13 sty 2019

Od Iwo c.d: Hope

               >poprzednie opowiadanie<
Odszedłem, nie pojawiłem się na Jej pogrzebie, dla czego? Bo czułem się tam niezbyt mile widziany. Jeszcze ten jej nażeczony...gdy umarła po prostu przestał mnie tolerować. Widocznie musiał mnie nie cierpieć.
Więc odszedłem, tak jak chciał...
Przez niego nie pojawiłem się na pogrzebie osoby na której mi zależało, stop, do której żywiłem uczucia.
Możecie powiedzieć że jestem tchurzem, bo przecież mogłem tam pójść nawet jeżeli inni patrzyli na mnie spodełba.
Ale czy to by cokolwiek zmieniło?
Ożyła by przez to?
Nie.
Gdy wruciłem do siebie starałem się żyć tak jak kiedyś. Po prostu nie myślałem o Niej, zamknąłem swoje serce na nowo i nie wracałem do przeszłości, tak, to już przeszłość.
Jedyne co, to omijałem jej Gildię szerokim łukiem, zbyt dużo wspomnień.
Pewnego dnia przyszedł do mnie list, najzwyklejszy w świecie kawałek papieru. Tylko nie zdawałem sobie sprawy, że ten zwykły kawałek papieru zrujnuje mór który w sobie zbudowałem.
Jak się okazało pisała do mnie we własnej osobie Hope, a może lepiej Azura?
Tak czy siak dziewczyna jednak żyła, chciała żebym wrócił...ale czy Ja tego chcę?
Przed chwilą była martwa...
Ja się z tym pogodziłem...
Zapomniałem o ile to w ogóle możliwe...
A teraz?
A teraz do mnie pisze, żywa.
Coś we mnie drgnęło...
Skołowany usiadłem na blacie kuchennym nadal trzymając list w dłoni. Nie spuszczałem z niego spojżenia, tak jak by to był tylko sen z którego zaraz się wybudzę.
Odpisać?
Nabrałem głęboko powietrza do płuc i postanowiłem nie odpisywać, nie pasuję do tamtego świata...
Nie przewidziałem jednego szczegółu, że Hope wcale nie zamierzała się poddać i co drugi dzień czekał na mnie list, kolejny.
Nie odpisałem na żadnego z nich, moje serce aż wyrywało się do tego by pognać do niej, chwycić w ramiona i już nigdy więcej nie puszczać.
Ale rozum mnie od tego trzymał, Ona miała swój świat,Ojca, Brata, tron oraz...Nażeczonego.
A nie miałem w stylu niszczyć czyiś zaręczyn, może byłem zbyt surowy w stosunku do siebie, dla niej że nie dawałem nam szansy.
Ale co mam zrobić z faktem że Ryoma zapowiedział mi, że jeżeli się tam pojawię to mnie po prostu zabije?
Nie widzi mi się walczenie z nim, bo wiem że jeżeli by do tego doszło,to albo Ja albo On przypłaciłby życiem. Ja nie chce musieć go zabijać a sam nie mam ochoty oddawać własnego życia.
Wziąłem czystą kartkę i drżącą dłonią odpisałem jej po raz pierwszy, napisałem że nie mam ochoty mieć z nią jakiego kolwiek kontaktu, żeby przestała do mnie pisać.
Do teraz zastanawiam się jakim cudem udało mi się wysłać ten list...
Ranienie innych nie leży w mojej naturze. Albo tylko mi się tak wydawało?
To co napisałem poskutkowało, Dziewczyna już więcej do mnie nie napisała, zamilkła, na zawszę.
Za to ja nie mogłem spać, nie miałem ochoty jeść, najchętniej po prostu bym umarł.
A mój wewnętrzny głos nie dawał mi spokoju, mówił że jestem największym nieudacznikiem życiowym jakiego świat widział, może i ma rację, nie zaprzeczam, że nie umiem walczyć o Dziewczynę którą kocham, kim ja jestem? Bo na pewno nie tym facetem którym byłem parę miesięcy temu...on by się nie poddał.
On nie Ja, ja stałem się mięczakiem.
Pewnego deszczowego dnia przybył do mnie list, taka sama koperta jak poprzednie...
Otworzyłem go i poczułem się jak ostatni idiota, Hope zamierzała wyjść za Ryomę.
Coś we mnie pękło...
Koniec ze słabym mną, koniec z użalaniem się nad sobą, koniec chowania się przed tym co po prostu nie uniknione.
Wypadłem na zewnątrz i w jednej chwili przeobraziłem w Smoka Cienia.
W takiej postaci ruszyłem złożyć niezapowiedzianą wizytę Hope.

Gdy przeleciałem przez granicę jej królestwa nikt nie próbował mnie zatrzymać. Trochę dziwne...choć tym lepiej dla mnie.
Doskonale wiedziałem gdzie mam się kierować, Dziewczyna podała mi dokładny opis jak tam dotrzeć.
Zanim zobaczyłem wielką łąkę otoczoną ze wszystkich stron lasem, usłyszałem ich.
No nie powiem, na jej ślubie było dosyć dużo osób...
Zdeterminowany by osiągnąć swój cel, wylądowałem w najbardziej widocznym miejscu zbiegowiska. Szybko przeobraziłem się z ogromnego smoka z powrotem w siebie.
Jak się można było spodziewać, straże Ryomy od razu mnie otoczyli.
Kompletnie się nimi nie przejmując szukałem w tłumie Panny Młodej.
- Jak się któryś z was do mnie zblirzy, zabiję-ostrzegłem.
Nie ufałem ludziom tego Idioty, bo jeżeli On chce mnie zabić, to Oni tym bardziej- HOPE?! AZURA!-zawołałem rozglądając się do okoła
- Iwo?-jej głos rozpoznałbym nawet na końcu świata, odwróciłem się do Dziewczyny i aż mnie zatkało.
Wyglądała jak bogini, miała na sobie piękną jasnobłękitną suknię.
Nasze oczy się spotkały a ja od razu się w nich utopiłem, nie wiem jak mogłem być takim palantem...
- Hope...-wyszeptałem jak jakieś zaklęcie, od tak dawna nie wymawiałem jej imienia że aż zapomniałem jak ono brzmi.
Chciałem do niej podejść ale żołnierze od razu podnieśli broń, zatrzymałem się.
Dziewczyna kazała im odejść, niechętnie wykonali jej rozkaz i sama do mnie podeszła nadal nie urywając naszego kontaktu wzrokowego.
- Czemu...czemu kazałeś mi do Ciebie nie pisać? -zapytała cicho
Zamknąłem na chwilę oczy, w jej głosie dało się wyczuć nutkę bólu.
- Bo byłem idiotą-przybliżyłem się do niej i delikatnie położyłem swoją dłoń na jej policzku- Wybacz mi...wybacz mi kolejny raz-gdy to wypowiadałem głaskałem kciukiem jej delikatną skórę- Muszę Ci coś powiedzieć...dla czego tak się zachowywałem,dla czego nie chciałem mieć z tobą kontaktu...
Hope stała i patrzyła się na mnie tymi swoimi ogromnymi sarnimi oczętami, pozwalając na to bym głaskał jej policzek.
Zobaczyłem jak przez tłum przebija się Ryoma, na sam jego widok moje mięśnie się spięły co nie uszło uwadzę Dziewczyny.
- Proszę cię, nie wychoć za Niego, nie jest Ciebie wart...-szepnąłem by tylko Ona to usłyszała a już po chwili zostałem mocno popchnięty przez chłopaka, potknąłem się i upadłem na trawę, patrząc na tego Idiotę z żądzą mordu w oczach...

Hope? (Ahh, w końcu udało mi się odpisać)

Ilość słów: 962

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz