Uwalenie się w ciągu paru godzin bez jasno określonego celu nie było w jego stylu, ale pozwoliło mu jakoś wyzbyć się dennych myśli. Po misji w szpitalu miał więcej pytań, aniżeli odpowiedzi. W trakcie ich poszukiwania został wezwany na powrót do gildii. Bywał w niej raz na miesiąc, a nawet rzadziej, ale niespecjalnie komuś to przeszkadzało.
Wezwany na przysłowiowy „dywanik” został oceniony jako lizidupiec oraz nieposłuszny ulubieniec. Miał ochotę rozłożyć ręce i kazać im się zdecydować, ale machnął na to ręką. Spotkanie z Mistrzem sam na sam nie było dla niego czymś nowym. Zazwyczaj kończyło się na miłych pogawędkach oraz prostych zleceniach, lecz tym razem Hades nakazał mu wziąć udział w bojkocie na grupę mniejszych, mrocznych gildii, które zaczęły coś kombinować. Odpowiedź: Mam lepsze rzeczy do roboty; nie spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony Hadesa, który to postanowił siłą wymusić na Mishabiru posłuszeństwo.
A teraz siedział nad stawem patrząc na srebrzystą łunę odbijającą się w, ciemnej od nocnego nieba, wodzie, a w dłoniach trzymał podziurawiony oraz rozszarpany swój ulubiony biały płaszcz. Nigdy jakoś nie był zbytnio sentymentalny, ale nie chciał się pozbyć swojego łachmana. Ivan dziko biegał w trawie, polując na świetliki, mając gdzieś stan swojego właściciela. Misha mu tego zazdrościł, bo, pomimo bycia bezuczuciowym draniem, zdarzało mu się popaść w głupie rozmyślania.
Podniósł się i zmierzył do karczmy, w której jeszcze parę godzin temu przepijał zarobione pieniądze. Miał ochotę to powtórzyć. Właściciel już dawno spał. Wystarczyło tylko otworzyć drzwi, zabrać coś dobrego i powrócić do cichego miejsca, póki nie zacznie świtać. Złapał za klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły. Unicestwienie tak małego elementu nie powinno być problemem.
Było problemem. Wielkim. Co prawda drzwi rozpadły się, lecz wraz z nimi zniknęła frontowa ściana oraz część poddasza i bocznej. Stare deski zaczęły skrzypieć, aż po paru dłużących się sekundach wszystko zaczęło się walić. Odbiegł od tegoż chaosu, patrząc na to beznamiętnym wzrokiem. Po raz kolejny emocje wzięły górę, przez co nie mógł w pełni kontrolować tegoż cholerstwa.
W pobliskich domach zaczęły migotać słabe światła. Musieliby mieć naprawdę twardy sen, gdyby coś takiego ich nie obudziło. Gdy pył zaczął powoli opadać, usłyszał za plecami powolne klaskanie. Obrócił się.
– Gratuluję, świetny pokaz braku umiejętności kontroli nad własną magią – Białowłosy chłopak stał w odległości paru metrów, z zastygłymi dłońmi.
– Matka nie uczyła cię, żeby nie zaczepiać nieznajomych na ulicy? – Odwrócił się do niego przodem, uważnie lustrując wzrokiem.
< Lionell? >
393 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz