z kościoła. Uważnie jej się przyjrzał - jej drobna i niepozorna sylwetka nie była już osłonięta ciemnym płaszczem - miała na sobie piżamę-pajacyka w księżyce i chmurki. Satoru ledwo powstrzymał prychnięcie śmiechem, ale po chwili przypomniał sobie, że to taka sama czarownica, jak pozostałe. Jej białe włosy były potargane, prawdopodobnie po śnie, a żółte włosy lśniły w ciemności piwnicy. Rozkuła jego ręce, usilnie unikając jego wzroku.
- Piśnij choć słowo, a sama znajdę Cię i zabiję - warknęła i jej głos odbił się od ścian szopy.
Satoru wstał, odsuwając się trochę od dziewczyny i rozmasował sobie obolałe nadgarstki. Chłopak uważnie ją obserwował, mrużąc oczy. W końcu czarownica znowu się odezwała:
- No idź już, chyba wolisz mieć głowę na karku.
Mag przez chwilę miał przemożną ochotę się jej posłuchać, ale później się zastanowił, czy to nie pułapka i dlaczego dziewczyna go uwolniła, dlaczego mu pomogła. Otrzepał swój poszarpany płaszcz i udawał, że wygładza swą pomiętą koszulę. Potem zrobił coś, czego nigdy po sobie się nie spodziewał - wyciągnął otwartą dłoń do czarownicy:
- Satoru - mruknął. - Choć to już pewnie wiesz.
Wiele, oj wiele, trzeba wybaczyć. Ale chyba każdy na to zasługuje.
ilość słów: 830
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz