2 sty 2018

Od Lyona c.d: Atalii


Ziewałem rozkoszując się cudownym, musującym winem. Nie ma to jak relaks przed finałem jakichś głupich, pijackich zabaw. Tak jak mówiłem wcześniej - wywołano na ring (czy ja wiem, czy to był ring?) rudowłosą Hildę i tą uroczą (na swój własny sposób) dziewczynę. Miałem nie patrzeć, naprawdę cholernie mnie to nie kręciło, jak resztę spasionych, męskich tyłków, ale w końcu znudzony białym kolorem ścian - zerknąłem. Szanse na zwycięstwo blondyny były znikome. Jakby obstawiali, to nawet ja postawiłbym pieniądze na żonę Drwala. Ale rzeczywistość zwykle bywa myląca i jakimś cudem... bodajże Atalii, udało się wygrać. Mimo koloru włosów, nie była taka głupia. Wzięła pod uwagę totalną pewność siebie przeciwniczki, która skazała ją w tym momencie na solidną porażkę, bo nie liczy się siła mięśni, a iloraz inteligencji, który natomiast ja mam w nadmiarze. I tak na moich oczach zabito potwora z Loch Ness. Dobrze, może nie zabito, a zniszczono jego fasadę, utrzymującą się zapewne od setek tysięcy lat. W tym momencie podeszła do mnie mocno umalowana kobieta, wręczając karteczkę z imionami kolejnych zawodników. Ja kontra Palladyn. Przysięgam, że zostały na niej resztki tynku zsypującego się z twarzy kelnerki. Tak czy inaczej, kto kara swoje dziecko, dając mu na imię Palladyn? " - Dajmy dziecku na imię Patrick! | - Nie, bo jest takie... No.. Za bardzo normalne i w ogóle właśnie kupiłem magiczną lampę | - Ale ja od zawsze chciałam dać tak dziecku na imię!" Więc poszli na kompromis - połączyli Patrick z Alladynem - przez co otrzymali imię Palladyn - prosta, choć przykra matma. Zastanawiałem się tylko czy na ring nie wleci na swoim magicznym dywanie. Z tymi myślami wstałem, dosłownie minutę później wpadła na mnie jakaś niska osoba. Zaśmiałem się, bo przez tę całą historię miałem nawet w porządku humor i nastawienie do otaczającej mnie rzeczywistości. Dziewczyna burknęła coś pod nosem.
- Uważaj, bo zrobisz mi krzywdę i jeszcze przez Ciebie przegram - zaśmiałem się ponownie. Oczywiście, że nie przegram. To słowo nie istnieje w moim mózgowym zbiorze wyrazów, jak już, to tylko w tych, do języków obcych.
- Hę? To ty powinieneś uważać! - spojrzała na mnie z wyniosłą miną. Właśnie w tym momencie przestałem ją lubić. Człowiek normalnie sobie idzie - ktoś w niego wchodzi i ma przepraszać. Jest to jednoznaczne z tym, że jakby samochód mnie potrącił, musiałbym przepraszać za to, że rozwaliłem i zabrudziłem gościowi auto. Naprawdę przykra sytuacja, jak mogłem być taką gapą? Pokręciłem przecząco głową i tylko mruknąłem, że dziewczyna jest najwidoczniej chora na głowę. Usłyszała, ale nie zdążyła odwarknąć, bo ja wchodziłem już po schodach w przygotowane specjalnie dla mnie miejsce. Alladyn, to znaczy, przepraszam - Palladyn, siedział już na przeciwko mnie. Miał czarną czuprynę na głowie i śmierdziało od niego najtańszym rodzajem alkoholu. Sędzia ponownie przypomniał warunki walki i życzył nam powodzenia. Wzięliśmy się za ręce i przeszedł mnie z początku dziwny dreszcz, później coraz to silniejszy, aż jego boskie płomienie oplotły się o moją rękę. Dopiero w chwili, gdy mężczyzna ściągnął perukę i czarną maskę rozpoznałem go - Zancrow. Ognisty Zabójca Bogów. Cała sala odeszła na bok.
- A my znowu się spotykamy - przekręcił głowę tak nierealistycznie w bok i pokazał mi swój długi, czerwony jęzor. Nie zrobiło to na mnie niestety wielkiego wrażenia, ponieważ pokonywałem go już nie raz i nie dwa.
- Gdzie zgubiłeś swą lampę? - ziewnąłem wyrywając rękę. Temperatura, którą potrafiłem utrzymywać w swoim ciele powodowała, że nie czułem wielkiego gorąca - zawsze go to irytowało. Wszyscy w pomieszczeniu zamarli, oprócz blondyny, która siedziała niewzruszona na krześle i piła sok z prądem. Westchnąłem cicho, a zaraz uśmiechnąłem się ironicznie do chłopaka. Nie sądziłem, że spotkam go aż tutaj. Skubany, dobry był w szukaniu.
- Moglibyśmy..- zacząłem, ale przeceniłem swoje możliwości, gdy użył zaklęcia pięści ognistego Boga. Wylądowałem dokładnie na stole, obok Atalii. Pomasowałem bolący policzek i przeprosiłem dziewczynę za to, że zniszczyłem jej stolik (i przy okazji soczek). Obiecałem również, że po wszystkim jej go odkupię - chociaż tyle mogłem zrobić. Odpowiedziała mi przewracając z niechęcią oczami. Wstałem i stworzyłem nad sobą lodowego smoka, który przebił się przez dach.
- Zapłacę później za te niewielkie zniszczenia - odparłem do karczmarza, który schował się za barem. Reszta płakała i trzęsła się niczym stado Chihuahua. Chwilę później wypuściłem bestię w stronę Zancrowa.
Podobny obraz

Popatrzysz - czy może pomożesz? Atalio?
Tyż zjebałam c:


Ilość słów: 715

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz