5 lut 2019

Od Satoru c.d: Manon


Satoru nigdy nie czuł się tak zagubiony i rozdarty jak teraz. Chciał przepchać się przez tłum rozżalonych i wściekłych pijaków do Manon, już wyciągał rękę, żeby złapać białowłosą, żeby uderzyć tego idiotę - właściciela baru - ale ludzie odepchnęli go swoimi ciałami z taką siłą, że prawie zwalili go z nóg. Chłopak kłócił się z nimi, szamotał i mówił, że przecież on też użył magii i że powinni go tak samo zaciągnąć do lochów jak dziewczynę, lecz kilku pijaczyn odpowiedziało mu wskazaniem jego szyi nad prawym ścięgnem. Jego znak gildii. Satoru poczuł, jak odpływa mu krew z twarzy i jak słabnie, kiedy ludzie wykrzykiwali raz po raz 'Yoshida', 'Yoshida zaraz tu będzie!', 'Zabić czarownicę!'. Chłopak bezradnie schował głowę w rękach i starał się uspokoić. Co on miał robić? Co on musiał zrobić, aby każdy był z niego dumny i aby nikt nie ucierpiał? Jedno wiedział - chciał ratować swoją prawie-przyjaciółkę. A dlaczego? Po prostu czuł, że to jest słuszne, że tak powinien postąpić, bo... zależało mu na tej czarownicy.
Nie, przecież to głupie! Niedorzeczne!, skarcił się w głowie.
Wcale to mu nie pomogło. Gdyby się wstawił za dziewczyną, to jak zareagowałby jego ojciec? Co by powiedział, co by zrobił? Bał się spotkania ze swoim rodzicem twarzą w twarz. Dobrze wiedział, jak był na niego zły i zawiedziony, kiedy przyjęto Satoru do Blue Pegasus. Miałeś być Łowcą, a nie magiem, tak mu powiedział i zatrzasnął drzwi. Tylko matka go pożegnała z uśmiechem na twarzy, choć smutnym i zagubionym. Jeśli teraz jesteś człowiekiem, którym chciałeś być, to nim bądź.
I Satoru chciał być tym człowiekiem, nawet dobrze mu szło. Lubił siebie, lubił swój uśmiech i jak inni go odwzajemniają. Marzył, aby teraz też szło mu tak gładko, pomysły wypełniały głowę, a ojciec... bu, może się zmienił? Ale to było wielkie niedoczekanie chłopaka. Nawet nie zdążył wpaść na jakiś sensowny plan, kiedy drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich... ojciec Satoru Yoshidy - Fergus Yoshida, a za nim jego żona... Agnora Yoshida. Satoru prawie zsunął się z krzesła, a serce wyskoczyło mu prawie z piersi, kiedy ich dostrzegł. Nie widział się z nimi... ile? Pięć lat. Wstał i pchany dziecinną ciekawością, czy jego rodzice się zmienili, ruszył w ich stronę. Jego ojciec był taki jak zwykle, dostojny, blond włosy przecinały pasma siwizny, a błękitne oczy nadal lśniły niepokojąco. A mama chłopaka? Zmieniła się, bardzo. Zwykle spięte w kok włosy miała rozpuszczone w loki, skórę opaloną, źrenice czujne, lecz pełne troski oraz zdrową sylwetkę. Kiedy dostrzegła chłopaka z jej twarzy opadła maska Łowcy - jej usta drżały, a oczy zaszkliły się łzami. Nie widziała w końcu, jak jej syn dorastał, jak się zmieniał. Satoru myślał, że matka weźmie go w ramiona przy wszystkich i przytuli, lecz Fergus Yoshida wystąpił przed kobietę i położył rękę na ramieniu syna. Byli prawie niemal takiego samego wzrostu, Satoru odrobinę niższy, ale i tak czuł respekt przed ojcem.
- A więc jest tu czarownica? Jestem z ciebie dumny, że ją złapałeś.
Wtedy chłopak dostrzegł coś niezwykle niespotykanego w oczach ojca - prawdziwą dumę. Mag miał ochotę zaszlochać gorzko i wykrzyczeć, że wcale tego nie zrobił, ale... nie poszło to tak, jak on tego chciał.
- Ojcze, ta czarownica jest inna - wypalił, a mężczyzna uniósł brew i przeanalizował jego twarz.
- Słucham?
- Ona...
Nie dokończył, Yoshida wyminął go, skinął głową do barmana, poprawiając wielką torbę na plecach i zszedł po schodach do piwnicy. Chłopaka ogarnęła przemożna panika i czuł, jak pierś opada mu w szaleńczym tępie.
- Mamo! - krzyknął, patrząc, jak kobieta przechodzi obok syna, jakby to była codzienność, a to nieprawda! Jak jego własna matka mogła przechodzić ot tak obok syna, którego nie widziała kilka lat?!
Łowczyni odwrócił się do niego, ukazując profil zgrabnej twarzy. Wyczekiwała tego, co powie jej syn. A on sam nie wiedział, co ma powiedzieć, złapał kobietę za rękę i zamknął w uścisku. Słodki Boże, co on wyprawiał?! Nie tego oczekiwał od siebie. Miał ratować Manon, miał jej pomóc, prawda? Miał wytłumaczyć wszystko rodzinie, udowodnić, że to nie zdrada. Ale to była czysta zdrada. Tak widoczna, że aż rzucająca się w oczy... Chłopak właśnie przeżywał niemały mętlik w głowie. Czy był gotowy zdradzić rodzinę dla dziewczyny, czarownicy, którą znał od kilku dni?
Nagle kobieta zrobiła coś, czego chłopak się nie spodziewał. Również go objęła i pogłaska po plecach matczynym gestem, po czym szepnęła:
- Byłby z ciebie taki dobry Łowca.
Satoru pokręcił głową i odsunął się troszkę niedelikatnie od rodzicielki. Nie, to nie byłoby jego życie. Nie jako Łowca.
- Mamo, chcę porozmawiać z czarownicą - specjalnie nie wypowiedział jej imienia, choć pewnie jego ojciec i tak je znał.
- A to dlaczego, synku? - odgarnęła mu włosy z czoła.
- Muszę ci coś wyjaśnić. To nie czarownica... to mag - palnął, jak idiota, siląc się na to, że rodzina mu uwierzy.
Nie słuchając protestów, ani zaprzeczeń matki zbiegł do piwnicy i dopiero na schodach przyhamował i odetchnął. Musiał zachować kamienną twarz, musiał pokazać, że nie zależy mu aż tak bardzo na Manon. Poczekał, aż jego matka zejdzie na dół. Ruszył za nią, biorąc drżące i niepewne oddechy. Jego spojrzenie powędrowało od razu na Manon i sam też nie wiedział, co ma robić, że chyba ogłupiał albo coś mu się stało z głową. Powiedział, że jest magiem. Co on sobie tak właściwie wyobrażał?
Nic, odpowiedziała mu druga strona jego myśli. Przecież w kościele, jak spotkał Manon poczuł, że jest magiem. Myślał, że jest magiem, a ona okazała się być czarownicą. Musi być tego jakieś sensowne wytłumaczenie, no chyba że nagle czarownice i magowie to jedno i to samo, a raczej nie. Bo wtedy siedziałby wraz z Manon za kratami i wpatrywał się w oczy ojca.
- Ale synu, o czym ty gadasz?! - Matka złapała go za ramię, kiedy podszedł do pana Yoshidy.
- O czym gadał? - ojciec nagle się zainteresował i jakby skończył rozmowę z Manon.
- Jakieś bzdety - odpowiedziała Agnora Yoshida za syna. - Musisz się położyć, mój drogi - nakazała Satoru.
- Jestem dorosły, wiem, co muszę i co robię - odpowiedział Satoru mniej delikatnie niż chciał i odwrócił się w stronę Manon, odnajdując jej oczy. Żółte oczy czarownicy... Spojrzał na nią, a przez twarz przemknęło mu tyle emocji, że nie potrafił ich zliczyć. - Ojcze, nie możesz jej zabić.
Mężczyzna zaśmiał się, lecz bardziej złowrogo niż lekko i prawie zmiażdżył syna spojrzeniem.
- Yoshida Satoru nie prowokuj mnie i nie sprawdzaj mojej wytrzymałości. Już miałem być z ciebie dumny! Dlaczego, niby nie mogę jej zabić, synu?! To służebnica Diabła, okropna kobieta, pozbawiona dumy, czy honoru! Para się czarną magią. To nawet ciężko nazwać kobietą, chłopcze. Musisz znać prawdę, ciężko to nazwać człowieczeństwem, bo to nie człowiek. Jest na każde skinięcie palca Szatana, to dziwk-
- Ona jest magiem! I nie śmiej się jej tak nazywać! - w Satoru coś nagle pękło i gromił ojca równie błękitnymi, a nawet jeszcze bardziej niebieskimi, oczami. - Nie przy mnie! - wrzasnął.

Manon? w takim razie podziwiam za ten 'bełkot', bo wcale na niego nie wyglądał :>

ilość słów: 1146

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz