Wparowałem do wnętrza budynku. Od dłuższego czasu nie zapowiadało się na szybki powrót Olivii, tymczasem z miejsca, do którego się udała, zaczynały dochodzić coraz bardziej złowróżbne dźwięki, a ja, no cóż, nie zamierzałem siedzieć bezczynnie i grzecznie czekać, aż sama łaskawie do mnie przyjdzie i raczy mi wszystko wyjaśnić, ponieważ mówiąc szczerze, niewiele z tego pojmowałem. Nie żebym w jakkolwiek stopniu był zainteresowany sprawami bezpośrednio mnie niedotyczącymi, jak porwanie tego bogu ducha winnego paniątka, jednak wolałem wiedzieć, czego byłem aktualnie świadkiem i jakie mogły mnie spotkać z tego tytuł konsekwencje. Powiedzmy sobie szczerze, nie szukałem kłopotów. Mimo całej sympatii do białowłosej nie zamierzałem mieszać się w jej szemrane sprawki i swoją drogą byłem już prawie pewien, że znajomość z nią w najlepszym wypadku nie wyjdzie mi na zdrowie. Nie byłem ślepy, powiem nawet więcej, obserwowałem ją z wyjątkową skrupulatnością i zobaczyłem więcej, niż chciałem widzieć. Weźmy na przykład jej sposób walki. Czy tak atakuje i broni się piękna niewiasta o równie kruchej posturze, choćby i obdarzona magicznym pierwiastkiem? Nie. Nie po tysiąckroć. Sposób walki, jaki zaprezentowała koleżkom Arno, był właściwy raczej dla wytrawnego łowcy po wieloletnim szkoleniu, doświadczonego i niewątpliwie zaprawionego w swej profesji. To był już wystarczający powód, aby zacząć mieć się na nią jeszcze większe baczenie.
Znalazłem białowłosą w pomieszczeniu na piętrze. I zaniemówiłem. Krew była wszędzie, na ścianach, na podłodze, na Olivii, spływała leniwie nawet po szybach starych okien. Szybko dostrzegłem również pokiereszowane ciało, lecz natychmiast odwróciłem wzrok. Nigdzie za to nie dojrzałem tego małego burżujskiego paniątka, stanowiącego główny powód tej rzezi. A więc zdążył uciec. Dobre i to.
Podszedłem do dziewczyny, z uczuciem lizanej po twarzy przez tę jej uroczą gadającą bestyjkę, która ewidentnie nie darzyła mnie wielką miłością, w tamtym momencie jednak raczej niespecjalnie o to nie dbałem. Przycupnąłem obok wilka. Olivia była w koszmarnym stanie. Krwawiła z setki otwartych ran, była roztrzęsiona i blada, jakby sama śmierć zajrzała jej w oczy, a do tego z jej lazurowych oczu płynęły łzy. Wiedziałem, że muszę ją stąd zabrać i to możliwie jak najszybciej. Nie posiadałem nic, co pozwoliłoby mi opatrzyć ją na miejscu, a rany wyglądały groźnie. Na dobitkę, w tym rejonie istniało tylko jedno miejsce, gdzie mogliśmy otrzymać pewną pomoc, i było nim Raven Tail. Jęknąłem na samą myśl, doskonale wiedziałem jednak, że to była jedyna opcja, jeśli dziewczyna miała jeszcze trochę pożyć, a raczej nie chciałem mieć jej na sumieniu.
- Cśśś... - szepnąłem i jedną rękę wsunąłem pod jej kolana, drugą objąłem ją w talii i możliwie najostrożniej podniosłem do góry, starając się nie zrobić jej jeszcze większej krzywdy. - Rusz się bestio - mruknąłem do wilka wciąż stojącego dumnie w pokoju, kiedy sam przymierzałem się już do pokonania schodów. - Musimy zanieść ją do Raven Tail i, mówiąc bez ogródek, radziłbym się pospieszyć.
Wilk ruszył moim śladem, milcząc wymownie. Nie mogłem mieć pretensji, jako że sam przez całą drogę również nie wyjąkałem ani słowa, podobnie zresztą jak Liv. Przemykaliśmy się po mieście niczym cienie, klucząc między budynkami i wybierając najbardziej bezpieczne i odludne skróty, znane zapewne jedynie mi i garstce kilku innych, równie dobrze poinformowanych w układzie miasta. Towarzyszące nam złowrogie i niepokojące milczenie, przerywał tylko niekiedy chlupot moich wysokich oficerek zanurzanych w wodzie, gdy przebiegałem przez kałuże, pozostawione przed niedawny deszcz. Nie zamierzałem zasypywać białowłosej gradem pytań, które tylko mogły przysporzyć jej cierpień. To nie był na to dobry czas. Byłem skupiony na bezpiecznym doprowadzeniu jej do twierdzy, co stanowiło w tamtej chwili absolutny priorytet.
Zatrzymałem się, dopiero kiedy wkroczyliśmy do lasu. Jak można się było spodziewać, panowały w nim nieprzeniknione ciemności, potrafiłem jednak dość swobodnie poruszać się do nim mimo tego drobnego utrudnienia. Ostrożnie położyłem ją pod spróchniałym, pochyłym drzewem, zarośniętym przez mech i porosty.
- Liv, słuchasz mnie? - zacząłem łagodnym, dyplomatycznym tonem, przysiadając mniej więcej naprzeciw niej. Mój parujący oddech przy każdym słowie zamarzał w powietrzu. Potarłem ramiona.
Białowłosa skinęła głową. Nie dostrzegłem łez, mimo wszystko wiedziałem, że ciągle była śmiertelnie przestraszona. Całą drogę czułem, jak się trzęsie i nie miałem złudzeń, że nie spowodowało tego wyłącznie zimno. Nie miałem pojęcia, co doprowadziło ją do takiego stanu, ale byłem przekonany, że z pewnością wiele mnie ominęło w tamtym budynku.
- To dobrze. Musisz zapamiętać wszystko, co teraz powiem, w porządku? - mówiłem powoli, bo za wszelką cenę zależało mi, aby dziewczyna nie uroniła z mojej przemowy ani słowa - Za chwilę znajdziesz się w Raven Tail i n i k t stamtąd nie może się dowiedzieć, do jakiej gildii należysz, rozumiesz mnie? Nikt, pod żadnym pozorem.
Olivia mechanicznie skinęła głową. Miałem nieodparte wrażenie, że zareagowałaby tak na dosłownie wszystko, co bym jej teraz powiedział, niezależnie co by to nie było, ba, zastanawiałem się, czy w ogóle mnie słuchała. Od samego początku wzorkiem błądziła gdzieś daleko, nie miałem więc wątpliwości, że z myślami mogło być podobnie.
- Liv, skup się, do cholery - warknąłem z naciskiem, czując, że puszczają mi nerwy. Nie z powodu dziewczyny, absolutnie nie, nie było w tym jej winy. Od dłuższego czasu wisiała nad mną świadomość, że ceną za uratowanie Olivii, będzie konieczność prowadzenia niebezpiecznej gry. Że w Raven Tail będę musiał kłamać. I kłamać, i kłamać, dopóki sprawa się nie rozwiąże. Ryzykowałem wiele. Co prawda tkanie drobnych przekrętów leżało w mojej naturze, jednak Raven Tail było kłębowiskiem węży, domem osób często diabelsko przebiegłych i wyrachowanych, które z pewnością nie łykną gładko byle jakiego badziewia. Czułem, że trzęsą mi się ręce. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem ponownie, powoli, głosem należącym do kogoś, kto z pewnością nie był mną - W mojej gildii nie będziesz bezpieczna, dlatego unikaj Ivana jak ognia. Być może wygląda na szaleńca, ale jeśli chce, potrafi być śmiertelnie niebezpieczny. Z nikim nie rozmawiaj, zostaw wszystko mnie. Nie odstępuj mnie na krok i, przede wszystkim, uważaj na znak gildii.
Płynnym ruchem zdjąłem swój szmaragdowy płaszcz z białymi wstawkami i zarzuciłem go białowłosej na ramiona, chcąc ukryć odsłonięty znak na jej ramieniu. Gestem pokazałem jej, aby wsunęła dłonie w rękawy, co czyniła z dużym ociąganiem. Nie minęła chwila, a pojawiły się na nim obszerne szkarłatne plamy.
~~*~~
Dostanie się do twierdzy nie było trudne, jeśli wiedziało się, jak tego dokonać.
Przekroczyliśmy niewielką boczną bramę, otwierająca się z piskiem
zardzewiałych zawiasów i znaleźliśmy się na dziedzińcu. Niczym kot
pomknąłem bezszelestnie przez najciemniejsze miejsca pod murami wprost
do swojego mieszkania, przypadającego na lewe skrzydło zamku. Białowłosa
nie była w stanie samodzielnie iść, toteż przez całą drogę
niestrudzenie niosłem ją na rękach. Wydawało się już, że uda mi się
przemknąć niepostrzeżenie, kiedy z impetem wpadłem na niewielkich
rozmiarów przeszkodę. Cofnąłem się blady jak kreda i postawiłem Olivię
na kamiennym parkiecie. Udało jej się ustać, nie miałem jednak złudzeń,
że nie było z nią dobrze.Stała przede mną niska, rudowłosa dziewczyna. Przełknąłem przekleństwo, cisnące mi się na usta.
- Och, Angelo, jakże miło znów cię widzieć... - zachichotała chytrze, wysokim słodkim głosikiem, głucho dźwięczącym w uszach - Ciebie, i twojego gościa...
- Zajedź mi z drogi, Area - rozkazałem, przeszywając ją srogim spojrzeniem. Mój głos brzmiał niczym owinięta w jedwab stal. Spróbowałem ją wyminąć, lecz zagrodziła mi drogę.
- Dlaczego? - piskliwy głos odbił się echem od kutych ścian zamku, sprawiając wrażenie, że odpowiedziało mu tuzin kolejnych - Jesteś mi coś winien, nie pamiętasz?
Zazgrzytałem zębami.
- Nie, nie wiem, co masz na myśli. Zejdź mi z drogi. - postąpiłem o krok do przodu, niemal wchodząc na tę małą, chytrą rudą żmiję. Nie skuliła się, ani nawet nie cofnęła.
- Cóż... - na jej twarz wstąpiła anielsko niewinna minka - Rodziłabym ci chwileczkę ze mną pomówić, chyba że wolisz, aby Ivan przypadkiem dowiedział się nieco o twoich poczynaniach...
- Wynoś się.
- Jak wolisz. - szczerząc się złośliwie, odchrząknęła teatralnie - IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIVVVVAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAANNN! ANGELO ZNOWU SPROWADZIŁ SOBIE PANIENKĘ!
Nie sądziłem, że potrafię zblednąć jeszcze bardziej, jakoś jednak mi się to udało. Złapałem ją za ramiona i potrząsnąłem z całej siły.
- Upadłaś na ten swój pusty łeb? Przyjrzyj się! Nie widzisz, w jakim ona jest stanie?
Nim zdążyłem wypowiedzieć ostatnie słowo, dziewczyna dosłownie rozpłynęła się w moich dłoniach. Wkrótce zrozumiałem, dlaczego, i na samą myśl o tym zrobiło mi się słabo. Na kamiennych wyślizganych schodach powyżej zagrzmiały ciężkie kroki, złowrogo dudniące o surowe kamiennie ściany. Przez uderzenie serca wydawało się, że wprawiają w drganie cały zamek, że kamienie mury się trzęsą pod ich ciężarem. Krew ścięła się w moich żyłach i pierwszy raz od dawna poczułem smak prawdziwej trwogi, tej, którą czują zwierzęta zapędzone w ślepy zaułek, kiedy już podskórnie wiedzą, że zguba jest blisko. Te kroki, powolne i miarowe, wybijały marsz pogrzebowy, mój osobisty.
Ivan Dreyar, mistrz Raven Tail, zbliżał się do nas po krętych schodach.
Nie wiedziałem, czy powinienem zacząć bluźnić na opatrzność, czy od razu zacząć się modlić. Wciąłem Olivię za rękę i pociągnąłem ją w przeciwnym kierunku, wprost na długi korytarz, jak najdalej od schodów.
<Liv? >
Ilość słów: 1447
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz