Wszystko okej, było naprawdę okej, aż do momentu, w którym dziewczyna rzuciła się na mnie z kolosalną siłą (a ja się tego nie spodziewałem, gdyż najnormalniej w świecie próbowałem uratować kolację) przypominającą nachalnego byka, który wbija się swoimi rogami w biednego człowieka (ależ ja mam cudowne porównania!). Poślizgnąłem się o szmatkę (od razu przypomniał mi się incydent ze sztuczną szczęką) i wylądowaliśmy na podłodze. Margaret oczywiście załapała się na miękkie lądowanie, ja - niekoniecznie. Dziewczyna wylądowała na mojej klatce piersiowej zdrowa jak ryba (dalej mnie dusząc), natomiast ja przyrąbałem szczęśliwie głową o kafelki, miaucząc przy tym gorzej, niż kot w trakcie głaskania. Nasze twarze były zdecydowanie zbyt blisko siebie, ale najdziwniejsze było to, że oboje nie drgnęliśmy nawet o milimetr. Jej zszokowana mina, a moje uczucie wstydu, nie pozwalało nam na wykonanie chociażby jednego ruchu. Tkwiliśmy tak jeszcze przez jakiś czas w zamieszaniu, ale ostatecznie Margaret powoli osunęła się na drugi bok, lądując na podłodze obok mnie. Nastąpiła kolejny raz niezręczna cisza.
- To było dziwne - sapnęła i zamknęła oczy. Na jej twarzy widać było dwa, czerwone rumieńce, które ku jej nieszczęściu, nie chciały zejść, chociaż moja twarz wyglądała w tym momencie niemal identycznie, co jej. Strzepałem kurz ze spodni (czas najwyższy umyć tutaj podłogę), wstałem i pomogłem wstać też dziewczynie. Przez większość wieczoru już nie rozmawialiśmy. To było dla nas obojga dziwne doświadczenie, które przełamało dystans/naszą przestrzeń osobistą. Poza tym kolacja nie nadawała się już do zjedzenia, gdyż przez to całe wylegiwanie się na podłodze, najzwyczajniej w świecie się spaliła; garnek od razu poszedł do kosza, a ja zapisałem go na listę "rzeczy do kupienia, żeby w końcu przestał tutaj panować taki burdel". Różowowłosa (bo dla mnie to ewidentnie jest różowy) poszła spać, a biały kotek wtulał się w jej ramię, jakby była dla niego od dawna kimś ważnym i wlepiał swoje ślepia w moją osobę.
- No co? - uniosłem do góry jedną brew, mówiąc szeptem, aby przypadkiem Margaret nie usłyszała, że rozmawiam z kotem. I bez tego jestem już dość psychiczny, jeszcze zapisze mnie na jakąś terapię, czy coś w ten deseń. Mruczek (postanowiłem tak go nazwać bez ingerencji mojej Pani, bo.. Bo tak) nie przestawał głęboko patrzeć mi w oczy, wyglądało to, jakby zamierzał poznać moją przeszłość. Przysięgam, ja już wariuje. - Przecież tak nie powinno być, to było cholernie pochrzanione! - rozpocząłem monolog z kotem, nie, nie żartuję, a ten wtulał się jeszcze bardziej w twarz dziewczyny z zamiarem przekazania mi jakiejś ważnej informacji. Pokręciłem przecząco głową - Zwariowałeś do cholery? Nie ma takiej możliwości! - odparłem donośnym głosem, chociaż i tak wystarczająco cicho, żeby NA LITOŚĆ BOSKĄ nie obudzić mojej Pani, bo to by było już komiczne; Czy Ty Sebastian właśnie rozmawiasz z kotem? - Tak, on twierdzi, że.. A zresztą - Kot coś twierdzi? - No przecież mówię, że tak! <--- Nie no, psychoza, wysoki poziom psychozy. Odpada. Pokręciłem ostatni raz przecząco głową i wyszedłem z pokoju, bo nie miałem ochoty wdawać się w kolejną "dyskusję" z kotem. Następnego dnia skubany przechytrzył nawet i mnie, bo mając zamiar iść do łazienki, natomiast Margaret chciała iść do kuchni, tak "całkiem przypadkowo" kot wbił się między nas w taki sposób, że na nowo zderzyliśmy się ciałami i zaczął skomleć, jakby właśnie obdzierano go ze skóry. Różowowłosa natychmiast do niego podbiegła i zaczęła go głaskać, a ten patrzył na mnie zwycięskim wzrokiem. Co ty próbowałeś osiągnąć kolego?
- Trzeba zabandażować mu chyba łapkę - odezwała się do mnie pierwszy raz od wczorajszego dnia. Też mi coś.
- Moim zdaniem trzeba ją amputować - uśmiechnąłem się wyzywająco do kota, a Margaret spojrzała na nas jak na bandę debili.
Margaret?XD
Ilość słów: 603
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz