Herbata zdążyła już całkiem wystygnąć, nim skończyłam rozmowę z Miriam - dokładnie opowiedziała mi o najnowszych nowinkach z domu, ze szczególnym uwzględnieniem pierwszych oznak rozwoju małego Andy'ego jako maga: pod czujnym okiem dziadzia, który to przeżywał jakby drugą młodość, wpatrzony w ukochanego prawnuka - opowiadał dosłownie każdemu w okolicy o jego postępach malca, który, według słów staruszka, miał być "najlepiej zapowiadającym się dzieciakiem rodu Tarumi, jakiego kiedykolwiek widział". Andy ćwiczył póki co, rzecz jasna, najbardziej podstawowe techniki i najprostsze zaklęcia, które miały pomóc w wyborze dla niego najlepszej drogi, choć, na chwilę obecną, zdawał się iść w ślady swojego taty - a zatem Magii Przyzbrojenia, z której to nasza rodzina była znana od wieków.
- Mam tylko nadzieję, że będą uważać. Dziadek obiecywał, że da Anusiowi do ręki co najwyżej nóż kuchenny, a Will z kolei... oj, sama zresztą wiesz, gdyby tylko jego syn go o to poprosił, dałby mu i topór. Uważa, że sobie poradził i sam w wieku pięciu lat umiał już obsługiwać się mieczem...
- Chyba wykałaczką - parsknęłam, poklepując Miriam po dłoni. Jej skóra była ciepła i przyjemna w dotyku, choć dało się wyczuć na niej mnóstwo starych blizn i szram, będącymi pamiątkami po latach dzieciństwa, które spędziła w wojennej zawierusze w odległym państwie. - Spokojnie, zachowuje się jak dziecko, ale kocha Andy'ego i w życiu by nie pozwolił, żeby coś sobie zrobił. Po prostu chce mieć dobry kontakt z dzieckiem, zwłaszcza że to syn. I trzeba przyznać, że Przyzbrojenie jest dość trudne.
- Ale chyba nie na tyle, żeby zaczynać trening tak intensywnie, gdy ma trzy latka. To jeszcze dziecko.
- Myślę, że traktują to bardziej jak zabawę.
- Magia nie służy do rozrywki. To broń, w dodatku groźna.
- Owszem, ale teraz są lepsze czasy. Myślę, że to nawet lepiej, jeśli pozna i trochę luźniejszej magii. Sama mam z tego całkiem miłe wspomnienia, często nam służyła do zabawy, chociażby przy opowiadaniu historii. O, albo w głuchy telefon. I sporo się można nauczyć.
Po mojej twarzy przebiegł lekki uśmiech. Doskonale rozumiałam obawy swojej bratowej, tym bardziej ze względu na jej trudną przeszłość i charakter - była przykładna, ale przy tym miała ogromną skłonność do ciągłego martwienia się o bliskich. Cóż, biorąc pod uwagę beztroski charakter Willa, cieszyłam się, że znalazł kogoś, kto czasem go powstrzymuje przed głupimi pomysłami - sam z pewnością pewnego dnia zgubiłby głowę - ale i wiedziałam, że Miriam czasem powinna trochę odetchnąć.
~ Zacznij być taka rozsądna, gdy idzie o ciebie, Mała ~ mruknął sennie Akamaru ze swojego kąta.
~ Jestem ostrożna! ~ zaprzeczyłam żywo, wysyłając myśl do liska.
~ Yhym ~ przytaknął tylko i na powrót zapadł w swoją drzemkę.
- Herbata nam wystygła, swoją drogą - usłyszałam brzdęk porcelany, gdy kobieta wzięła zarówno moją, jak i swoją filiżankę. - Zrobię nam nową, co?
Jej głos był nieco wyższy niż zazwyczaj, z intensywności wibracji naczyń wywnioskowałam też, iż musiała być poruszona. Oj, Miruś z pewnością była idealną matką i żoną.
- Jasne, zaczekam tu - owinęłam się ciaśniej kocykiem. - Jest jeszcze różana?
- Powinna być. Ja sobie zrobię malinową, ukroję nam jeszcze szarlotki, zrobiłam ostatnio i wzięłam do ciebie połowę.
- Twoja szarlotka jest najlepsza na świecie - pokręciłam głową - choćby ze względu na nią mogłabym wrócić do domu.
- Drzwi zawsze stoją otworem! - krzyknęła z kuchni. Dobiegały mnie wyraźne odgłosy krzątaniny: chlupot wody, brzdęk szkła czy też kroki bratowej. Uwielbiałam czas, gdy była u mnie z wizytą, nawet jeśli trwało to zazwyczaj najwyżej kilka dni. Akurat za godzinę miała już wracać...
- Za niedługo na pewno wszystkich odwiedzę - obiecałam. - Przekaż dziadziowi, że pewnie na wiosnę wpadnę na trochę.
- Na pewno się ucieszy! - Miriam wróciła z kuchni i postawiła przede mną filiżankę. Ostrożnie wymacałam jej uszko i podniosłam, uważając, by nie wylać gorącego napoju na siebie. Czułam, że bratowa patrzy na mnie uważnie, gotowa w razie czego ruszyć z pomocą.
- Spokojnie, proszę pani, pić jeszcze umiem - zaśmiałam się.
- No ba. Tej elegancji by się od ciebie w najdroższych lokalach mogli uczyć.
***
W podobny sposób przegadałyśmy następny kwadrans - a także kolejną niemal cała godzinę, choć ta akurat wypełniona była też pożegnaniami i pakowaniem. Szłam z Miriam pod rękę, aż w końcu przytuliłam ją mocno i cofnęłam się o krok.
- To co, następnym razem ty gościsz? - zapytała wesoło.
- Możliwe - stwierdziłam. - Zobaczymy, jak będzie z misjami. W razie czego też koniecznie znowu wpadnij, choćby i bez uprzedzenia. I ślijcie mi koniecznie listy, ucałuj tam wszystkich.
- Jasne, trzymaj się!
- Ty też, bezpiecznej drogi.
Stałam jeszcze w miejscu kilka chwil, nim odwróciłam się i wzięłam głęboki oddech, dodając sobie odwagi przed drogą powrotną, która zapewne będzie... cóż, trudniejsza, skoro miałam pokonać ją samodzielnie. Aku, który zazwyczaj wiernie szedł tuż obok mnie, został w mieszkaniu, żal było mi go budził - wydawał z siebie takie przeurocze, cichutkie"puf" za każdym razem, gdy wypuszczał z pyszczka powietrze podczas snu. Co więcej, nie odeszłam daleko od domu, a okolicę znałam niemal na pamięć - oby zatem unikać zderzenia się z kimś i powinno być wszystko dobrze. Powoli ruszyłam przed siebie, na wszelki wypadek lekko i ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Magią skanowałam też umysły ludzi, wyczuwając obecność i przybliżoną lokalizację każdego.
Im jednak bardziej zbliżałam się jednak do rynku, wyczuwałam coraz większą - wręcz dziwnie dużą - grupę ludzi, którzy stali w miejscu, tarasując przejście. Usiłowałam zrozumieć ze strzępków słów, o co właściwie chodzi, ale zamieszanie było na tyle duże, że ciężko mi było cokolwiek zrozumieć, acz miałam wrażenie, że ludzie są całkiem zadowoleni... chyba. Pobieżnie lustrowałam też ich myśli, starając się nie naruszać równocześnie ich prywatności - głownie "mag".
- Przepraszam - zagadałam możliwie uprzejmie do najbliżej stojącej osoby. - Wiesz może, co się dzieje?
Ilość słów: 902
< Ezra? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz