Chłopak mówił do niej, jakby posiadał choć cień nadziei, że dziewczyna odpowie i będzie aktywnie współuczestniczyć w rozmowie; Manon dobrze wiedziała, że jedynym wyjściem z tej beznadziejnej sytuacji, byłoby zbliżenie do chłopaka, ale równocześnie kontakt z człowiekiem, to istotnie niebezpieczna sprawa; jej matka przepłaciła za to życiem, a tak się wydaje, że białowłosej nie spieszyło się do odejścia w sam środek Tartaru. Powiedzmy, że upał źle jej robił. Spotykała się już z wieloma takimi przypadkami, nawet w samym Klanie Żelaznozębnych; żadna relacja z przybłędami nie kończyła się dobrze. Dziewczyna opatuliła się bardziej swoim czarnym płaszczem, jakby miało to jakkolwiek pomóc; może sam fakt psychologiczny powodował, że robiło jej się chociażby odrobinę cieplej, nie zastąpiło to jednak domowego ogniska, który swoim ciepłem rozgrzewał nawet jej martwe serce. Zima w tym roku miała być niewiarygodnie surowa, nawet jesień; ogłaszała jej nadejście żwawym krokiem. Liście spadały, pozostawiając po sobie łyse gałęzie; drzewa, kiedyś usposobienie życia; umierały razem z tą denną pogodą. Faktem było, iż wiedźmy nigdy nie były przygotowane do zimy; rąbanie drewna należało do obowiązków mężczyzn, a u nich prędzej znajdziesz pchły, niż płeć męską. Wiedźmiątka wyrywane z łon swoich matek, patrzyły na poderżnięte gardła swoich ojców i taplały się w ich krwi, był to ich pierwszy w życiu prysznic. Manon spojrzała na bruneta dobrze wiedząc, że ma rację; było tak okropnie zimno, temperatura spadała już nawet do -5 stopni, więc jaka będzie zimą? Wiedźmy zamarzną, jeżeli dalej będą siedziały potulnie w lasach. Białowłosa nie miała co liczyć na pomoc swojej gildii, ponieważ nie zjawiła się tam od półtora roku, wszyscy pewnie myśleli, że nie żyje; sam Jiemma nie pozwoliłby wrócić wiedźmie; tylko on wiedział, kim była naprawdę; wszystkim innym tłumaczyła, że ma okropną wadę wzroku i musi nosić soczewki; dlaczego żółte? To jej ulubiony kolor! Niby beznadziejna wymówka, ale jakże skuteczna, nikt więcej nie zadał pytania o jej dziwny kolor oczu, o którym pisali w legendach. Kto uwierzy, że wiedźmy istnieją? Myśli dziewczyny przerwał chłodny wiatr, który wdarł się do starej rudery, aby jeszcze bardziej zmusić jej organizm do ciągłych drgawek, Gęsia skórka zajęła już praktycznie każdy zakamarek ciała dziewczyny, przez co nawet szczęka dała o sobie znać. Zrezygnowana podeszła do Satoru, chociaż lepiej opisuje to słowo "poczłapała" albo "przypełzła" i usiadła koło niego, stykając się z nim ramionami; było lepiej, ale na pewno niedobrze.
- Nigdy w życiu nikomu nie mów o tej chwili - wywarczała - ucierpiałby mój honor, jakikolwiek by nie był, nadal zwie się honorem - wymamrotała na wspomnienie tych wszystkich twarzy, które więcej nie zaznają zalet życia; jeżeli w ogóle jakieś są. Może starszyzny nie było jej szkoda, aczkolwiek gdy patrzyła na śmierć dziecka, musiała odwrócić wzrok. Taka z niej podła wiedźma. Chłopak obiecał, że zachowa ten moment dla siebie, ku uciesze dziewczyny. Manon zamknęła oczy, w sumie to nawet nie zorientowała się, kiedy zasnęła.
~~*~~
Obudziła się wraz z pierwszym promieniem słońca, który wdarł się przez szczeliny szopy; o dziwo było jej wygodnie, nawet za bardzo. Otworzyła oczy i wtedy dotarło do niej, że opiera się o pierś śpiącego Satoru. Jak poparzona wystrzeliła na drugi koniec szopy, jej serce zaczęło bić szybciej; czuła, że zdradza ród; dotyk człowieka był wystarczająco mocno zabroniony, aby wróciła do Klanu bez głowy. Wyszła na zewnątrz i zaczęła podziwiać cudowną biel, która otoczyła las. Śnieg, przez całą noc napadło go tyle, że dziewczynie zakrył co najmniej połowę uda. Ich dalsza wyprawa stanęła pod znakiem zapytania; ciężko byłoby przedrzeć się przez taką warstwę zimnego "puchu".
- Satoru wstawaj - krzyknęła z kaprysem, bo nadal czuła się niezręcznie, że w ogóle pozwoliła sobie na jakikolwiek kontakt z ludzkim mężczyzną. Chłopak nie reagował, więc dziewczyna nabrała dużo śniegu i rzuciła w niego ulepioną, wielką kulką.
- Co się dzieje? - wstał szybciej, niż Manon oczekiwała. Najwidoczniej był wrażliwy na zimno; i dobrze. Bez większego namysłu dziewczyna zagwizdała, lecz przed tym kazała Satoru zachować zimną krew, na wszelki wypadek, bo to, co miał zobaczyć; nie należało do codziennych widoków. Nim zdążył mrugnąć przed szopą zjawiła się ogromna wywerna, wyglądem przypominała ni to ptaka ni to nietoperza z ogonem jak u skorpiona. El diablo bardzo stęsknił się za Panią, a Manon od dłuższego czasu przyzywała go tylko w wyjątkowych przypadkach.
- Myślałeś, że wiedźmy latają na miotłach? Brednie tych, którzy nigdy nie spotkali prawdziwej. Wasze Halloween jest tak denne, jak wasze legendy. - kazała chłopakowi wsiąść, ten po kilku protestach w końcu zgodził się. Dzięki diabełkowi mieli znaleźć się w Magnolii, tuż przy siedzibie Blue Pegasus; w kilka chwil. Manon wyraziła sprzeciw, aby chłopak podczas lotu złapał się jej bioder; w końcu co za dużo to niezdrowo, więc biedny brunet został zmuszony, aby trzymać się futra krwiożerczej bestii. Tak jak miało być, po chwili stanęli już na nogi; dziewczyna podziękowała diabełkowi i odesłała go z powrotem do jego tajemnej jaskini. Stanęli przed drzwiami do Blue Pegasus.
- Życzę udanego życia, ale nie wychylaj się przez jakiś czas za bardzo - fuknęła i odwróciła się do niego plecami z zamiarem wrócenia do lasu. Miasto nie było naturalnym środowiskiem wiedźm i nie czuła się zbyt dobrze w towarzystwie tłumu.
Satoru? c:
ilość słów: 838
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz