Wielkopańskim gestem podniosłem do ust kieliszek, uświadamiając sobie, że chyba ponownie absolutnym przypadkiem udało mi się znaleźć w centrum dość konkretnej awantury. Byłem zmuszony odłożyć trunek na podłogę, gdyż moja nowa przyjaciółka puściła stół w drzazgi, i eleganckim krokiem omijając mniejsze i większe kawałki drewna, podszedłem do Arno.
Biedak leżał na plecach z kończynami bezładnie porozrzucanymi wokół siebie, z miną sugerującą, że zaraz naprawdę może zejść na naszych oczach. Zacmokałem z dezaprobatą, po czym odniosłem za fraki, nie siląc się na specjalną ostrożność i posadziłem na ławie, nieustannie czując na plecach przeszywające spojrzenia zebranych. Nikt jednak nie śmiał się odezwać choćby szeptem.
- No cóż, może wreszcie nauczy cię to, mój drogi przyjacielu, że jeśli kobieta mówi „nie”, ma na myśli „nie”. - zaśmiałem się pod nosem i poklepałem go po dość poharatanym policzku. Nie zwlekając, odwróciłem się na pięcie, zamiatając płaszczem lśniącą podłogę i ruszyłem do wyjścia, skrupulatnie ignorując spojrzenia ciągnące się za mną jak cienie.
- Niech cię diabli - syknął niemrawo w odpowiedzi, na co tylko ukłoniłem się błazeńsko w drzwiach i bez słowa zniknąłem na zewnątrz. Świszczący wiatr zatrzasnął za mną stare drzwi.
Tej nocy widoczność była wyjątkowo dobra. Księżyc świecił jasno, a gwiazdy całymi konstelacjami żywo migotały na aksamitnotrzonowym niebie, niekiedy tylko przysłanianym przez małe, spiętrzone obłoki. Niewiele czasu zajęło mi więc dostrzeżenie Olivii, która, ku mojemu ponownemu zdumieniu, znajdowała się w towarzystwie zwierzęcia wyglądającego z grubsza na dużego, kruczoczarnego psa. Skierowałem się w ich stronę, nie wydając przy tym żadnych zbędnych dźwięków, poza ledwie słyszalnym chrobotaniem wysokich butów o żwir i kamienie.
- Wspaniałe zwierzę. - stwierdziłem, kucając obok, aby zmierzwić mu sierść na głowie. Gdy tylko przyjrzałem mu się nieco dokładniej, moim oczom okazało się rozumne spojrzenie i dwa rządy długich, wyszczerzonych kłów.
- Tylko spróbuj - dopiero po chwili zorientowałem się, że głęboki najzupełniej ludzki głos należał do stojącego przede mną wilka. Odruchowo cofnąłem rękę i płynnie wstałem, zupełnie jak gdyby nic się nie wydarzyło.
-...A do tego umie mówić - wsparłszy dłonie na biodrach, rozciągnąłem usta w zagadkowym uśmiechu i zwróciłem się do strojącej nieopodal Olivii - Jestem przekonany, że gdyby ta urocza bestyjka wkroczyła z tobą do środka, nie cieszyłabyś się tak zdumiewającym powodzeniem u płci przeciwnej.
Olivia omiotła mnie beznamiętnym wzrokiem lazurowobłękitnych oczu o odcieniu głębokim jak ocean i przestąpiła z nogi na nogę z dłońmi zwiniętymi w pięści.
- Chciałabym przeprosić cię za tamto. - zaczęła tonem wypranym z emocji, patrząc na wilka. - Po prostu nie znoszę mężczyzn, którzy myślą, że może bezkarnie naruszać przestrzeń osobistą każdej napotkanej kobiety.
Zaśmiałem się miękkim śmiechem kochanka.
- Och, nie przepraszaj. Prawdę mówiąc, sam planowałem zrobić to już od dawna. Wierz mi lub nie, ale akurat temu rudemu arogantowi drobne poprzestawianie kilku kości wyjdzie na zdrowie bardziej niż komukolwiek innemu w tamtym barze. Żałuję jedynie, że teraz nie możemy już tam wrócić. Przypuszczam, że kazaliby nam zwrócić pieniądze za stół, a tego szczerze mówiąc, wolałbym chwilowo uniknąć.
- Ja również. - zgodziła się po chwili zastanowienia, wzdychając nieznacznie.
- Czyli jesteśmy zgodni. Co powiedziałabyś na spacer po okolicy? Nie skończyliśmy rozmawiać, i o ile mnie pamięć nie myli, nadal nie powiedziałaś mi, co tak właściwie tutaj robisz. - nieznacznie wyciągnąłem w jej stronę ramię, sugerując w ten sposób, aby złapała mnie pod ramię, lecz nim zdążyła to uczynić, z pomieszczenia za naszymi plecami dobiegł ogłuszający krzyk oberżysty, od którego ziemia od naszymi nogami zdawała się na chwilę zatrząść w posadach.
- KTO ZROBIŁ TU TAKI BURDEL? ANGELO, GDZIE JESTEŚ? WYSKAKUJ Z FORSY ZA STÓŁ I KRZESŁA!
Właściciel lokalu musiał dopiero teraz wrócić z zaplecza i na własne oczy ujrzeć, co zostało ze stolika, przy którym jeszcze niedawno popijałem z Olivią wino. Nie wydawał mi się również zbyt pocieszający fakt, że tak doskonale zapamiętał, iż to między innymi ja przy nim siedziałem. Na dobitkę odgórnie założył również, że za jego dewastację odpowiada nie kto inny, jak moja skromna osoba. Jak widać, działałem tego dnia na kłopoty niczym żywy magnes. Zwykle miałem nieco większe szczęście w gładkim uchylaniu się od nich.
- Masz szczęście, Brann. Widzieliśmy jak wychodził - z wnętrza baru dał się słyszeć inny, znacznie bardziej stonowany i dobitny głos. Poczułem pokusę, aby zajrzeć przez okno i przekonać się do kogo należał, lecz nawet bez tego byłem prawie pewny, że do jednego z francowatych kumpli Arno, który najwyraźniej za punkt honoru obrał sobie, aby trochę dopiec mi za tę akcję z rudym - Za małą przysługę może nawet pomożemy ci go złapać, koniec końców nie mógł ujść daleko.
Odsunąłem się o krok, uświadamiając sobie, że usłyszałem już tyle, ile powinienem. Natychmiast strzeliłem wzrokiem na Olivię, a z jej fizjonomii wyczytałem, że również nie przepuściła ani słowa z tamtej wymiany zdań.
- Czas na nas - oznajmiłem złowróżbnym szeptem i pociągnąłem dziewczynę na bok, tak, aby nie dosięgało nas światło wylewające się z odsłoniętych okien. Tak jak przewidziałem, drzwi po chwili ponownie otworzyły się na oścież z potężnym skrzypnięciem przeżartych rdzą zawiasów. Wypadło z trzech mężczyzn mruczących coś między sobą i rozkładających się uważnie na boki. Pociągnąłem dalej w cień białowłosą, która po chwili bezgłośnie przywołała do siebie wilka.
- Znasz jakieś miejsce w pobliżu, gdzie nas nie znajdą? - wyszeptała, mierząc towarzyszy Arno nieprzychylnym spojrzeniem, z którego wywnioskowałem, że podobnie jak ja, nie miała ochoty na kolejną potyczkę tego wieczoru.
- Ależ oczywiście. - przytaknąłem półgłosem i pociągnąłem ją za rękaw w stronę rosnących nieopodal dzikich gąszczów, które zionęły nieprzeniknionym mrokiem - Najprostszym rozwiązaniem będzie zgubienie ich w lesie.
<Liv? ^^>
Ilość słów: 1005
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz